– Wykazujesz się najwyraźniej większą intuicją niż ja. Jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż jej ramion. Cofnął się o krok do tyłu, nieznacznie marszcząc brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To znaczy, że nie jestem tak dobra jak ty w odgadywaniu tego, co się dzieje w twoim umyśle – odpowiedziała z większym naciskiem, niż zamierzała, i nagle uświadomiła sobie, że nie przyszła tu po to, żeby uspokoić się jego widokiem.

Przyszła, żeby usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania.

– Chodźmy do salonu, będzie nam tam wygodniej i będziesz mogła wyjaśnić mi tę ostatnią uwagę.

Skinęła głową i podążyła za nim, ale kiedy się tam znaleźli, była zbyt niespokojna, żeby usiąść, i zbyt mało pewna siebie, żeby stawić mu czoło ze swoimi nie wypowiedzianymi skojarzeniami. Patrzył na nią badawczo i czuła się nieswojo. Zaczęła błądzić wzrokiem po pokoju… od kompozycji starych, oprawionych w ramki fotografii jego siostry, ojca i matki, stojących na wspaniale rzeźbionym marmurowym stoliku, aż do leżących obok nich oprawionych w skórę albumów ze zdjęciami. Wyczuł jej napięcie i stał w dalszym ciągu, a kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało zaskoczenie i zniecierpliwienie.

– Co cię niepokoi?

Zdziwiona jego tonem, spojrzała na niego i wypowiedziała dokładnie to, co ją niepokoiło.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj, że policja przesłuchiwała cię w sprawie śmierci Spyzhalskiego? Jak mogłeś spędzić ze mną niemal całą noc i nie dać poznać po sobie nawet przez chwilę, że jesteś… podejrzanym w tej sprawie.

– Nie powiedziałem ci, bo i bez tego miałaś dosyć kłopotów. Po drugie, policja przesłuchuje wielu klientów Spyzhalskiego i ja nie jestem podejrzanym o spowodowanie jego śmierci. – Zobaczył w jej twarzy ulgę i niepewność, emocje, które chciała ukryć. Zacisnął szczęki. – A może jednak jestem?

– Jesteś?

– Podejrzanym o morderstwo. W twoich oczach.

– Oczywiście, że nie jesteś! – Nerwowo odgarnęła z czoła włosy w geście pełnym zażenowania i frustracji. Nie mogła przestać sobie wyrzucać i nienawidzić się za nieufność, która popchnęła ją do zachowania się w ten sposób. – Przepraszam cię, Matt, ale miałam koszmarny dzień.

Odwróciła się w jego stronę i obserwowała go z nowo rozbudzoną uwagą, chcąc poznać jego reakcje na to, co powie.

– Ojciec jest przekonany, że ktoś chce nas przejąć. – Jego twarz pozostała niezmieniona, nieprzenikniona. – Uważa, że ten, kto podkłada bomby w naszych sklepach, może być tą samą osobą lub grupą planującą przejęcie nas.

– Możliwe, że ma rację – powiedział i sądząc z jego chłodnego, metalicznie brzmiącego głosu, wiedziała, że zaczynał sobie uzmysławiać, że go podejrzewa. Wiedziała też, że będzie nią za to pogardzał.

Nieszczęśliwa, znowu odwróciła wzrok i padł on na oprawioną w ramki fotografię jego matki i ojca, uśmiechających się do siebie w dniu ślubu. Takie samo zdjęcie było w jednym z albumów, który spakowała na farmie. Zdjęcia… Nazwiska umieszczone pod nimi… Nazwiska. Nazwisko panieńskie jego matki brzmiało Collier. Collier Trust wykupi! pożyczkę Bancroft i S – ka. Gdyby nie była tak zajęta innymi problemami, doszukałaby się tego związku wcześniej.

Spojrzała gwałtownie w twarz Matta, a dławiący ból zdrady dźgał ją niczym tysiące sztyletów.

– Twoja matka nazywała się Collier, prawda? – powiedziała pełnym udręki głosem. – Collier Trust to ty, prawda?

– Tak – przyznał, patrząc tak, jakby nie rozumiał, dlaczego ona reaguje w ten sposób.

– O mój Boże – szepnęła, robiąc krok do tyłu. – Wykupujesz nasze akcje i wykupiłeś też wszystkie nasze pożyczki. Co planujesz, doprowadzić nas do bankructwa i przejąć, jeśli spóźnimy się z ratą pożyczki?

– To śmieszne – powiedział, a w jego glosie brzmiało naleganie, kiedy zaczął się do niej zbliżać. – Próbowałem ci tylko pomóc.

– W jaki sposób? – krzyknęła, w obronnym geście obejmując dłońmi ramiona i cofając się poza jego zasięg. – Przez wykupienie naszych pożyczek czy akcji?

– I jednego, i drugiego…

– Kłamiesz! – powiedziała, kiedy wszystkie elementy łamigłówki znalazły się na swoich miejscach, a jej ślepa miłość do niego ustąpiła miejsca pełnym bólu realiom. – Zacząłeś wykupywać nasze akcje dzień po naszym obiedzie, zaraz po tym, jak się dowiedziałeś, że mój ojciec zablokował twoją prośbę w komisji ziemskiej. Widziałam daty. Ty nie próbowałeś mi pomóc!

– Nie, nie wtedy – odpowiedział z pełną desperacji szczerością. – Pierwszy pakiet akcji kupiłem z absolutnym zamiarem zakumulowania wystarczającej ich liczby do zdobycia miejsc w waszym zarządzie.

– I kupowałeś je od tamtej pory – odparowała. – Tyle tylko, że teraz akcje, które kupujesz, kosztują cię o wiele mniej. To prawda, ponieważ ich cena po zamachach bombowych spadła! Powiedz coś! – krzyknęła roztrzęsiona. – Tylko ten jeden raz powiedz mi prawdę, kompletną prawdę, całkowitą prawdę! – Kazałeś zabić Spyzhalskiego? Czy to ty stoisz za zamachami bombowymi?

– Nie, do diabła!

Drżąc ze wściekłości i żalu zignorowała ten protest.

– Pierwsza bomba została podłożona w tym samym tygodniu, kiedy jedliśmy razem obiad i dowiedziałeś się, że mój ojciec zablokował twoje sprawy w komisji ziemskiej! Nie sądzisz, że to trochę podejrzana zbieżność dat?

– Nie jestem odpowiedzialny za żadną z tych rzeczy – argumentował. – Posłuchaj, jeśli chcesz całej prawdy. – Jego głos złagodniał. – Posłuchasz mnie, kochanie?

Jej serce załomotało zdradziecko na dźwięk jego głosu mówiącego do niej „kochanie”, na widok wyrazu jego szarych oczu. Skinęła głową, ale wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie uwierzyć, że mówi jej całkowitą prawdę, nie po tym, jak zataił przed nią tak wiele i to w tak mistrzowski sposób.

– Przyznałem już, że zacząłem kupować udziały waszych akcji po to, żeby odegrać się na twoim ojcu. Później, już po naszym wspólnym pobycie na farmie, zorientowałem się, jak ważny jest dla ciebie ten sklep. Wiedziałem też, że kiedy twój ojciec wróci do domu i zastanie nas znowu razem, zmobilizuje wszystkie siły, żeby wyperswadować ci zostanie ze mną. Zdecydowałem wykupywać dalej wasze akcje, żeby mu to uniemożliwić. Byłem przygotowany do kupienia takiej liczby akcji, która umożliwiłaby mi kontrolowanie zarządu. Dzięki temu ojciec nie mógłby cię szantażować utratą prezydentury: ja kontrolowałbym zarząd.

Patrzyła na niego, a jej zaufanie do tego człowieka legło w gruzach z powodu dziwnej tajemniczości, jaką otoczył to działanie i wszystko inne.

– Ale zwierzyć mi się ze swoich szlachetnych zamierzeń nie mogłeś – powiedziała, patrząc na niego niechętnie.

