Tego samego przedpołudnia Martha miała niespodziewaną wizytę.

– No, co o tym myślisz? – spytała. – Zadowolony?

– Martho, dokonałaś cudu. Dziewczyna rozkwitła jak orchidea. Albo raczej jak piwonia.

– Prawda? Może się w niej zakochasz?

Nie odpowiedział wprost, tylko zaśmiał się krótko.

– Wygląd zewnętrzny odgrywa tak niewielką rolę. Nie, wdzięczny jestem za to, że udało ci się wydobyć jej osobowość. Dziewczyna nie miała wcześniej odwagi nawet pisnąć, a powinnaś jej teraz posłuchać. Ja jednak zawsze wiedziałem, że ma wiele do zaoferowania, gdyby jej tylko na to pozwolić.

Martha skinęła głową i przez chwilę panowała cisza. Następnie powiedziała z wesołym uśmiechem:

– Nie musisz zaprzeczać, masz do niej słabość. Zawsze miałeś. Wcześnie przecież zacząłeś.

Drgnął.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Słyszałam o pewnym młodym człowieku…

– Martho!

– Nie udawaj, że jesteś oburzony. Matka Camilli opowiedziała mi całą historię i była głęboko wstrząśnięta. O pewnym małym mężczyźnie, który znalazł takie pismo, wiesz, i chciał się przekonać, czy Camilla jest tak samo zbudowana…

– Martho, proszę…

Kobieta była jednak bezlitosna.

– To rozwścieczyło dziewczynę i pobiła cię, a ty przybiegłeś z płaczem do domu.

Wyglądał na zawstydzonego.

– Mam nadzieję, że o tym zapomniała.

– Wątpliwe – stwierdziła Martha oschle. – Dziewczynki nie zapominają takich zdarzeń. Nie ośmiolatki. Dlaczego nie spróbowałeś z Heleną? Ona na pewno nie sprawiłaby ci lania.

– Helena nigdy mnie nie pociągała.

– No tak, wiem. Ciebie zawsze intrygowała mała, bezradna i niezręczna Camilla. Czy… sądzisz, że ona jest tobą zainteresowana?

Potrząsnął głową.

– W jej otoczeniu są godniejsi uwagi.

– Tak, niestety.

W eleganckim biurze ponownie zapadła cisza. Odetchnął z ulgą. Przez chwilę myślał, że Martha słyszała o jego drugim spotkaniu z Camillą, tym w garderobie. To było znacznie gorsze. Oblał go zimny pot, kiedy pomyślał, że ryzykował wtedy wyrok. Dziewczyna miała dopiero dwanaście – trzynaście lat, a on był prawie dorosły. Był wdzięczny temu, kto akurat wtedy zawołał – bo wiedział, że ani Camilla, ani on sam nie poprzestaliby na dziecinnych pieszczotach.

Dzwonek telefonu przerwał jego myśli. Martha przeprosiła, a kiedy skończyła rozmowę i odłożyła słuchawkę, popatrzył na nią uważnie.

– Martho – zaczął łagodnie. – Czy jest coś, co chciałabyś mi wyznać?

Spojrzała na niego, niby nie rozumiejąc, lecz nie dał się zwieść.

– Coś, co powinnaś mi była powiedzieć wiele, wiele lat temu.

Na jej policzki wystąpił silny rumieniec. Chłopak mówił dalej:

– Camilla nie jest głupia. Ja też nie.

– Czy ona mówiła, że…?

– Nie dosłownie. Ona nie wie, kim jestem, Martho. Czy ty się mnie wstydziłaś?

Spuściła oczy. Kąciki jej ust drżały. Na wpół oślepiona łzami, zaczęła szukać po omacku chusteczki.

– Nie miałam wyboru.

– Rozumiem. Ale potem? Czy nigdy nie żałowałaś?

Wytarła nos, a jej głos brzmiał niewyraźnie, stłumiony przez chusteczkę.

– Adopcji nie można wycofać, wiesz o tym.

– Nawet po śmierci rodziców zastępczych?

