– Pewnie dobrze – stwierdziła Suzie i uśmiechnęła się tak szeroko, że aż zakołysał się jej koński ogon. – Macie przypadkiem trochę kawy?

– Nie, ale mogę zaparzyć – uprzejmie odpowiedział Ace i podszedł do ekspresu.

– Czy to telefon? – Suzie obdarzyła Fionę olśniewającym uśmiechem.

– To fax. Kochanie, czy mogłabyś sprawdzić, co przyszło? -zapytał Ace, kiedy Fiona nie zareagowała ani na dzwonek, ani na pytanie sąsiadki.

Fiona nie miała pojęcia, kim jest to jego „kochanie", więc stała bez ruchu i gapiła się na Suzie. Co będzie, jeśli sąsiadka dowie się o zwłokach na górze? Choć właściwie ona i Ace są już oskarżeni o dwa morderstwa, więc trzecie nie robi chyba specjalnej różnicy. Przecież i tak mogą ich powiesić tylko raz, prawda?

– Mogli przysłać faxem kolejną cześć mapy, a nie chcielibyśmy, żeby zginęła, prawda? – szepnęła cicho Suzie.

Ace nagle uświadomił sobie, że dom jest pewnie na podsłuchu i że ktoś kontroluje ich słowa. Błyskawicznie pochwycił obie kobiety za ręce i na poły wyprowadził, a na poły wywlókł je na dwór. Kiedy stanęli nad basenem, bez słowa wskazał Suzie otoczenie i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

Potrząsnęła głową w niemym przeczeniu.

– Może byście mi tak powiedzieli, co się tu dzieje? A może macie zamiar otworzyć szkołę mimów? – spytała niecierpliwie Fiona.

– Pluskwy – oświadczył Ace takim tonem, jakby to jedno słowo tłumaczyło wszystko.

– Na Florydzie jest mnóstwo pluskiew – stwierdziła i nagle zrozumiała, co chciał jej powiedzieć – A, ten rodzaj pluskiew.

Ace wskazał Suzie jedno z czterech zielonych ogrodowych krzesełek, stojących wokół stolika o szklanym blacie, po czym sam usiadł naprzeciw niej. Fionie zostawił wybór, czy chce z nimi usiąść, czy stać. Usiadła.

– Chcesz zacząć?

– Czy Rose…? – zapytała Suzie.

– Tak, nie żyje – powiedział Ace. – W naszym domu. W naszym łóżku. Chciałbym wiedzieć, kto i ile wie.

– To znaczy: czy wszyscy w Błękitnej Orchidei wiedzą, kim naprawdę jesteście? Oczywiście, że tak. Musielibyśmy być ślepi i głusi, żeby nie wiedzieć. I, kochanie – Suzie zwróciła się wprost do Fiony – nie ma na świecie tak dobrego chirurga, dzięki któremu pięćdziesięcioletnia kobieta mogłaby wyglądać równie młodo jak ty.

W tym momencie Fiona stwierdziła, że lubi tę kobietę.

– Połowa tutejszych mieszkańców szuka złotych lwów – ciągnęła Suzie.

Fiona wstrzymała oddech. Oto ich wielka tajemnica!

– A jeśli je znajdziecie, będziecie mieli za plecami tuzin ludzi z wycelowaną w was bronią. – Suzie pochyliła się przez stół do Ace'a.

– Poza Wallisem, on używa wyłącznie noża – dodała szybko Fiona.

Zarówno Suzie, jak i Ace spojrzeli na nią.

– Pewnie żadne z was nie uświadamia sobie w pełni, ile Fiona wie – oznajmiła spokojnie Suzie. – Jest tu kilka osób, które chciałyby ją z powodu tej wiedzy zabić, ale jest też kilka innych, które z tego samego powodu chcą, żeby żyła. Naprawdę w więzieniu byłabyś o wiele bezpieczniejsza – zwróciła się wprost do Fiony.

– Też tak sądzę – szybko stwierdził Ace, pod stołem ujął dłoń dziewczyny i mocno ją uścisnął, a kiedy poczuł, że drży, już jej nie puścił.

– Kto zabił Roya Hudsona? – Fiona usłyszała własne pytanie. Starała się wyłączyć osobiste emocje i chłodnym okiem spojrzeć na problem. Zapomnieć o martwej kobiecie w sypialni. Zapomnieć o faksie, który znów dzwoni i pewnie przesyła następne fragmenty mapy, wskazującej drogę do skarbu, z powodu którego ludzie mordują się już od kilkuset lat.

– Jeden z nich – odpowiedziała sąsiadka, wzruszając ramionami. – Nie było mnie przy tym i niewiele wiem. Staram się trzymać od tego wszystkiego jak najdalej, żeby przypadkiem nie dowiedzieć się czegoś, za co mogłabym zginąć.

– Ja też! – krzyknęła Fiona namiętnie i poczuła silniejszy uścisk dłoni Ace'a.

– Ale jesteś córką Smokeya, więc dużo wiesz. Kto by pomyślał, że dla rozrywki dziecka ze złamaną nogą…

– Skąd wiesz o jej nodze? – wtrącił Ace.

– Byłam tam – odpowiedziała Suzie, przecząc sama sobie. -To znaczy, nie należałam do ekspedycji, która szukała lwów, ale…

– Byłaś jedną z osób, które próbowały wyjaśnić tę historię – mruknęła Fiona, szeroko otwierając oczy. – Byłaś dziewczyną…

– Edwarda Kinga – dokończyła kobieta, patrząc Fionie prosto w oczy. – W opowieści jest nazywany Wallisem. Przez „i". Nie „W-a-1-l-a-c-e", jak podają gazety.

– No, co tym razem mi umknęło? – zapytała Fiona sarkastycznie, choć wiedziała, uświadomiła sobie to nie pierwszy raz, że musi wiedzieć więcej, niż jej się wydaje.

– Kim była ta druga osoba? Jeśli byłaś,jedną" z nich, to kim była ta druga? – cicho zapytał Ace.

– To Lavender – szepnęła Suzie.

– O, nie, to nieprawda! – Fiona zerwała się tak gwałtownie, że wywróciła krzesło. – W tej historii nie było nikogo o imieniu Lavender. Ani teraz, ani nigdy.

Dziewczyna ruszyła w stronę domu. Ace wstał szybko i próbował ją zatrzymać, ale wyminęła go i weszła do domu.

– O co tu chodzi? Nie słyszałem o nikim, kto miał na imię Lavender – zwrócił się Ace do Suzie, kiedy zostali sami.

– Sądząc po reakcji Fiony, Smokey powiedział jej, że jedną z poszukiwaczek była prostytutka, ale najwyraźniej nie wymienił jej imienia – odpowiedziała kobieta, odetchnąwszy głęboko.

Ace wyglądał na bardzo zaskoczonego.

– Niewiele mówi o niej w swoim opowiadaniu, ale to, co mówi, jest wyjątkowo paskudne. Wiesz – narkotyki, mężczyźni, obrzydliwe machlojki.

Ace nadal patrzył na nią, niewiele rozumiejąc.

– Nie zawsze była na dnie. Podobno kilka lat wcześniej była wysoką, kruczowłosą pięknością. Podobno miała nawet dziecko, któremu ojciec nadał jej imię.

Suzie umilkła, a Ace stał i patrzył na nią. Po chwili przypomniał sobie inicjały FLB na neseserze Fiony. Fiona Lavender Burkenhalter.

– Jej matka była…

– Tak – odpowiedziała Suzie. Ace odwrócił się na pięcie i wszedł do domu, żeby poszukać Fiony.

17

Znalezienie Fiony zajęło mu kilka minut. Była w swojej sypialni z telefonem komórkowym przy uchu.

– Zrobisz to dla mnie? – mówiła – WordPerfect, tak, zgadza się. I, Jean… ja… Dobrze, więc nic nie będę mówić, ale chyba zdajesz sobie sprawę, ile to dla mnie znaczy.

Odłożyła słuchawkę i, nie spojrzawszy na Ace'a, zaczęła wyjmować z szafy ubrania – dżinsy, podkoszulki, grube bawełniane skarpety – i upychać je w plecaku.

– Czy mogę cię prosić, abyś mi łaskawie powiedziała, co zamierzasz zrobić? A może raczej powinienem zapytać, dokąd się wybierasz?

– Na łowy – odpowiedziała szybko. – To się nie skończy, dopóki te… – Fiona chciała powiedzieć: dopóki te cholerne lwy nie zostaną odnalezione; powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie Ace'a, więc dokończyła. – Idę szukać tego, co zaginęło.

– Ze mną czy beze mnie? – Stał oparty o framugę drzwi ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

– Wybór należy do ciebie.

– Rozumiem. Wybierasz się do mojego parku, żeby samodzielnie penetrować bagna.

– Może uda mi się wynająć przewodnika. Skuszę go zapłatą. Nie, mam lepszy pomysł: dam mu te… zaginione przedmioty, kiedy wreszcie uda nam się je odnaleźć.

– Nigdy nie słyszałaś o naruszeniu własności prywatnej? -Ace oderwał się od futryny i chciał wziąć dziewczynę za rękę, ale odsunęła się od niego. – Od kiedy to ja stałem się twoim wrogiem?

– Od kiedy ja zostałam córką prostytutki – rzuciła i spojrzała na niego z przerażeniem. Nie chciała tego powiedzieć; nie chciała nawet o tym myśleć.

Ace objął ramiona dziewczyny i odwrócił ją twarzą do siebie. Próbowała się wyrwać, ale trzymał mocno.

– W tej chwili nie mamy na to czasu. Rozumiesz? Nieważne, kim był twój ojciec czy twoja matka. Musimy się skoncentrować na znalezieniu mordercy i oczyszczeniu naszych nazwisk.

– Może twojego nazwiska, bo moje już nigdy nie będzie bez skazy. – Wreszcie udało jej się wyrwać. – We wszystkich gazetach będą się rozwodzić o moich… przodkach. – Przestała upychać ubrania w plecaku i odetchnęła głęboko. – Nigdy tego nie zrozumiesz.

– Nigdy nie zrozumiem tego, że przez całe życie byłaś przekonana, że wiesz, kim i czym jesteś, a w ciągu ostatnich kilku dni odkryłaś, że to wszystko były kłamstwa?

– Tak – odpowiedziała głosem bez wyrazu i ciężko opadła na łóżko.

Ace usiadł obok niej, otoczył ją ramieniem i przytulił jej głowę do swojej piersi.

– Wiem, że w tej chwili masz poczucie, że nigdzie nie należysz. Ja dorastałem w rodzinie, w której wszyscy czuli się okropnie osamotnieni, jeśli wokół nie kręciło się przynajmniej dziesięć osób. A ja marzyłem tylko o tym, żeby mieszkać z wujkiem w chałupie bez wygód i podglądać ptaki. Zdarzały się takie dni, kiedy żaden z nas nie odezwał się do drugiego ani słowem. A kiedy już rozmawialiśmy, to…

– O ptakach? – Fiona usłyszała własny głos i z zaskoczeniem spojrzała na Ace'a. Jak to możliwe, że w takiej chwili potrafi żartować?

– No, teraz lepiej – roześmiał się Ace, a potem tak naturalnie, jak ptaki, zrywające się do lotu, pochylił głowę i pocałował dziewczynę.

– Wszystko z nią w porządku? – zapytała od drzwi Suzie.

Fiona roześmiała się, bo Ace zaklął szpetnie i mruknął pod nosem: „Kupię kłódkę". Potem odwrócił się do sąsiadki.

– Tak. Wszystko w porządku.

– To dobrze. – Suzie zaczęła wycofywać się tyłem za drzwi. – Zastanawiałam się tylko, co macie zamiar zrobić z… hm… Rosie?

– Zabierzemy ją ze sobą – odpowiedział Ace głośno, przykładając palec do ust i znacząco omiatając wzrokiem pokój. Czyżby obie kobiety zapomniały o założonym w domu podsłuchu?

– Tak – oznajmiła Fiona, wstając. – Pojedzie z nami. Znasz Rose, to najbardziej naturalna osoba na świecie. To będzie nad wyraz naturalne, że tak powiem, jeśli, wracając do natury, weźmiemy ją ze sobą. Zgadzasz się, kochanie? – zwróciła się do Ace'a. – Zabierzesz mnie na ten całodniowy piknik, prawda?