Joel podniósł głowę, wyczuwając, że Meredith patrzy na niego. Jego twarz wyrażała ostrożną rezerwę. Zdaniem Meredith nie było w nim nic dziwnego lub wywołującego obawę. Właściwie, kiedy widziała go ostatnio na ślubie, specjalnie starał się być miły dla niej. Wtedy było jej żal Joela. Jego matka otwarcie faworyzowała Jasona, a Jason, o dwa lata starszy, zdawał się czuć do brata tylko pogardę.
Meredith poczuła nagle, że nie wytrzyma dłużej ciężkiej atmosfery pokoju.
– Jeśli można – powiedziała do prawnika, który rozkładał na biurku jakieś dokumenty – poczekam na zewnątrz.
– Będzie pani musiała, panno Bancroft, podpisać te dokumenty.
– Podpiszę je przed pana wyjazdem, kiedy mój ojciec już je przeczyta.
Zdecydowała, że wyjdzie na zewnątrz, zamiast iść na górę. Ściemniało się już. Zaczęła schodzić po schodach, pozwalając, by wieczorny wiatr chłodził jej twarz. Frontowe drzwi za jej plecami otworzyły się. Odwróciła się, myśląc, że to adwokat wzywa ją do środka. W drzwiach stał Joel. Zatrzymał się w pół kroku, tak samo jak ona zaskoczony ich spotkaniem. Stał niezdecydowany, jakby chciał zostać, ale nie wiedział, czy będzie to mile widziane.
Miała zakodowane, że zawsze należy być uprzejmym dla kogoś, kto jest gościem, i dlatego spróbowała się uśmiechnąć.
– Przyjemnie tutaj, prawda?
Joel skinął głową, akceptując nie wypowiedziane głośno zaproszenie do pozostania, jeśli chce. Zszedł po schodach. Miał dwadzieścia trzy lata, był niższy od brata i nie tak przystojny jak on. Stał, patrząc na nią tak, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
– Zmieniłaś się – usłyszała w końcu.
– Chyba tak. Miałam jedenaście lat, kiedy widzieliśmy się ostatnio.
– Po tym, co się tam przed chwilą stało, pewnie wolałabyś nie spotkać nigdy nikogo z nas.
Była ciągle oszołomiona treścią testamentu dziadka i nie potrafiła przewidzieć, co on spowoduje w przyszłości. Wzruszyła ramionami.
– Może jutro poczuję coś takiego. Teraz czuję po prostu odrętwienie.
– Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie spiskowałem, żeby wkraść się w łaski twojego dziadka czy zabrać jego pieniądze twojemu ojcu.
Nie mogła ani go nienawidzić, ani przebaczyć pozbawienia jej ojca należnego mu dziedzictwa. Westchnęła i spojrzała w niebo.
– Co miała na myśli twoja matka, mówiąc o wyrównaniu rachunków z moim ojcem?
– Wiem tylko, że zawsze, odkąd pamiętam, nienawidzili się. Nie mam pojęcia, jak to się zaczęło, ale wiem, że moja matka nie zapomni o tym, dopóki nie odegra się na nim.
– Boże, ale bagno. Zupełnie poważnie powiedział:
– Obawiam się, że to dopiero początek.
Meredith poczuła ciarki na plecach, słysząc to proroctwo. Spojrzała na niego, ale on tylko uniósł brwi, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
ROZDZIAŁ 8
Meredith wyjęła z szafy sukienkę, którą miała włożyć na przyjęcie czwartego lipca. Rzuciła ją na łóżko i zdjęła szlafrok. Lato rozpoczęło się pogrzebem, a potem przeobraziło się w pięciotygodniową walkę z jej ojcem. Chodziło o to, gdzie ma studiować. Wczoraj ta walka przerodziła się w otwartą wojnę. Dawniej Meredith zawsze wycofywała się, żeby zadowolić ojca. Kiedy był niepotrzebnie surowy, mówiła sobie, że jest taki dlatego, że ją kocha i boi się o nią; kiedy był szorstki, tłumaczyła sobie, że ma obowiązki, którymi jest zmęczony. Ale teraz, kiedy dostrzegła w końcu, że jego plany w stosunku do niej kolidują z jej własnymi, nie miała zamiaru zrezygnować ze swoich marzeń tylko po to, żeby go ułagodzić.
Od czasu, kiedy była małą dziewczynką, wydawało jej się oczywiste, że pewnego dnia będzie jej dane pójść w ślady jej przodków i zająć w Bancroft i S – ka fotel prezesa. Każda kolejna generacja mężczyzn w rodzinie z dumą torowała sobie drogę do prezydentury w firmie. Zaczynali jako szefowie działów i przechodzili kolejne stopnie w hierarchii sklepu, aż do wiceprezydentury i prezydentury. Kiedy w końcu nadchodził moment, że byli gotowi przekazać dyrekcję sklepu swoim synom, obejmowali funkcje szefów zarządu spółki. Postępowano tak już od stu lat. Nigdy też żaden Bancroft nie dał prasie ani pracownikom powodu do zarzucenia mu niekompetencji lub tego, że nie zasługiwał na stanowisko, które piastował. Meredith wierzyła, była przekonana, że ona też by się sprawdziła, gdyby tylko dano jej szansę. Wszystko, czego chciała lub oczekiwała, to mieć tę szansę. A jedynym powodem, dla którego ojciec nie chciał jej tej szansy dać, było to, że nie była na tyle przewidująca, żeby urodzić się jako jego syn, a nie córka!
Sfrustrowana prawie do łez, włożyła sukienkę. Podeszła do toaletki, usiłując zapiąć suwak na plecach i spojrzała w wiszące nad nią lustro. Z zupełnym brakiem zainteresowania zerknęła na koktajlową sukienkę bez ramiączek, którą kilka tygodni temu kupiła na tę okazję. Karczek był skrojony tak, że wielokolorowa tęcza pastelowego szyfonu krzyżowała się na piersiach i obejmowała ściśle talię. Wzięła szczotkę i przeczesała długie jasne włosy. Nie zadając sobie trudu, aby zrobić z nimi coś specjalnego, zaczesała je do tyłu i podpięła w koczek, zostawiając kilka loczków nad uszami. Naszyjnik z różowym topazem byłby do tej sukienki idealny, ale jej ojciec miał też tego wieczoru być w Glenmoor. Nie chciała, żeby zobaczył, że nosi prezent od niego. Włożyła więc złote kolczyki z różowymi kamieniami, które błyszczały i migotały w świetle. Ramiona i szyję zostawiła bez ozdób. Uczesanie sprawiało, że wyglądała doroślej, a opalone na złoty kolor ramiona pięknie kontrastowały ze staniczkiem jej sukni. Meredith było jednak całkowicie obojętne, jak wygląda. Wybierała się tam tylko dlatego, że nie mogła znieść myśli o pozostaniu w domu. Obawiała się, że frustracja doprowadziłaby ją do szaleństwa. Obiecała poza tym Shelly Fillmore i reszcie przyjaciół Jonathana, że dołączy do nich.
Włożyła jedwabne pantofelki na wysokim obcasie, idealnie dobrane do sukienki. Kiedy się wyprostowała, jej wzrok padł na oprawiony w ramki, wiszący na ścianie numer starego wydania „Business Week”. Na okładce tego pisma było zdjęcie okazałego, śródmiejskiego sklepu „Bancrofta”, z umundurowanymi odźwiernymi stojącymi przy głównym wejściu. Czternastopiętrowy budynek stanowił punkt orientacyjny Chicago, odźwierni zaś byli symbolem ciągłych starań Bancroftów o zapewnienie doskonałej obsługi swoim klientom. W tym numerze był długi, wspaniały artykuł o sklepie, mówiący o tym, że metka „Bancrofta” na towarze była równocześnie gwarancją jego jakości; ozdobne „B” na torbach na zakupy było emblematem nobilitującym kupujących. Artykuł wspominał też o godnej podziwu kompetencji spadkobierców „Bancrofta”, jeśli chodzi o kierowanie nim. Mówił też o tym, że talent i miłość do handlu są w rodzinie Bancroftów przekazywane w genach, począwszy od założyciela sklepu Jamesa Bancrofta.
Kiedy reporter przeprowadzał wywiad z dziadkiem Meredith i zapytał go o to, Ciril uśmiechnął się potwierdzająco i powiedział, że to możliwe. Dodał jednak, że to James Bancroft zapoczątkował tradycję, która była przekazywana z ojca na syna. Tradycją tą było przygotowywanie i kształcenie następcy od momentu, kiedy był na tyle duży, żeby opuścić pokój dziecinny i jadać ze swoimi rodzicami. To właśnie tam, przy stole, ojcowie zaczynali opowiadać swoim synom o wszystkim, co działo się w sklepie. Dla dziecka te codzienne opowiastki o działalności sklepu stawały się ekwiwalentem zwykle opowiadanych bajek. Powodowały podniecenie i zaciekawienie, a jednocześnie niemal niezauważalnie sączyły też wiedzę. Z kolei uproszczone nieco problemy były dyskutowane już z nastolatkami. Pytano o metody ich rozwiązywania i wysłuchiwano ich propozycji, chociaż oczywiście znajdowanie rozwiązań nie było prawdziwym celem tych rozmów; była nim nauka, pobudzanie i zachęcanie do myślenia.
W końcowej części artykułu dziennikarz zapytał Cirila o jego następców. Meredith czuła ucisk w gardle, kiedy myślała o odpowiedzi, jakiej udzielił wtedy jej dziadek.
– Mój syn już objął po mnie prezydenturę – powiedział. – On ma tylko jedno dziecko i jestem pewien, że Meredith świetnie sprosta zadaniu, kiedy nadejdzie czas, żeby przejęła prezydenturę Bancroft i S – ka. Chciałbym tylko móc doczekać lego dnia i zobaczyć to.
Meredith wiedziała już, że jeśli wszystko potoczy się tak, jak tego chce jej ojciec, to ona nigdy nie zdobędzie prezydentury „Bancrofta”. Philip zawsze dyskutował z nią o działalności sklepu, tak jak to robił z nim jego ojciec, ale był zdecydowanie przeciwny temu, żeby ona pracowała tam kiedykolwiek. Tego odkrycia dokonała podczas obiadu, wkrótce po pogrzebie dziadka. W przeszłości wielokrotnie mówiła o swoim zamiarze kontynuowania tradycji rodzinnych i zajęcia stanowiska prezydenta „Bancrofta”. Wtedy albo tego nie słyszał, albo nie brał sprawy poważnie. Tego wieczoru potraktował ją z należytą uwagą. Z brutalną bezpośredniością poinformował ją, że nie oczekuje, żeby kiedyś przejęła jego obowiązki. Co więcej: nie chce tego. Był to przywilej, który rezerwował dla przyszłego wnuka. Potem chłodno zaznajomił Meredith z zupełnie inną tradycją, którą miał zamiar kontynuować: kobiety Bancroftów nie pracowały nigdy w sklepie ani nigdzie indziej, jeśli trzymać się faktów. Ich obowiązkiem było być przykładnymi żonami i matkami. Wszelkie dodatkowe zdolności i wolny czas miały poświęcać działalności charytatywnej.
Meredith nie chciała tego zaakceptować, nie mogła, nie teraz. Było na to już za późno. Na długo przed tym, zanim się zakochała, lub myślała, że się zakochała w Parkerze – zakochała się w swoim sklepie. Do czasu, kiedy skończyła sześć lat, znała z imienia wszystkich odźwiernych i pracowników ochrony. Jako dwunastolatka znała nazwiska wszystkich wiceprezydentów firmy i wiedziała, za co byli odpowiedzialni. Rok później poprosiła ojca, żeby ją zabrał ze sobą do Nowego Jorku. Kiedy jej ojciec brał udział w spotkaniu w audytorium „Bloomingdale'a”, ona była przez całe popołudnie oprowadzana po tym olbrzymim sklepie. Kiedy wyjechali z Nowego Jorku, miała już wyrobioną własną opinię, nie całkiem prawidłową, o tym, dlaczego „Bancroft” był lepszy od „Bloomingdale'a”.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.