– Nie zniosłabym tego, gdybyś się mnie później wstydził. Musisz pamiętać, że jestem bardzo prostą kobietą.

Czekał w milczeniu, gdy wycierała łzy. Potem spytał:

– To ty mi pomogłaś, prawda? Często się zastanawiałem, kto mnie wtedy polecił.

Skinęła głową.

– Tak bardzo pragnęłam, abyś nie miał kłopotów finansowych. Chciałam, abyś miał wielkie możliwości, mimo że twój tchórzliwy brat przyrodni targnął się na twoje życie i w znacznym stopniu cię okaleczył.

Spuścił głowę i słuchał w milczeniu.

Martha mówiła szybko, niewyraźnym głosem.

– Pytasz, czy nie żałowałam? Tysiąc razy każdego dnia. Widziałam, jak rosłeś. I taka byłam z ciebie dumna, z tego, że jesteś taki zdolny i inteligentny. A teraz mam dodatkowy powód do dumy. Ci, dla których pracujesz, są z ciebie bardzo zadowoleni. Wiesz, zawsze kiedy mogłam ci pomóc, byłam szczęśliwa. Tak jak wczoraj z Camillą. Zrobiłam wszystko, co mogłam, ponieważ to ty mnie o to poprosiłeś.

Przesunął wolno swoją rękę w stronę Marthy. Kiedy jego silne palce dotknęły jej palców, pochwyciła je kurczowo. Usłyszał, jak usiłując zapanować nad sobą zdusiła szloch.

Kiedy się uspokoiła, spytała cicho:

– Czy nie chciałbyś przeprowadzić się do mnie? Mam dosyć miejsca.

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie wcześniej, niż gdy do końca załatwię wszystkie sprawy. Mam do rozwiązania dwa zadania, jak wiesz.

– Wiem – szepnęła Martha. – Doszła jeszcze odpowiedzialność za bezpieczeństwo Camilli. Och, ten okropny dom. Gdybym mogła przewidzieć, jakich okrutnych i zdegenerowanych będziesz miał braci, nigdy bym… ale powinnam była to wiedzieć. Odrażający cień ciążył już wtedy nad ich domem. Jednak Charlotta Franck sprawiała wrażenie takiej sympatycznej i miłej, no i mogli ci zapewnić dobrobyt i pozycję społeczną.

Skrzywił się.

– Wolałbym raczej mieszkać z tobą w biedzie, Martho. Jesteś uczciwa. W tamtym domu ta zaleta nie jest w cenie.

Skinęła głową.

– Musimy pomóc Camilli, ty i ja.

– Tak – zgodził się. – Ponieważ bracia planują zemstę. Wszyscy trzej, i każdy na swój sposób.


Camilla pisała list, siedząc na brzegu łóżka. Czuła się samotna i oszołomiona. Ból głowy nie był już taki dokuczliwy, ale tabletka okazała się silna i wszystko wokół wirowało.

Drogi Przyjacielu, pisała. Jestem osamotniona i boję się. Niczego nie rozumiem. Proszę Cię, spotkajmy się w korytarzu o północy. Nie musisz się ujawniać ani mnie całować. Muszę tylko się upewnić, że istniejesz.

Na drżących nogach wymknęła się z pokoju i położyła list w znajomym miejscu w korytarzu.

ROZDZIAŁ XII

Kiedy Camilla wyszła do ogrodu, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, spotkała Michaela. Siedział na huśtawce. Ubrany w białą koszulę i jaskrawoniebieskie spodnie, wyglądał zachwycająco. Przywołał ją gestem ręki. Camilla zdawała sobie sprawę, że do twarzy jej w skromnej, lecz bardzo gustownej bawełnianej sukience, i to dodało jej odwagi.

– Siadaj, Camillo – kiwnął Michael zachęcająco i dziewczyna chętnie skorzystała z zaproszenia.

Huśtawka kołysała się powoli, to Michael decydował o tempie, gdyż jego nogi były dłuższe. Camilla miała ochotę odepchnąć się mocno i rozbujać do oporu, ponieważ dzień był przepiękny, a Michael, najbardziej atrakcyjny mężczyzna, jakiego znała, siedział tuż obok.

