– A każde zdjęcie ma przynajmniej dwadzieścia lat! – dorzuciła Jean, wijąc się ze śmiechu.

– Malutki Leroy z fotografii właśnie odsiaduje piąty rok z dziewięcioletniego wyroku, który dostał za zuchwałą kradzież samochodu.

Teraz śmiały się już wszystkie. Diana kazała podać wysokokaloryczny sos serowy do chipsów. Jak dotąd nie zamówiły jeszcze obiadu.

– Nie – stwierdziła Jean. – Moim zdaniem, Ace był pilotem podczas drugiej wojny światowej i będzie pokazywał Fionie swoje medale.

– No, co wy, dziewczyny – wtrąciła się Ashley. – To Floryda! Ace będzie miał skórę twardszą niż krokodyle, z którymi uprawia zapasy. I będzie do wszystkich kobiet mówił „słodziutka" albo „dziecinko".

– A jego tatuaże będą pochodziły z czasów, kiedy jeszcze nie były modne – dorzuciła Diana.

Fiona odchyliła się do tyłu.

– Jak zwykle nie wiecie, o czym mówicie. Ace jest rewelacyjny: wysoki, smagły i przystojny. Ma wszystko, co trzeba, poza jednym nieistotnym drobiazgiem.

W tym momencie wszystkie kobiety roześmiały się domyślnie.

– Jeśli to taki drobiazg, to go nie chcę.

– O, to nie to. – Fiona zamruczała jak kotka. – To odnosi się do wymiarów jego… O, mamy obiad! – Uśmiechnęła się szeroko, a jej zielone oczy zabłysły jak gwiazdy.

– W takim razie tym drobiazgiem musi być… – Jean przerwała i spojrzała na przyjaciółki. – A teraz wszystkie razem, drogie panie, raz, dwa, trzy!

– Mózg! – zawołały zgodnym chórem, podczas gdy roześmiana Jean udawała, że jest dyrygentem.

– Wiesz, Fee – mruknęła Ashley, nie przerywając jedzenia -ja chyba byłabym w stanie znieść trzy dni w towarzystwie opalonego na brąz adonisa o imieniu, Ace.

– Zapaśnik! – prychnęła Fiona – Ja lubię, żeby mężczyzna miał coś jeszcze poza bicepsami.

– Ja nie – wykrztusiła Susan z pełnymi ustami. – Nigdy nie interesowałam się, czy mężczyzna ma jakiś mózg czy nie.

– Zainteresujesz się, kiedy minie urok nowości – odpowiedziała poważnie Fiona. – I zostaniesz na lodzie. On odejdzie z jakąś blond kretynką, a ty zostaniesz sama i…

– Dajcie mi dojść do głosu! – zawołała Diana. – To moje urodziny!

– Fakt – skwapliwie potwierdziła Fiona. – To twoje urodziny, a my cały czas gadamy o moich problemach.

– Niezbyt wielkich problemach – dodała Ashley. – Trzy dni na słonecznej Florydzie ze wspaniałym ciałem bez żadnego mózgu i…

– I ze starym poczciwina Royem, i z chłopakiem do patroszenia ryb. – Fiona zachichotała niewesoło. – A w tym czasie Kimberly…

– Aaaaaach! – rozległ się zgodny jęk przyjaciółek.

– Dobrze, dobrze. Wiem. Temat Kimberly jest zakazany.

– Tak – stwierdziła Susan. – Porozmawiajmy o czym innym.

– Dobrze – zgodziła się Jean.

Przez chwilę przyjaciółki siedziały w milczeniu.

– A jak się nazywa ten Ace? A może występuje tylko jako Ace? – zapytała Ashley, wodząc palcem wzdłuż brzegu szklanki.

Fiona westchnęła z niechęcią i sięgnęła do aktówki. Wyjęła jakiś papier, rozłożyła go.

– Montgomery. Nazywa się Paul,Ace" Montgomery.

1

Odmawiam przyjęcia towaru w tym stanie – powiedział Ace, patrząc w oczy mężczyźnie, który podsuwał mu papiery do podpisu.

– Proszę pana, ja jestem tylko dostawcą. Nikt mi nic nie mówił o połamanych skrzynkach. Więc niech pan to podpisze, żebym mógł wreszcie stąd zniknąć.

Ace oparł ręce na biodrach.

