– Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nie pamiętają. Są jak żywe skamieniałości. – Postawił talerze na stole i uśmiechnął się do dziewczyny półgębkiem.

– Co znów knujesz? Powiedz! – zażądała z błyskiem w oku.

– Nic! – odpowiedział Ace ze złośliwym uśmieszkiem, ale zaczął się cofać i wówczas Fiona zauważyła, że trzyma coś za plecami.

– Co tam chowasz? – Ruszyła w jego stronę.

– Nic! – powtórzył z uśmiechem, ale odsunął się jeszcze dalej. – Zupełnie nic. Tylko…

– Tylko co?!

– A co chciałaś kupić w sklepie, ale ci się nie udało?

– Nie udało się? Przecież oni mają tu wszystko.

Tuż przed bramą wspólnoty był mały warzywniak, w którym można było kupić wszelkie egzotyczne przyprawy, jakie tylko istnieją na świecie. Można było przygotować wszelkie potrawy kuchni tajskiej czy indyjskiej. Brakowało jedynie Velveety. Oczy Fiony zaokrągliły się ze zdumienia.

– Niemożliwe! Nie mogłeś tego zdobyć. Mówili przecież, że już tego nie produkują! – zawołała.

– To prawda, ale ma się pewne znajomości! – Ace ciągle się cofał, aż wreszcie oparł się o blat kuchenny.

– Pokaż! – Podbiegła, lecz Ace podniósł płaski, pękaty słoik wysoko nad głowę. – To jest to! – zawołała i próbowała sięgnąć, jednak Ace okręcił się i przerzucił słoik do drugiej ręki.

– Jeśli go stłuczesz, to cię zabiję! – zawołała, odwróciła się i znowu próbowała złapać słoik. Pierwszego wieczoru w Błękitnej Orchidei sąsiad poczęstował ich bułkami z otrębami, do których podał znakomitą marmoladę jabłkowo-śliwkową. Fionie tak zasmakowała, że o mało nie zjadła całego słoika. Sąsiad twierdził, że można ją kupić w warzywniaku, ale kiedy Fiona pobiegła do sklepiku, dowiedziała się, że tego właśnie smaku już się nie produkuje.

A teraz Ace trzymał w ręku słoik tego specjału i wymachiwał nim nad głową. Niestety, poza zasięgiem długich ramion Fiony. Wyciągnęła się jak struna, złapała go za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w dół. Jedną ręką nie była w stanie zmusić go do opuszczenia ramienia, więc zacisnęła na jego nadgarstku także i drugą rękę. Żeby utrzymać równowagę, zaczepiła nogę o jego nogę i skupiła całą uwagę na odebraniu mu drogocennego słoika.

Ace śmiał się z bezskutecznych wysiłków Fiony.

– O rany, od razu widać, że jesteście nowożeńcami! – dobiegł ich głos od strony przesuwanych szklanych drzwi, prowadzących z kuchni nad basen.

Ace i Fiona, jak niesforne dzieci przyłapane na zakazanej zabawie, natychmiast przerwali swoje zapasy i odwrócili się w stronę nieproszonego gościa. Kobieta nazywała się Rose Childers i mieszkała z mężem cztery domki dalej. Pierwszego Wieczoru zaproponowali Ace'owi i Fionie „zamianę żon". Mówili o sobie, że są „zakręceni".

– Jesteśmy ostatnimi z wymierającego gatunku – oświadczyła Rose.

– Miejmy nadzieję – mruknął pod nosem Ace i Fiona kopnęła go pod stołem.

A teraz Rose władowała się do ich kuchni, bez pukania, bez zaproszenia.

– Nie przejmujcie się mną – powiedziała, wchodząc do cudzego domu. – Przyzwyczaiłam się żyć w komunie, gdzie nigdy nie zamykało się drzwi. Jeśli zdarzało mi się wejść podczas, no, wiecie, sceny intymnej, zwykle po prostu przyłączałam się.

Po wygłoszeniu tego oświadczenia, które usłyszeli już nie wiadomo który raz, Rose zwykle wybuchała takim śmiechem, że aż zwijała się w kulkę, która nieodmiennie toczyła się w stronę Ace'a.

– Nie przejmujcie się mną – powtórzyła Rose. – Chciałam tylko zapytać, czy ja i Lennie możemy dziś skorzystać z waszego basenu. W naszym znów coś się zepsuło, a ludzie z obsługi będą go mogli naprawić dopiero jutro.

Wyprostowali się i niechętnie odsunęli od siebie. Ace postawił słoik na ladzie kuchennej. Fiona podeszła do stołu. Miała ochotę powiedzieć tej okropnej kobiecie, żeby sobie poszła, ale oboje z Ace'em byli tu w tak niepewnej sytuacji, że nie mogli sobie pozwolić na obrażanie kogokolwiek. Wiedzieli, że mimo ich fałszywych nazwisk, byli w tej wspólnocie ludzie, którzy dobrze wiedzieli, kim oni są. Poza tym Ace twierdził, że kiedyś spotkał już gdzieś kilka z mieszkających tu osób. A Fiona miała wrażenie, że oni nie są jedyną parą, która nigdy nie wystawia nosa poza ogrodzenie osiedla. Musieli więc pogodzić się z tym, że Rose i Lenny będą korzystać z ich basenu. Jeśli tych dwoje podstarzałych hippisów nie zawsze kąpie się na golasa, to może nie będzie tak źle. Ale na myśl, że przez cały dzień będą odrzucać awanse tych dwóch nagich pijawek, Fiona poczuła, że jej żołądek zaczyna się buntować.

– Jasne, Rose. Będzie nam bardzo miło, jeśli skorzystacie z naszego basenu – stwierdził Ace radośnie, a Fiona spojrzała na niego, żeby sprawdzić, czy aby nie postradał zmysłów. Doskonale wiedziała, że on nie znosi tej baby. – Bo tak się składa, że moja mała pani i ja wychodzimy dziś na cały dzień.

– Wychodzicie? – ostro zapytała Rose. – Sądziłam, że nie możecie… to znaczy, co takiego jest na zewnątrz, czego nie możecie mieć tutaj?

– Matka – powiedziała szybko Fiona. – To znaczy, moja matka.

– Matka mojej żony jest chora. – Ace stanął za plecami Fiony, położył jej ręce na ramionach i zaczął delikatnie wypychać ją z kuchni.

– Myślałam, że jesteś sierotą!

– Och, nie – powiedziała lekko Fiona. Byli już o krok od drzwi wyjściowych. – Powiedziałam, że jeśli w najbliższym czasie nie odwiedzę matki, to zostanę sierotą. Wiesz, jak to jest, prawda?

Rose odparła, że dawno temu dała życie trojgu dzieciom, ale nie ma pojęcia, gdzie one teraz są.

Ace porwał klucze z wąskiego stoliczka w przedpokoju, otworzył drzwi i wyszedł, pociągając za sobą Fionę. Gdy tylko znaleźli się za drzwiami, zaczęli biec tak szybko, jak para uczniaków, która zamiast iść do szkoły, poszła grać w hokeja i lada chwila może zostać przyłapana. Dopiero kiedy dopadli dżipa, zaczęli się śmiać. Dojeżdżając do furtki, zanosili się od śmiechu.

– Złapią nas – jęknęła Fiona. – Nie możemy stąd wyjść. Nie możemy… O, do diabła z tym! To miejsce niczym się nie różni od więzienia. Pamiętasz tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy rok? Mój ojciec mówił, że to jego ulubiony rok. Może znałeś mojego ojca? Smokeya? – Fiona parodiowała samą siebie. – Może powinniśmy się zgodzić na ten balecik we czwórkę i ogłosić, że ukrywamy się przed policją i…

– Wolałbym już roztrąbić to na cztery strony świata. Lepsze to niż balecik we czworo.

– Zgadzam się. A co powiesz na skręty z marihuany?

– Podejrzewam, że ten facet z różowego domu robi w piwnicy LSD.

– A policja ściga nas – powiedziała Fiona sarkastycznie i spojrzała przez okno na szosę – A skoro już mówimy o policji, blokadach na drodze i nielegalnych działaniach, to powiedz mi, dokąd jedziemy?

