Pośpiesznie wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Wtedy rozwinęła kartkę i zaczęła czytać tekst napisany wielkimi literami.

Dziękuję, Camillo! Mimo że wiadomość od Ciebie spadła na mnie jak grom, muszę przyznać, że odczułem dużą ulgę. Teraz mam znacznie większą swobodę działania. Kochana Camillo, wiem, że masz chroniczne poczucie winy wobec swego ojca, którego nie potrafisz kochać. Wiem o tym, chociaż nigdy na ten temat nie mówiłaś. Nie martw się, nie jesteś w swych uczuciach odosobniona. Nigdy nic nie czułem w stosunku do moich braci, nic poza wyrzutami sumienia, ale teraz się ich pozbyłem. Myślę, że się bardzo dobrze rozumiemy, ty i ja.

Co się tyczy Twojego drugiego pytania, to nie jestem z nikim związany, lecz z zupełnie innych powodów chcę być Twoim przyjacielem na odległość. To dla Twojego dobra, moja przyjaciółko. I wierzę w głębi duszy, że jestem jednym z tych, których bardzo, bardzo lubisz. To zabrzmiało niezwykle obiecująco, kiedy napisałaś, że rzuciłabyś się w moje ramiona. Nie zapomnij o tym!

Twój przyjaciel

PS

Jesteś teraz o wiele bardziej pociągająca, Camillo! Powiedzieć, że jesteś piękna, to za mało.


Camilla zaśmiała się cicho uszczęśliwiona, czytając ostatnie zdanie.

Uderzyła ją pewna myśl. Phillip nie mógł być Niszczycielem. Ale chyba nie mógł być też Przyjacielem.

Ależ mógł! Wyjechał przecież z domu w godzinę po tym, jak zostawiła swój list w korytarzu. Zdążyłby zabrać list i w zamian zostawić swój.

Tak, nie był w każdym razie mordercą i świadomość tego sprawiała ulgę. Camilla musiała bowiem przyznać, że bała się Phillipa. Greger także ją przerażał, lecz w inny sposób. Swoją surowością i obojętnością przypominał jej ojca. Phillip był inny. Nigdy nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Te badawcze, czujne, zamyślone oczy…

Ludzi zawsze przeraża to, czego nie rozumieją.

Dziewczyna zastanawiała się, kim była ta druga osoba, która właśnie zadzwoniła do Phillipa. Pewnie Przyjaciel, nie mógł to być nikt inny. Również on podejrzewał Phillipa i chciał sprawdzić jego alibi.

Ale ono okazało się niepodważalne.

A więc jej nieznajomy przyjaciel podejrzewał, że to było usiłowanie morderstwa. Nie wierzył, że Camilla słyszała tylko zwykłe odgłosy typowe dla starych domów.

A sama Camilla… Nie tylko podejrzewała, ale wiedziała na pewno, że ktoś z premedytacją próbował ją zamordować.

To nie związane sznurkiem klamki okienne przekonały ją o tym – mogła to zrobić w dobrej wierze pani Johnsen w obawie przed nadchodzącymi chłodami.

Nie, to z powodu pieca kaflowego. I bryłek węgla.

Musiały zostać celowo tam włożone.

Camilla zapomniała – lub rozmyślnie nie chciała – powiedzieć braciom, że poprzedniego wieczoru spaliła w piecu kaflowym Heleny trochę nieaktualnych dokumentów biurowych. I bardzo dokładnie zgasiła płomień. Wtedy w piecu nie było ani kawałka węgla.

ROZDZIAŁ XI

Następnego ranka Camilla miała uczucie, jakby pod jej czaszką zawzięcie pracowało tysiące małych drwali. Każdy najmniejszy ruch głową powodował świdrujący ból. Pojękując cicho, zadzwoniła do Gregera i przeprosiła, że nie będzie mogła przyjść do biura. Był pełen zrozumienia i obiecał przysłać Dana z tabletką, gdyż, jak powiedział, „ma on u siebie całą aptekę”. A do lunchu Camilla może mieć wolne.

Po chwili przyszedł Dan z lekarstwem i przyjrzał się zmartwiony Camilli.

– Widzę, że wczoraj wieczorem było niezłe huśtanie. Wiem, jakie to uczucie.

– Dan, nie chcę wracać z powrotem do pokoju Heleny – poprosiła.

Rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu.

– Jeżeli nie przywiązujesz wagi do tego, by mieszkać komfortowo, to możesz tu zostać. Poza tym będę mógł mieć cię na oku.

Brzmiało to nieco dwuznacznie.

Camilla włożyła tabletkę do ust, a Dan pomógł jej usiąść i przytrzymał szklankę. Czuła się dziwnie, kiedy troskliwie obejmował jej odkryte ramiona. Nie była przyzwyczajona, żeby ktoś okazywał jej tyle czułości, pewnie stąd brało się to dziwne wrażenie. Potem położyła się z powrotem na poduszce, a on ostrożnie cofnął rękę.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz, Dan?

Uśmiechnął się.

– Lubię na ciebie patrzeć. Wiesz, jesteś fascynująca.

