– Liso, czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje tego, co zrobiłaś? – wycedził Ace przez zaciśnięte zęby. – Jeśli policja cię śledziła, zostaniemy oboje z Fioną wsadzeni do więzienia, zanim zdołamy się oczyścić z zarzutów.

Lisa wysunęła dolną wargę i zrobiła najpiękniejszą nadąsaną minkę, jaką tylko można sobie wyobrazić.

– Jeśli będziesz tak do mnie mówił, to nie powiem ci, jaką mam niespodziankę!

Kiedy twarz Ace'a pociemniała, a ręce same zacisnęły się w pięści, Fiona zdecydowała się wkroczyć, żeby zapobiec czwartemu morderstwu.

– Jeśli twoją niespodzianką jest jakiś jedwabny ciuszek, to ja zdecydowanie jestem za! – Fiona starała się wnieść nieco dowcipu do sytuacji, w której dotychczas zdecydowanie brakowało humoru. Jeremy na powitanie złapał ją za rękę, jakby była rozbrykaną dwulatką, którą trzeba ustawić w szeregu. Fiona zadawała sobie pytanie, czy on zawsze traktował ją jak dziecko.

Usłyszawszy słowa Fiony, Lisa odwróciła się do niej, a w jej błękitnych oczach zapłonął ogień. Ogień, który pytał: za kogo ty mnie masz?

Ale pełne nienawiści spojrzenie Lisy nie rozzłościło Fiony, sprawiło tylko, że spojrzała na Ace'a z uśmiechem, jakby chciała mu pogratulować narzeczonej. Jaką wspaniałą damę sobie wybrałeś, mówił jej uśmiech.

– On jest moją niespodzianką – oświadczyła chłodno Lisa, wskazując na drzwi.

Na progu stał stary człowiek. Po uważniejszym spojrzeniu, Fiona uznała, że nie był tak stary, na jakiego w pierwszej chwili wyglądał, raczej zniszczony przez czas i kaprysy pogody. Miał rzadkie siwe włosy, jego ciało i szyję aż po bokobrody okrywała czysta, ale całkowicie niemal znoszona koszula.

– Zapomnieliście o tym? – Stary człowiek wyciągnął chudą dłoń, na której spoczywały trzy miniaturowe urządzenia podsłuchowe.

– Może znalazłeś je bez trudu, bo to ty je tu umieściłeś? -naskoczył na niego Ace.

Fiona przyglądała się mężczyźnie. Było w nim coś znajomego. Kiedy odwrócił się w stronę Ace'a, dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Mężczyzna spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. Brakowało mu lewego siekacza.

– Poznałaś mnie, córeczko Smokeya, prawda? – Roześmiał się.

– Gibby – szepnęła Fiona, zauważywszy na prawej łydce starego tatuaż, przedstawiający zielonego smoka.

– Smokey zawsze twierdził, że jesteś bystra – powiedział i szybko odwrócił się w stronę Suzie. – A ty niewiele się zmieniłaś. Jak ty to robisz? Sprzedałaś duszę diabłu za młodość?

– Wlałam odrobinę oleju do głowy chirurgowi plastycznemu i okazał mi swoją wdzięczność – uśmiechnęła się Suzie. Gibby odpowiedział jej uśmiechem.

– Chciałbym wiedzieć, co się tu dzieje – oznajmił Jeremy namaszczonym tonem, typowym dla prawników występujących na sali sądowej. – Ten człowiek twierdził, że jeśli przywieziemy go tutaj, wyjaśni całą tę sprawę. Chyba już najwyższy czas, żebym się dowiedział, o co chodzi.

Nikt mu nie odpowiedział, bo Ace, Fiona i Gibby zakładali plecaki.

– Musimy już iść. Przed nami długa wędrówka. – Ace spojrzał znacząco na lekki garnitur Jeremy'ego. – Wrócimy najszybciej, jak się tylko da. Kluczyki od samochodu leżą na stole.

Było oczywiste, że Ace zamierza zostawić Jeremy'ego, Lisę i Suzie w chacie. Ale Jeremy był odmiennego zdania.

– Jeśli sądzisz, że możesz stąd wyjść i… – Zamilkł, bo Ace odwrócił ku niemu rozwścieczoną twarz.

– Jestem w odpowiednim nastroju, żeby ukręcić komuś łeb. Może to być twój łeb, nie mam nic przeciwko temu – powiedział złowieszczo cichym głosem. Jeremy nie wydusił już z siebie ani słowa, Ace poprawił plecak i ruszył do drzwi.

Ale na ganku Jeremy do nich dołączył.

– Nie wyjdziecie beze mnie – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego? Chodzi ci o damę twego serca? A może o twoją dolę w tym, co znajdziemy? – zapytał Ace, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.

Fiona stanęła między mężczyznami, zanim Jeremy zdążył odpowiedzieć.

– Nie wyładowuj na nim złości. Próbował nam pomóc. Gibby jest…

– Jednym z ludzi, którzy byli z twoim ojcem; nietrudno się tego domyślić – stwierdził Ace i odwrócił się akurat w chwili, kiedy Lisa wyszła z chaty, niosąc w ręku czarny nylonowy plecaczek z nadrukiem „Neiman Marcus".

– Jej kosmetyki – mruknęła Fiona, zanim zdążyła ugryźć się w język. Musiała szybko odwrócić wzrok, bo zauważyła cień uśmiechu w kącikach ust Ace'a.

– Ace, mój najsłodszy, chyba nie pozwolisz jej tak mi dokuczać podczas całej wycieczki, prawda?

– Nie możesz z nami iść, Liso – cierpliwie tłumaczył jej narzeczony. – Tam, dokąd idziemy, są węże, komary i na dodatek aligatory. To dla ciebie zbyt niebezpieczne.

– A dla mnie nie? – zapytała Fiona.

– A dla niej nie? – zapytała równocześnie Lisa.

Ace uniósł w górę dłonie, jakby się poddawał, i zaczai schodzić po stopniach ganku.

– Gdzie się podziewa policja, kiedy jest najbardziej potrzebna? Dlaczego mnie nie aresztują i nie wsadzą do jakiejś miłej, bezpiecznej więziennej celi? – jęknął.

– Coś mi się zdaje, że ta wyprawa będzie mi się o wiele bardziej podobać od poprzedniej. – Gibby zachichotał.

Po godzinie taplania się w bagnie, Fiona szczerze żałowała, że nie błagała na klęczkach, aby pozwolono jej zostać w chałupie, ale nie chciała się skarżyć. Lisa narzekała za nich wszystkich. Przy każdym słowie, padającym z przepięknie wykrojonych, małych usteczek dziewczyny, Fiona coraz szerzej uśmiechała się w głębi duszy.

– Nienawidzisz jej, prawda? – zapytał Jeremy. Przyspieszył kroku, żeby zrównać się z Fioną, starannie omijając wszystkie krzaki i uważnie patrząc pod nogi w obawie przed wężami.

Ton jego głosu sprawił, że Fiona ostro na niego spojrzała. Był niższy, niż jej się dawniej wydawało. I czy zawsze miał taki zacięty wyraz twarzy? Może to skutek wielogodzinnego ślęczenia przy komputerze?

– A ty ją lubisz – stwierdziła cicho. Poza chwyceniem jej za ramię, Jeremy nawet nie dotknął Fiony od chwili, kiedy spotkali się przed godziną. Teraz nie mieściło jej się w głowie, że kiedyś byli kochankami.

– Masz pojęcie, z jakiej ona pochodzi rodziny?!

– Nie, ale założę się, że ty doskonale wiesz.

– Ona mogłaby… – Odwrócił głowę, ale zerkał na Fionę kątem oka. – Ona mogłaby pomóc mi w karierze.

Fiona wzięła głęboki wdech.

– Cóż, to prawda. Masz rację. Nawet jeśli jako mój adwokat wywalczysz wyrok uniewinniający, to kimże ja będę? Jedynie wylaną na bruk pracownicą najemną. Prawda?

– Ja nie wyraziłbym tego tak bez ogródek, ale, Fiona, wiesz przecież, że nic między nami nie zostało postanowione. Byliśmy tylko…

– Nie musisz mówić, że nie kochaliśmy się naprawdę. Teraz to wiem.

– Teraz? Czy to znaczy, że ty i ten Montgomery…?

– Do niczego między nami nie doszło, jeśli o to pytasz -żachnęła się Fiona, po czym dodała, zniżając głos. – Przez kilka ostatnich dni byliśmy raczej dość zajęci, próbując odkryć, kto zamordował troje ludzi.

– Troje?! Boże, Fiono, jak bardzo jesteś w to zaplątana?

– Tak głęboko, jak głęboko zostałam w to wmanewrowana. -Fiona zebrała wszystkie siły, żeby zachować spokój. – Słuchaj, jeśli chcesz uzyskać moją zgodę na uwodzenie tej sprytnej, małej… – Ostatnie słowo wymówiła z takim naciskiem, jakby chodziło o rodzaj upośledzenia. – Małej blondyneczki, to masz moje błogosławieństwo. Ale czy jesteś pewien, że będzie cię chciała, skoro może mieć tak bogatego mężczyznę, jakim jest, jak słyszałam… jak mi mówiono… Montgomery? – Nie była w stanie wymówić jego imienia. Obejmował właśnie dłonią śliczną, drobniutką kostkę nogi Lisy i poruszał nią delikatnie, aby sprawdzić, czy jej idealnie uformowane kosteczki w żaden sposób nie ucierpiały. Fiona pół godziny temu źle stanęła na gałęzi jakiegoś drzewa i ciągle jeszcze kulała, ale nikt nie zainteresował się jej nogą. Idący obok Jeremy nawet nie zauważył, że ona kuleje.

– Ich związek miał być mariażem dwóch fortun rodowych – oznajmił Jeremy takim tonem, jakby bardzo się starał kogoś o tym przekonać. – W ciągu ostatnich kilku dni bardzo dobrze poznałem Lisę. Pracowaliśmy razem ramię przy ramieniu, dzień po dniu i…

– Szukaliście nas – wtrąciła zgryźliwie Fiona. – Prowadziliście śledztwo i próbowaliście udowodnić naszą niewinność, ocierając się kolankami pod stołem? A może robiliście to w łóżku?

– To, co powiedziałaś, jest najlepszym przykładem dzielących nas różnic – oświadczył Jeremy. – Niezależnie od tego, jak fatalna jest sytuacja, ty próbujesz żartować.

Fiona czekała na zakończenie wypowiedzi Jeremy'ego, czekała na kolejny, ostateczny zarzut. Kiedyż wreszcie padnie miażdżący cios? Czy to źle, że ona należy do osób, które potrafią się śmiać nawet wobec przeciwności losu? Ace cenił w niej właśnie to, że nie traciła poczucia humoru niezależnie od tego, co się z nimi działo.

Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na czoło ich pochodu. Zauważyła, że Ace właśnie pomaga Lisie przejść przez pień zwalonego drzewa.

– Podejrzewam, że on nie pozwoli jej odejść. – Przeniosła znów wzrok na Jeremy'ego. – I nie sądzę, abyś miał jakąkolwiek szansę, że Lisa wybierze ciebie, mogąc mieć jego.

– Żartujesz? – prychnął Jeremy. – To zimny sukinsyn. Potrafi myśleć tylko o ptakach i… Może byłabyś łaskawa powiedzieć, co cię tak śmieszy?

Dziewczyna wpatrywała się w Ace'a i Lisę, wpatrywała się bardzo, bardzo uważnie.

– Ace jest w porządku. Nie można mu nic zarzucić -powiedziała szybko, przyspieszyła kroku i wsunęła się między Gibby'ego i Suzie.

– Opowiedz mi wszystko – poprosiła, chcąc przez chwilę posłuchać czegoś innego niż narzekania Jeremy'ego i jego plany związane z własną karierą.

Kiedy Lisa oświadczyła, że jest głodna, Ace zaproponował wszystkim przerwę w wędrówce i chwilę odpoczynku.

Fiona z poczucia obowiązku usiadła koło Jeremy'ego, ale kiedy spostrzegła, że Ace odchodzi na bok i znika między krzakami, pospieszyła za nim.