– Długo już tu jesteś? – spytała.

– Nie, właśnie wróciłem do domu. Byłem w mieście.

I spojrzał na Camillę swymi zielonymi oczami.

– Camillo, czy masz stałego chłopaka?

– Nie – odparła szybko, a on się uśmiechnął.

– To dobrze – stwierdził i choć zawahał się przez chwilę, nie dodał nic więcej.

– Dlaczego to dobrze? – spytała Camilla, nie mogąc się doczekać wyjaśnienia.

– Nie rozumiesz? – zdziwił się, nie patrząc na nią.

Dziewczyna zadrżała.

– Nie.

– Czy nic nie pamiętasz z czasów, kiedy tu mieszkałaś?

– Przeciwnie, niczego nie zapomniałam. Jak na przykład tego, że ty pierwszy przestałeś się ze mną bawić, ale to było całkiem naturalne. Później jednak przestałeś także ze mną rozmawiać. Unikałeś mnie.

– Tak, właśnie – potwierdził znacząco.

– Czy to także było naturalne?

Michael pochylił się do przodu, wpatrując się w ziemię.

– Czy nigdy nie zrozumiałaś, dlaczego?

– Nie, to było przykre, kiedy czułam, że mnie unikasz.

– Musiałem tak się zachowywać. Byłaś… niepełnoletnia, a ja…

Serce jej biło coraz szybciej.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Chciałem… nie, lepiej zapomnij o tym.

– Nie – zaprotestowała śmiało Camilla. – Dlaczego zacząłeś teraz o tym mówić?

Chłopak odchylił się do tyłu.

– Ponieważ nic się nie zmieniło, Camillo. Wtedy darzyłem cię silnym uczuciem. A kiedy tu przyjechałaś, najpierw zrobiło mi się ciebie żal… i nagle wczoraj wróciłaś do domu jak odmieniona. Camillo, ja…

Nagle Camilla, sama nie wiedząc, jak to się stało, znalazła się w jego ramionach. Poczuła jego wargi na swoich. Boski, nieosiągalny Michael – oszołomiona przyjęła biernie jego pocałunek, nie odwzajemniając go. Nie mogła zebrać myśli, opanować uczuć. Wszystko stało się zbyt szybko.

Przytulił swój policzek do jej policzka.

– Myślę poważnie, Camillo – szeptał. – Pozwól mi się tobą zaopiekować… na całe życie. Jestem… jestem taki zagubiony, nie miałem pojęcia, że mogę odczuwać to w ten sposób, nie wierzyłem, że kiedykolwiek zapragnę się ożenić, ale teraz tego chcę, Camillo!

Michael… jej młodzieńcze marzenie. Jakby stworzony do tego, aby o nim marzyć, lecz Camilla nigdy nawet nie dopuszczała myśli, że te marzenia mogą się spełnić. Czy Michael był jej przyjacielem spotkanym dawno temu w korytarzu? To chyba zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Camilla wiedziała, że potrzebuje czasu, żeby oswoić się z myślą o przyszłości z Michaelem.

Ale potem… potem, kiedy już zaakceptuje takie rozwiązanie… To raj!

Po chwili odsunął ją od siebie. Michael, ten młody człowiek ze słonecznym blaskiem we włosach, jasnymi zielonymi oczyma, białymi zębami i złocistobrązową skórą. Piękny aż do bólu.

– Camillo, chcesz? Powiedz, że… do diabła, idzie Phillip. Co tu robi ta zimna ryba? Zastanów się nad tym, Camillo!

Puścił ją i spiesznie ruszył do domu.

Camilla została sama na huśtawce, ciągle jeszcze czuła zawrót głowy. Kiedy Phillip zbliżył się do niej, miała ochotę rzucić w niego czymś ciężkim.

– Dziękuję, że uratowałaś moje orchidee – zaczął powoli łagodnym głosem. – Zazwyczaj o nich nie zapominam, ale wczoraj wszystko potoczyło się tak szybko.

Jeszcze oszołomiona po zaskakującym wyznaniu miłosnym Michaela, odrzekła: