Meredith z rezygnacją oparła się o ścianę.

– Nie boję się tak bardzo lata, jak myśli o tym, co stanie się za trzy miesiące.

Lisa wiedziała, że Meredith mówi o batalii, jaką toczy z ojcem o to, gdzie ma się uczyć dalej. Kilka uniwersytetów zaoferowało Lisie pełne stypendium, ale ona wybrała Northwestern, bo Meredith chciała tam właśnie pójść. Ojciec jednak nalegał, żeby złożyła papiery do Maryville College, który był czymś tylko trochę lepszym niż ekskluzywną szkołą policealną na przedmieściach Chicago. Meredith poszła na kompromis i złożyła papiery do obu tych szkół i przez obie została zaakceptowana. Nie mogła jednak porozumieć się w tej materii.

– Myślisz, że będziesz w stanie wyperswadować mu posłanie cię do Maryville?

– Ja tam nie pójdę!

. – Ty wiesz o tym i ja wiem o tym, ale to twój ojciec ma płacić czesne.

Meredith z westchnieniem powiedziała:

– On ustąpi. Jest niesamowicie nadopiekuńczy, ale chce dla mnie jak najlepiej, naprawdę, a Szkoła Handlowa Northwestern jest właśnie najlepsza. Dyplom z Maryville nie jest wart papieru, na którym jest napisany.

Gniew Lisy przerodził się w zakłopotanie, kiedy zamyśliła się nad Philipem Bancroftem. Był człowiekiem, którego już trochę poznała, a którego jednocześnie nie potrafiła w pełni zrozumieć.

– Wiem, że on chce dla ciebie wszystkiego co najlepsze – powiedziała. – Przyznaję, że nie jest taki, jak większość rodziców, którzy posyłają tutaj swoje dzieci. Jemu przynajmniej na tobie zależy. Dzwoni do ciebie co tydzień, przyjeżdża na wszystkie ważniejsze uroczystości szkolne. – Lisa była zszokowana, kiedy w pierwszym roku pobytu w Bensonhurst zorientowała się, że większość rodziców pozostałych dziewcząt prowadzi zupełnie odrębne życie. Rodzicielskie wizyty, telefony i listy zastępowały drogie prezenty przesyłane zwykle pocztą. – Może ja powinnam z nim porozmawiać i spróbować go przekonać, żeby pozwolił ci iść do Northwestern.

Meredith uśmiechnęła się z przymusem.

– Myślisz, że coś byś tym osiągnęła?

Lisa nachyliła się, podciągnęła energicznie lewę skarpetkę i zawiązała jeszcze raz but.

– To samo, co osiągnęłam ostatnim razem, jak mu się postawiłam, biorąc twoją stronę: zaczął uważać, że mam zły wpływ na ciebie. – Żeby zapobiec takiemu tokowi myśli Philipa Lisa traktowała go zawsze, z wyjątkiem tej jednej sytuacji, juko ukochanego, darzonego szacunkiem sponsora, który umożliwił jej naukę w Bensonhurst. W stosunku do niego była uosobieniem przykładnej uprzejmości i kobiecych dobrych obyczajów. Była to rola tak przeciwna jej bezpośredniej, wygadanej osobowości, że strasznie ją to irytowało, a Meredith pobudzało do śmiechu.

Philip na początku uważał Lisę za rodzaj podrzutka, którego naukę sponsorował i który zaaklimatyzował się w Bensonhurst zaskakująco dobrze. Z czasem jednak, we właściwy sobie szorstki i powściągliwy sposób, zaczął okazywać, że jest z niej dumny i być może obdarza ją nawet odrobiną jakiegoś cieplejszego uczucia. Rodzice Lisy nie mogli sobie pozwolić na przyjazdy do Bensonhurst na szkolne uroczystości. Philip przejął na siebie te ich obowiązki. Kiedy zabierał Meredith na kolację, Lisa była też zapraszana. Okazywał też zainteresowanie jej postępami w nauce. W czasie pierwszego roku nauki dziewcząt, na wiosnę, posunął się nawet do tego, żeby zlecać sekretarce zadzwonienie do pani Pontini z pytaniem, czy chce przekazać przez niego coś dla Lisy. Miał wtedy lecieć do Vermont na Weekend Rodzicielski. Pani Pontini żarliwie zaakceptowała propozycję i umówiła się z nim na lotnisku. Wręczyła mu tam białe, piekarniane pudełko wypełnione placuszkami cannoli i innymi włoskimi ciasteczkami, dodając jeszcze brązową torbę zawierającą długie, ostro pachnące pęta salami. Opowiadał później Meredith, że był tym niesamowicie zirytowany. Wszedł na pokład samolotu jak niewydarzony włóczęga, wsiadający do autobusu wycieczkowego ze swoim śniadaniem w objęciach. Mimo to Philip dostarczył Lisie te paczki i nadal pełnił w Bensonhurst funkcję jej zastępczego rodzica.

Wczoraj wieczorem z okazji uzyskania dyplomu Meredith dostała od ojca masywny, złoty wisiorek z różowym topazem od Tiffany'ego. Lisie dał o wiele mniej kosztowną, ale bezsprzecznie piękną złotą bransoletkę z wyrytymi pomiędzy ozdobami na jej powierzchni datą i jej inicjałami. To też było kupione u Tiffany'ego.

Na początku Lisa zupełnie nie wiedziała, co myśleć o Philipie Bancrofcie. Był zawsze nieskazitelnie uprzejmy w stosunku do niej, ale jednocześnie był wyniosłym i nie okazującym uczuć człowiekiem. Zresztą w ten sam sposób odnosił się do Meredith. Lisa brała pod uwagę to, co robił, i starała się nie myśleć o zewnętrznej pozie, jaką przyjmował. W efekcie obwieściła Meredith, że zdecydowała, że tak właściwie to Philip jest niedźwiadkiem o miękkim sercu, który tylko udawał groźnego. Ta całkowicie nie trafiona konkluzja spowodowała wstawienie się Lisy za Meredith u jej ojca. Działo się to latem, po ich drugim roku nauki. Wprowadzając w czyn swoje postanowienie, Lisa zwróciła się do Philipa tonem bardzo grzecznym z najsłodszym ze swoich uśmiechów i powiedziała, że ona naprawdę uważa, że Meredith zasłużyła sobie na trochę więcej swobody w czasie wakacji. Reakcja Philipa na, jak to określił, „niewdzięczność” i „wścibstwo” była bardzo gwałtowna. Tylko jej całkowita skrucha i natychmiastowe przeprosiny powstrzymały go od zrealizowania groźby położenia kresu jej znajomości z Meredith i zasugerowania w Bensonhurst, żeby stypendium zostało przyznane innej, bardziej na nie zasługującej osobie.

Ta konfrontacja poruszyła Lisę czymś więcej niż tylko jej niesamowitą gwałtownością. Po tym, co powiedział, Lisa uświadomiła sobie w końcu, że Philip nie tylko zasugerował delikatnie Bensonhurst, żeby to ona dostała stypendium, ale że to stypendium pochodziło z prywatnych datków rodziny Bancroftów dla tej szkoły. To odkrycie sprawiło, że poczuła się jak niewdzięcznica, podczas gdy gwałtowność reakcji Philipa wywołała u niej gniewną frustrację.

Teraz Lisa czuła znowu ten bezsilny gniew i zdziwienie ostrym reżimem, jaki narzucał Meredith.

– Czy tak naprawdę wierzysz w to, że on zachowuje się jak twój dozorca tylko dlatego, że twoja matka go oszukała?

– Ona nie tylko raz go oszukała. Sypiała, już po ich ślubie, ze wszystkimi, począwszy od trenera jeździectwa, a na kierowcach ciężarówek skończywszy. Celowo robiła pośmiewisko z mojego ojca, mając skandalizujące romanse z miernotami. Powiedział mi to w ubiegłym roku Parker, kiedy go zapytałam, co jego rodzice wiedzą o niej. Najwyraźniej wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jaka ona była.

– Mówiłaś mi to już, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego twój ojciec zachowuje się tak, jakby brak zasad moralnych był dziedziczny.

– Zachowuje się tak dlatego – odpowiedziała Meredith – że po części w to wierzy.

Obydwie spojrzały oskarżycielsko na wracającego do pokoju Philipa. Widząc jego zmartwioną twarz, Meredith natychmiast zapomniała o swoich własnych problemach.

– Co się stało?

– Twój dziadek zmarł dzisiaj rano – odparł suchym tonem. To był zawał. Zabiorę swoje rzeczy z motelu. Załatwiłem dla na bilety na samolot, który odlatuje za godzinę. – Odwrócił się do Lisy. – Tobie powierzę odprowadzenie samochodu do domu. – Meredith namówiła go na przyjazd po nią samochodem, a nie lot samolotem, tak żeby Lisa mogła wrócić razem z nimi.

– Oczywiście, panie Bancroft – powiedziała szybko Lisa. – Jest mi bardzo przykro z powodu pana ojca.

Kiedy wyszedł, Lisa spojrzała na zamyśloną Meredith.

– W porządku, Mer?

– Tak – odpowiedziała Meredith nieswoim głosem.

– Czy to ten dziadek ożenił się przed laty ze swoją sekretarką?

Meredith skinęła głową.

– On i mój ojciec nie żyli ze sobą zbyt dobrze. Ostatnio widziałam go, kiedy miałam jedenaście lat. Ale dzwonił do nas. Rozmawiali z ojcem o sprawach sklepu, no i ze mną też. On był… on był… lubiłam go – zakończyła bezradnie. – On mnie też lubił. – Spojrzała na Lisę oczami pełnymi smutku. – Poza ojcem był moim jedynym bliskim krewnym. Teraz pozostało mi tylko kilku bardzo dalekich kuzynów, których nawet nie znam.

ROZDZIAŁ 7

W foyer domu Philipa Bancrofta Jonathan Sommers zatrzymał się niezręcznie, rozglądając się w tłumie ludzi, którzy przyszli zgodnie ze zwyczajem złożyć kondolencje w dniu pogrzebu Cirila Bancrofta. Zatrzymał kelnera niosącego tacę drinków, przygotowanych już dla innych gości i poczęstował się dwoma. Po wypiciu do dna wódki z tonikiem wstawił pustą szklankę do dużej donicy z paprocią, po czym upił trochę szkockiej z drugiej szklanki i skrzywił się, bo nie był to jego ulubiony gatunek. Połączenie wódki z wypitym w samochodzie ginem sprawiło, że poczuł się lepiej przygotowany, aby stawić czoło przyjemnościom pogrzebowym. Stojąca za nim starsza kobieta z laską obserwowała go ze zdziwieniem. Ponieważ dobre maniery wymagały, żeby powiedział coś do niej, postarał się wyszukać jakąś grzeczną, odpowiednią na taką okazję formułkę:

– Nienawidzę pogrzebów, a pani? – zapytał.

– Ja je raczej lubię – odparła z zadowoleniem. – W moim wieku uważam każdy pogrzeb, w którym uczestniczę, za mój osobisty triumf, ponieważ to nie ja jestem honorowana tymi uroczystościami.

Jonathan zdusił wybuch śmiechu, bo głośny śmiech na tym poważnym zgromadzeniu byłby zdecydowanie złamaniem zasad wpajanej mu etykiety. Przepraszając, postawił nie dokończoną szkocką na małym stoliku nieopodal i ruszył na poszukiwania lepszego napitku. Za jego plecami starsza dama podniosła tę szklankę i ostrożnie spróbowała:

– Tania szkocka! – rzuciła z niesmakiem i odstawiła szklankę tam, gdzie ją zostawił.

W kilka minut później Jon zauważył Parkera Reynoldsa stojącego w wykuszu pokoju z dwoma kobietami i mężczyzną. Zatrzymał się przy stole, zaopatrując się w następnego drinka i dołączył do przyjaciół.