– A dokąd chciałabyś pojechać? – zapytał cicho.

– Powiedzieć prawdę?

– Całą prawdę – stwierdził z uśmiechem.

Fiona odwróciła głowę, więc nie widziała uśmiechu Ace'a. Może nie uda im się dowiedzieć, kto zabił Roya Hudsona, ale przez ostatnie trzy dni udało im się całkiem sporo dowiedzieć o sobie nawzajem. Z konieczności musieli przestać się kłócić i ręka w rękę próbować odkryć jakąś wskazówkę, wyjaśniającą, co się stało i co się dzieje obecnie.

W ciągu tych trzech dni przyjmowali niemal wszystkie zaproszenia i zachęcali nowych znajomych do wspominania „starych, dobrych czasów". Niestety, niechcący zniszczyli wszelkie tamy i na trzy dni utonęli w powodzi wspomnień o latach sześćdziesiątych – a jak powszechnie wiadomo, jeśli ludzie pamiętają, że coś się wydarzyło w latach sześćdziesiątych, to tak naprawdę rzecz miała miejsce w latach siedemdziesiątych.

W ten sposób Fiona i Ace, czyli Gerri i Reid Hazlettowie, stali się ofiarami hippisowskiej nostalgii. Musieli stawić czoło filmom amatorskim, muzyce (Fiona stwierdziła, że jeśli jeszcze raz usłyszy Can't get no satisfaction to spali opaski, które wszyscy nosili na głowach), jedzeniu (składającemu się głównie z pieczywa z otrębami) i wspominkom. Z rozmarzonym wzrokiem opowiadano im mnóstwo o czasach, które najwyraźniej dla opowiadających były okresem absolutnego szczęścia.

Ale z tego, co Ace i Fiona mogli stwierdzić, nikt z ich sąsiadów nie był w 1978 roku na Florydzie. Zdarzały się jednak luki w pamięci.

– Ciągle byliśmy naćpani, więc niewiele pamiętamy – często słyszeli w odpowiedzi na swoje pytania.

Wieczorami Ace i Fiona, wreszcie sami w swoim przytulnym domku, rozmawiali o tym, co usłyszeli tego dnia, co im opowiadano. Porównywali swoje opinie o ludziach i dyskutowali, w co można wierzyć, a w co nie. Już pierwszego dnia stwierdzili, że bardzo często zgadzają się ze sobą w ocenach.

Teraz, kiedy Ace zapytał, dokąd chce jechać, cisnęła jej się na usta jedna tylko odpowiedź.

– Z tobą. Dokądkolwiek pójdziesz, tam chcę iść i ja.

Ale nie powiedziała tego.

– Niech zgadnę – mruknął Ace, patrząc na nią kątem oka. -Fryzjer? Manikiurzystka? Kosmetyczka?

– No oczywiście! Kompletnie nic o mnie nie wiesz. Nie masz pojęcia, jaka jestem naprawdę – powiedziała Fiona. Miała do siebie pretensję, że w jej głosie zabrzmiała nutka żalu.

– Taka wielkomiejska dziewczyna jak ty? – zapytał. – Czyż to nie ty jeszcze kilka dni temu marudziłaś, że masz piasek w butach i wyrzekałaś na Florydę?

– Jakbym słuchała o innej osobie i o innym życiu – szepnęła cicho, patrząc w okno. Wróciła jej pamięć o wydarzeniach ostatnich dni. Co się dzieje w jej biurze? Nie, to już nie jej biuro. Teraz to biuro i… Kimberly należą do kogo innego.

– Jeśli nie chcesz, żeby twoje włosy zostały podcięte, podkręcone czy ufarbowane, to co chcesz robić? – Przerwał jej myśli Ace.

– Chcę pracować! – zawołała. – Chcę robić coś zasadniczo odmiennego od wysłuchiwania kolejnych hippisowskich opowieści. Może pomyśleć o tym, co się wydarzyło, kiedy byłam dzieckiem. A może… nie wiem… może zaprojektować jedną z twoich krokolalek.

– Naprawdę? – Ace odwrócił się do niej z zaskoczeniem. -Sądziłem, że już z tym skończyłaś.