Pakując do walizki ubrania człowieka, którego nigdy nie widziała, Fiona nie przeczuwała, co ich czeka. Jednego tylko już się nauczyła podczas tej wyprawy: nie można zadzwonić, żeby dostarczono do domu jedzenie.

– A co będziemy jeść? – spytała, wciskając do walizki jeszcze trzy bawełniane podkoszulki.

– Dary natury. – Ace wzruszył ramionami.

Fiona nie zamierzała popadać w histerię. Przypomniała sobie lekturę Roczniaka i film Cross Creek.

– Masz na myśli… łowienie ryb? – Przełknęła z trudem.

Ace przerwał pakowanie i obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.

– Jeśli uważasz, że dwoje najbardziej poszukiwanych zbiegów w Stanach może spokojnie wejść do sklepu spożywczego i zrobić zakupy, to bądź łaskawa mnie o tym poinformować. – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów. Obejrzał dokładnie każdy ze stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu

Fiony. – Szczególnie ty rzucasz się w oczy.

Wiedziała, że Ace ma sporo racji, niemniej jednak pod wpływem jego słów zaczęła patrzeć na swój wzrost niemal jak na jakąś ułomność fizyczną. Zacisnęła usta, żeby nie oznajmić, że nie wszystkie kobiety na świecie są malutkie jak karliczki, choć najwyraźniej jemu takie właśnie się podobają. Nie było teraz czasu na dawanie upustu uczuciom. Teraz trzeba myśleć trzeźwo.

– Zaczniesz się wreszcie pakować? – warknął Ace. Od kiedy zobaczył w telewizji program, który zburzył jego teorię, że nie można ich podejrzewać o zbrodnię, bo nie mają żadnego motywu, zmienił się w potwora.

– Wiesz, tak sobie myślałam… – odrzekła cicho. – Dwa lata temu Kimberly była w poważnych tarapatach i musiała użyć przebrania, żeby się wykaraskać. Przykleiła sobie wąsy i chodziła w męskich ubraniach, żeby jej nie rozpoznano.

– Jakich ty masz przyjaciół?!

Fiona zignorowała jego uwagę i podeszła do stojącej po drugiej stronie łóżka komody. Szukała czegoś przez chwilę, wreszcie wyciągnęła w szuflady kawał czarnego sztucznego jedwabiu wielkości małego obrusa.

– Na co ci to? – warknął Ace. – Nie mamy czasu…

Poddał się, kiedy zobaczył, że Fiona okręca jedwab wokół głowy, a potem zasłania nim twarz. Wyglądała jak zakwefiona muzułmanka.

Ace stał przez chwilę bez ruchu i z niedowierzaniem mrugał oczami, ale zaraz pobiegł do łazienki i wrócił z dużym opakowaniem bardzo ciemnego samoopalacza. Zaczął rozsmarowywać krem na swojej twarzy i rękach.

– Wiesz, nie jesteś głupia – powiedział miękko i Fiona ucieszyła się, że welon zasłania jej radosny uśmiech. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek jakikolwiek komplement sprawił jej aż taką przyjemność.

Ace przejął inicjatywę. Jedwabiu wystarczyło tylko na owinięcie górnej części ciała Fiony, niestety jej spodni i starych tenisówek nie dało się pod nim ukryć.

– Weźmiemy samochód mojego przyjaciela – oświadczył, wchodząc do kuchni. Fiona podążyła za nim. Ace wyciągał z szafek produkty spożywcze i pakował je do papierowych toreb. – Musimy zabrać stąd wszystko, co tylko się da, bo powinniśmy bardzo ostrożnie wydawać pieniądze. Ile masz forsy?

Teraz przystąpił do opróżniania schowka z wszelkich środków czystości. Przyglądając mu się, Fiona doszła do wniosku, że w miejscu, do którego jadą, najwyraźniej nie ma co liczyć na służbę hotelową.

– Około pięćdziesięciu dolarów. Miałam zamiar posługiwać się tu kartą, ale jak dotąd nie było okazji, żeby z niej skorzystać.