– Nie byłem pewien, jak zareagujesz.

– A wczoraj pozwoliłeś, żebym zrobiła z siebie głupca, opowiadając ci o naszym nowym pożyczkodawcy Collier Trust, kiedy to ty nim jesteś.

– Bałem się, że uznasz to za… jałmużnę!

– Aż taka głupia nie jestem – odparowała, ale jej głos drżał, a w oczach czaiły jej się palące łzy. – To nie była jałmużna, ale wspaniałe posunięcie taktyczne! Obiecałeś mojemu ojcu, że pewnego dnia wykupisz go, i zrobiłeś to! Przy pomocy kilku bomb i mojej niezamierzonej współpracy.

– Wiem, że to może sprawiać takie wrażenie…

– Może, bo tak jest! – wykrzyknęła. – Od dnia, kiedy przyjechałam na farmę, żeby ci powiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się jedenaście lat temu, bezwzględnie wykorzystywałeś wszystko, co mówiłam, żeby manipulować rzeczywistością, aż przybrała taki kształt, jak chciałeś. Kłamałeś…

– Nie kłamałem!

– Celowo wprowadzałeś mnie w błąd, a to to samo! Stosujesz nieszczere metody postępowania i jeszcze oczekujesz, że uwierzę w twoje szczytne zamiary? No cóż, tak się nie stanie!

– Nie rób nam tego – ostrzegł ją schrypniętym, zdenerwowanym głosem. Uświadomił sobie, że ją traci. – Pozwalasz, żeby jedenaście lat niedowierzania wpłynęło na wszystko, czego dowiedziałaś się o mnie.

W głębi duszy była pełna wątpliwości. Pewne było tylko to, że fałszywy prawnik, który wszedł w drogę Mattowi, nie żył i jej ojciec, który też wszedł mu w drogę, wkrótce stanie się niczym innym jak tylko marionetką tańczącą pod dyktando finansowych posunięć Matta. To samo dotyczyło jej.

– Udowodnij to! – krzyknęła histerycznie. – Chcę dowodów. Twarz mu stężała.

– Powinienem ci udowodnić, że nie jestem winien, a jeśli nie będę w stanie tego zrobić, uwierzysz w najgorsze?

Była zdruzgotana prawdziwością jego słów. Spojrzała na niego, czując, że serce kraje jej się z żalu. Kiedy odezwał się ponownie, jego głęboki głos przepełniały emocje.

– Jedyne, co możesz zrobić, to zaufać mi do czasu, aż za kilka tygodni instytucje do tego powołane odkryją prawdę. – Wyciągnął do niej rękę. – Zaufaj mi, kochanie – powiedział czule.

Niepewnie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Sprawa podkładania bomb była zbyt przekonująca… Policja nie przesłuchiwała wszystkich klientów Spyzhalskiego, bo nie przesłuchiwali jej samej.

– Albo podasz mi teraz rękę – zaproponował – albo skończ to wszystko i zaoszczędź nam obydwojgu cierpienia.

Meredith chciałaby móc podać mu dłoń i zaufać mu, ale nie mogła się na to zdobyć.

– Nie mogę – szepnęła załamana. – Chciałabym, ale po prostu nie mogę! – Opuścił wyciągniętą do niej dłoń. Jego twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Nie mogła znieść sposobu, w jaki na nią patrzył, i odwróciła się, zamierzając wyjść. Jej palce natrafiły na kluczyki samochodowe w jej kieszeni, kluczyki do samochodu, który dostała od niego. Odwróciła się i podała mu je. – Przykro mi – powiedziała, starając się, żeby głos jej nie drżał – ale od nikogo, z kim firma prowadzi jakiekolwiek interesy, nie wolno przyjmować prezentów wartych więcej niż dwadzieścia pięć dolarów.

Nie poruszał się, tylko napięte mięśnie jego twarzy drgały nieznacznie. Meredith czuła, jakby jej dusza umierała. Położyła kluczyki na stole i uciekła. Na dole złapała taksówkę.