– Może pan nie umie czytać, ale ja umiem. W kontrakcie bardzo dużą czcionką wydrukowano informację, że od chwili, kiedy przyjmę dostawę, przejmuję pełną odpowiedzialność za towar. Oznacza to, że jeśli zostanie uszkodzony, to już moja sprawa. Ale jeśli stwierdzę uszkodzenie, zanim pokwituję przyjęcie dostawy, to jest to wasz problem. Rozumie mnie pan?

– Wie pan, co jest w tej skrzyni? – zapytał mężczyzna po chwili.

– Oczywiście, że wiem. Przecież ja to zamawiałem. I zapłaciłem, pragnę dodać.

Mężczyzna najwyraźniej nadal nie rozumiał.

– No więc zabierzmy to stąd i potem możemy…

– Nie. Otworzymy to tu i teraz – stwierdził Ace.

Mężczyzna rozejrzał się wokół znacząco, jakby Ace nie był w stanie zrozumieć, gdzie się znajdują. Byli w miejscu odbioru bagaży lotniska w Fort Lauderdale. Na razie było tam tylko kilku tragarzy, zdejmujących nieodebrane bagaże z transportera, ale lada chwila z ruchomych schodów miał spłynąć strumień podróżnych z lądującego właśnie samolotu.

– Chce pan, żebym rozpakował skrzynkę tutaj? Teraz? -zapytał cicho.

– Tutaj – najspokojniej w świecie odpowiedział Ace. -W chwili, kiedy znajdzie się na mojej ciężarówce, będzie moja i za uszkodzenia będę musiał sam zapłacić, a już dość wybuliłem i…

– Tak, tak – mruknął mężczyzna znudzonym głosem. Odwrócił się do chudego dzieciaka, stojącego obok Ace'a. Dzieciak miał na sobie taki sam szary uniform, jaki nosił ten gość, wydający rozkazy. – On zawsze jest taki?

– Nie, czasem jest jak zadra za paznokciem.

– Mam nadzieję, że dobrze ci płaci.

– Prawdę mówiąc…

Uciszyło go warknięcie Ace'a.

– Tim! Bądź łaskaw odsunąć się od tej skrzyni. Nie chcę, żeby dotykał jej ktokolwiek z moich ludzi, zanim nie okaże się, że jest bez zarzutu.

Odwrócony plecami do Ace'a dostawca skrzywił się. Był zmęczony, głodny i, co gorsza, był sam. Będzie musiał bez niczyjej pomocy rozpakować to świństwo i to tylko z powodu małej dziurki w jednym rogu. Podważył łomem jedną ze ścianek pudła o długości prawie pięciu metrów. Na wyściółce ze styropianu leżał pilot do sterowania na odległość. Mężczyzna upewnił się, że nikt go nie obserwuje, ze złośliwym uśmieszkiem wsunął pilota do kieszeni i rozpakowywał dalej. Kiedy dotarł do dna skrzynki, Ace pochylił się nad pudłem i ze zmarszczonym czołem uważnie wpatrywał się w jego zawartość.

– Psst! – syknął doręczyciel do chłopca. Na kieszonce uniformu małego chudzielca widniała plakietka z napisem: TIM, KENDRICK PARK. Posłaniec wsunął pilota w ręce dzieciaka.

– Czy właśnie tego…

– Cicho! – syknął mężczyzna – Nie pokazuj mu tego.

– Tak, jasne. – Oczy Tima była tak wielkie, jakby trzymał w ręku największą na świecie grę Nintendo.

– Tylko nie dotykaj żadnych guzików – przestrzegł doręczyciel. – To świństwo zaczęłoby się ruszać i śmiertelnie by wszystkich wystraszyło.

– Tak? – Oczy chłopca stały się jeszcze większe, choć wydawało się to niemożliwe. Ale mały był równie nieodporny na pokusy, jak swego czasu Adam w raju. Kiedy tylko wieko skrzyni zostało na tyle otwarte, aby dało się zajrzeć do środka, Tim nacisnął guziki i ku swej gigantycznej satysfakcji usłyszał pełen grozy kobiecy wrzask.

– Wszystko w porządku – uspokajał Ace tłum pasażerów samolotu, którzy wkroczyli właśnie do hali odbioru bagażu. -Nie jest prawdziwy. To aligator z włókna szklanego, przysłany z Kalifornii. Sprawdzamy, czy nie jest uszkodzony.