– Świetnie, po prostu znakomicie! Ja mam przy sobie jakieś dwadzieścia dolców, z tego samego powodu. To musi nam wystarczyć na… – Zerknął na Fionę, po czym wbił wzrok w ziemię. – Na tak długo, jak długo zdołamy wytrzymać. Jesteś gotowa?

– Chyba tak – odpowiedziała, ale zamiast wyjść z kuchni, usiadła na stołku barowym. – Muszę przyznać, że jestem…

Chciała powiedzieć, że jest przerażona, ale Ace nie dał jej dokończyć. Przytrzymał jej głowę i mocno, bardzo mocno pocałował. Nie było w tym pocałunku namiętności. To był pocałunek dla dodania odwagi. Fiona zrozumiała, że Ace jest równie przerażony jak ona i że lepiej, aby teraz żadne z nich się nie odzywało.

Odszedł kilka kroków i spojrzał na Fionę. Zrozumiała, że musi podjąć decyzję, co ma zamiar zrobić. Do niczego jej nie zmuszał; pozwolił jej kierować się własną wolną wolą. Wstała, wyprostowała się i głęboko odetchnęła.

– Jestem gotowa, jeśli ty jesteś gotów, sahibie.

– To chyba hindi, nie arabski – roześmiał się Ace.

– Wszystko jedno. Chodźmy.

Ich przebranie było znakomite. Ace wziął granatowego chevroleta właściciela domu, zostawiając w garażu swojego dżipa. Fiona owinęła się czarną szarfą, przypinając ją znalezioną w łazience spinką, żeby się nie zsuwała.

– Do licha! Powinienem był wziąć więcej tego kremu. Chciałbym być tak czarny, jak to tylko możliwe – mruknął Ace, kiedy samochód wytoczył się z garażu.

Fiona przez chwilę patrzyła, jak próbuje uporać się z pudełeczkiem kremu, nie wypuszczając z ręki kierownicy; potem odebrała mu pojemnik i posmarowała mu twarz samoopalaczem. Skóra Ace'a była miła w dotyku. Fiona poczuła, jak ciepło jego ciała spływa z jej palców, rozgrzewa całe ramiona i dociera aż do ust. Zauważyła, że Ace zerka na nią kątem oka.

– Wymazać cię całego? – zapytała w taki sposób, że wybuchnął śmiechem.

– Niekoniecznie. Ale zwróć uwagę na czubki palców.

– O, przepraszam. – Fiona wyczuła nagle, że Ace zesztywniał, przerwała więc wcieranie kremu w jego ręce i spojrzała na to, w co się wpatrywał.

Na szosie przed nimi stała policyjna blokada złożona z sześciu wozów policji stanowej i przynajmniej tuzina mężczyzn z bronią w ręku.

Wcisnęła się w siedzenie samochodu.

– Co w tej sytuacji zrobiłaby twoja przyjaciółka Kimberly? -spokojnie zapytał Ace.

– Musisz nadrabiać bezczelnością – powiedziała Fiona i spojrzała na niego. – Chyba że chcesz gwałtownie otworzyć drzwi samochodu, wyskoczyć w biegu i wiać na piechotę.

Spojrzał na nią, jakby była niespełna rozumu. Na poboczu szosy nie było żadnej roślinności. Gdyby uciekali na piechotę, policja skosiłaby ich w ciągu sekundy… Punkt dla niej.

– A więc nadrabiamy bezczelnością – zadecydował i pod jechał do blokady.

Jasnowłosy policjant konny zajrzał przez okno do samochodu.

– Wy tylko tędy przejeżdżacie?

– Mój angielski nie jest za dobry – poinformował Ace policjanta; w tym momencie usłyszał, że Fiona gwałtownie wciąga powietrze, i uświadomił sobie, że naśladuje włoski akcent. Ale jaki jest akcent arabski?

– Oooooch – jęknęła Fiona i obaj mężczyźni spojrzeli na nią.

Ku swej ogromnej radości Ace skonstatował, że brzuch dziewczyny urósł do monstrualnych rozmiarów. Najwyraźniej wsadziła neseser pod okrywający ją jedwabny welon. Wypukłość ukryła przy okazji jej spodnie.

– Moja żona nie czuje się dobrze – oznajmił. – Dziecko niedługo się urodzi.

Fiona oparła się o okno samochodu i zatrzepotała rzęsami w stronę mężczyzn.

– W moim kraju się mówi, że amerykańscy policjanci potrafią przyjmować porody. To prawda?

Policjant odsunął się gwałtownie, właściwie odskoczył od samochodu; uderzył dwa razy w dach.

– Zjeżdżajcie stąd! – zawołał.

Ace, nie tracąc czasu na dalsze rozmowy, przejechał przez policyjną blokadę.

W dziesięć minut później zjechał z autostrady i zatrzymał się przed małym sklepikiem spożywczym, przed którym został ulokowany spory stragan z jarzynami i owocami. Fiona została w samochodzie. Ace przytaszczył najpierw trzy torby z zieleniną, a potem wszedł do sklepu, z którego wyniósł kolejne torby o nieznanej zawartości.

Dziewczyna, siedząc sama w samochodzie, ustawionym pod rzucającym chłodny cień drzewem, wreszcie była w sianie głęboko odetchnąć i pomyśleć. Ace nie jest taki, jakim chce się wydawać – to była jej pierwsza myśl.

Przez kilka ostatnich dni Fiona żyła w takim stresie, w takim wirze wydarzeń, że jej zdrowy rozsądek zaszył się gdzieś głęboko i w ogóle przestała się zastanawiać nad tym, co widzi i czuje. Ale teraz, kiedy obserwowała Ace'a wybierającego owoce na stojącym przed sklepem straganie, spadła na nią jak grom z jasnego nieba myśl: on nie jest taki, jakim chce się wydawać.

Od początku swoje niczym nie poparte opinie o nim opierała na samym tylko imieniu – Ace. Podejrzewała, że facet, który chce, żeby nazywano go Asem, okaże się osiłkiem o byczym karku albo półgłówkiem. Miejsce zamieszkania, ta zapuszczona, zrujnowana ptasia farma, zdawało się potwierdzać ten wcześniej nakreślony wizerunek. Jednak Ace, którego poznała, zupełnie nie pasował do szablonu silnego półgłówka.

Przede wszystkim wykształcenie. Ilu osiłków może się poszczycić stopniem naukowym z ornitologii? A skoro o ptakach mowa, to ilu osiłków ma do czynienia z ptakami, oczywiście poza strzelaniem do nich i zjadaniem ich? Ace oglądał jeden po drugim programy telewizyjne o ptakach, ptakach i jeszcze raz ptakach.

No i ten jego akcent. Był ledwo zauważalny, ale niekiedy Ace wymawiał jakieś słowo z tym rzadko spotykanym, dystyngowanym akcentem właściwym dla Nowej Anglii. Może on pochodzi z Rhode Island, Bostonu czy stanu Main? W każdym razie niewątpliwie nie spędził całego życia na bagnach Florydy.

A gdyby nawet pominąć jego głos i treść wypowiedzi, nie można było nie zwrócić uwagi na sposób poruszania się tego mężczyzny i na jego ubrania. Fiona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Ace mógłby położyć się spać w ubraniu, a i tak po wstaniu z łóżka wyglądałby świeżo i elegancko, jak wprost spod igły. No i oczywiście żadne łóżko nie odważyłoby się potargać tych niesamowicie gęstych, czarnych jak noc włosów.

Obserwowała Ace'a, który wybierał czerwone, dorodne pomidory, wąchając każdy przed włożeniem go do torby. Zastanowiła się, co typowy osiłek ugotowałby dla kobiety? Kiedy Ace znieruchomiał i spojrzał na drzewo, domyśliła się, że dostrzegł jakiegoś ptaka.

Zastanawiała się, kim jest ten mężczyzna, który przewrócił jej życie do góry nogami. Był biedny, to jedno nie ulegało wątpliwości, widziała to na własne oczy. Miał krewnych, do których mógł wysłać fax i zlecić im robotę detektywistyczną. Prowadził samochód jak zawodowy kierowca rajdowy. A, i jeszcze jedno – jego mieszkanie było pełne książek.