Przerażenie zniknęło z twarzy ludzi, ale nikt nie ruszył w stronę transportera z bagażami. Widok był frapujący: nieustraszony mężczyzna wkładał ręce do drewnianej skrzyni, z której wysuwała się potworna, otwarta paszcza potężnego aligatora.

Ace potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem, kiedy ludzie nie ruszyli się w stronę karuzeli z bagażami. Potem odwrócił się i odebrał pilota Timowi.

– Może byś pomógł, zamiast przeszkadzać?

Przepraszam, szefie – powiedział Tim, ale na jego twarzy nie było widać skruchy. – Po prostu nie mogłem się oprzeć. On naprawdę wygląda jak żywy.

– Dlatego wydałem na niego ostatniego pensa – mruknął Ace. – Podejdź z drugiej strony i sprawdź jego ogon. Zobacz, czy nie jest uszkodzony.

Kiedy Ace i Tim zajęli się skrzynią, dostawca oparł się plecami o ścianę i czyścił paznokcie scyzorykiem.

– Jak to się stało, że nie macie prawdziwego aligatora? Zwiały przed wami, co? – Roześmiał się z własnego żartu. – Za dużo chcecie torebek i butów?

– Kendrick Park to rezerwat ptaków – oznajmił Ace w odpowiedzi na docinki posłańca i stanowczo odsunął kobietę, która pochyliła się nad skrzynią i zaglądała do niej z ciekawością, przeszkadzając mu w pracy.

– On nie lubi wsadzać zwierząt do klatek, a aligatory przyciągają tłumy – wyjaśnił Tim posłańcowi, który najwyraźniej głowił się nad sensem wypowiedzi Ace'a.

Mężczyzna rozważał przez chwilę słowa dziecka.

– Rozumiem. Sądzicie, że sztuczny krokodyl przyciągnie turystów, a ten tu stary dobry Ivan nie będzie ronił krokodylich łez nad swym osamotnieniem? – Uśmiechnął się, zadowolony z własnego dowcipu.

– Właśnie – odpowiedział Tim, bo Ace najwyraźniej nie miał zamiaru zareagować.

– Kończy pan sprawdzanie, panie ornitolog? – zapytał dostawca.

– Pudło zostało uszkodzone od spodu, więc musimy jeszcze zerknąć na jego brzuch.

– To samo mówi mi żona co wieczór – mruknął cicho dostawca do Tima, a chłopak zaczerwienił się i zaczął krztusić się od śmiechu. Jego szef natomiast najwyraźniej nie miał w tej chwili nastroju do żartów.

– Tim, złap go za ogon. Ostrożnie. Nie chcę, żebyś go zniszczył. Dobrze. Chyba nie jest uszkodzony – powiedział, obejrzawszy dokładnie sztucznego aligatora, wyciągniętego na podłodze.

– Podpisze pan wreszcie, żebym mógł w końcu poszukać czegoś do jedzenia?

Ace wyciągnął rękę i westchnął, zanim podpisał papiery, przejmując na swoją odpowiedzialność potwornie drogą replikę aligatora. Patrzył przez chwilę na otaczających ich pasażerów samolotu. Stali w milczeniu, zmęczeni długim lotem z Nowego Jorku albo przerażeni widokiem tego, co mieli zamiar oglądać, wybierając się na wycieczkę na Florydę. Tak czy inaczej, stali tam bez słowa i obserwowali darmowy pokaz, nie zwracając uwagi na walizki, które kręciły się na karuzeli transportera.

– Dobrze. Pakujemy go z powrotem do skrzyni. Tim, łap za ogon, ja wezmę głowę.

Zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, jak najlepiej podnieść ogromną paszczę bestii. Wsunął rękę aż po pachę do pyska potwora. Usłyszawszy chóralne „Ooooooch!" tłumu, uśmiechnął się. Wygląda na to, że się uda, pomyślał. Na przeciwległym krańcu stanu Disney zbijał majątek na fałszywych zwierzętach, podczas gdy farmy z Fort Lauderdale ledwo były w stanie wykarmić dwustukilograrnowe aligatory. A jego całkowicie puste konto bankowe było najlepszym dowodem, że próby zainteresowania mamuś, tatusiów i dziateczek stadem flamingów to daremny trud.