– Ja! – krzyknęła, aż ból przeszył jej głowę. – To Helena jest fascynująca. Jestem tylko jak to piąte koło u wozu.

– No, no – powstrzymał ją łagodnie. – Myślałem, że skończyłaś już ze stadium autodestrukcji. Nie jestem chyba jedynym, który prawi ci komplementy?

Uśmiechnęła się do siebie, gdy pomyślała o otrzymanym liście.

– Nie, nie jesteś jedynym. Nie mogę jednak się przyzwyczaić do tego nagłego zainteresowania moją osobą. To niewiarygodne, że nieco sztucznie poprawiony wygląd może tak wiele znaczyć. Nie podoba mi się to, Dan.

– Jeżeli myślisz, że tylko twój wygląd zewnętrzny został poprawiony, to niczego nie zrozumiałaś. Ale lubię na ciebie patrzeć, temu nie mogę zaprzeczyć. Jesteś balsamem na moje oczy. Helena jest tak piękna, że to aż przytłacza. Miałoby się ochotę pokazać ją całemu światu i wychwalać jej urodę. Nic nie można zachować dla siebie. Ty natomiast… jesteś dziewczyną, do której można przyjść i szukać schronienia.

Camilla patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Ależ Dan! Nigdy przedtem tak do mnie nie mówiłeś.

– Nigdy przedtem też tak nie wyglądałaś – uśmiechnął się krzywo i poprawił jej kołdrę. – Do tej pory byłaś stosem beznadziejnych ubrań, kępą włosów skutecznie zasłaniających twarz. Nigdy nie powiedziałaś dobrego słowa o sobie samej, nigdy nie patrzyłaś nikomu prosto w oczy, odwracałaś głowę, spodziewając się nagany i pogardy. Myślałaś ciągle tylko o tym, jakie złe wrażenie wywierasz na innych. Druga strona nie interesowała cię ani trochę. Jak myślisz, czy jest w tym coś fascynującego?

– Nic – przyznała Camilla zmieszana. – Mój ojciec miał chyba rację. Nikomu nie mogłam się wtedy podobać.

– Tak – zgodził się Dan. – Mogło tak być, jeżeli na to pozwoliłaś. Przypominałaś jeża z igłami agresywnie nastroszonymi w samoobronie. Nie chciałaś nikogo do siebie dopuścić na wyciągnięcie ręki.

W duchu musiała Danowi przyznać rację. To bolało, lecz była to gorzka i pouczająca lekcja.

– Chciałam, Dan – szepnęła. – Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Tak bardzo bałam się słów krytyki.

Dan usiadł nagle na brzegu łóżka i ujął w dłonie twarz Camilli.

– Ale nie wolno ci żywić przekonania, że twój ojciec miał rację – powiedział wzburzony. – To wszystko jego wina. To on zapoczątkował to błędne koło. Wyrażał się o tobie negatywnie, a ty zamykałaś się w sobie, wierząc w to, co mówi. To nie dodawało ci uroku. Im gorzej ty się czułaś, tym on był bardziej przykry i tak dalej w nieskończoność.

Camilla wlepiła oczy w Dana, jakby go nigdy przedtem nie widziała. Przez cały czas mówił we właściwym sobie lekkim, ironizującym stylu, jakby z nią tylko żartował, lecz mimo to jego słowa były pełne powagi i mądrości. Co myślał w głębi duszy? Czy próbował coś przez to osiągnąć? Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, można by pomyśleć, że próbuje uwieść Camillę, stosując nową formę ofensywy…

Teraz dopiero zauważyła, że sprawiał wrażenie starszego od swoich braci. Na jego twarzy dostrzegła linie, których dwudziestopięciolatki jeszcze nie mają. Jego oczy, rzadko widoczne z powodu stale noszonych dużych słonecznych okularów, były zmęczone, a skóra wokół nich opuchnięta i pełna drobnych zmarszczek. Słyszała o jego hulaszczym trybie życia, ale było gorzej, niż myślała. Zauważyła, że jego ręce drżały jak u starego alkoholika.

– Powiedz mi – zagadnęła nieśmiało. – Chyba nie tylko ja przeżyłam wczoraj niezłe huśtanie?

Naprawdę się zaczerwienił.

– Czy widać to tak wyraźnie? – zaśmiał się nerwowo. – Tak, może trochę za bardzo zaszalałem wczoraj wieczorem. Wiesz, wódka i tym podobne. Czy masz wszystko, czego potrzebujesz? – spytał wstając z łóżka.

– Tak, dziękuję. Dziękuję, Dan, za wszystkie miłe chwile mojego dzieciństwa. Za wszystkie nasze głupie rozmowy. Za tego Dana, którego teraz już nie ma.

– Skąd wiesz, że już go nie ma?

– Bo wiem. Nigdy nie wróci. Jego poczucie humoru jest nadwerężone. Coś się wypaliło.

Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.

– Nie jesteś miła, Camillo. Wiesz, że nie lubię być poważny. A jeśli nie jestem już zabawny, to jestem niczym.

Zanim Camilla zdążyła odpowiedzieć, wyszedł.

Leżała nieruchomo i patrzyła bezmyślnie w sufit. Zauważyła, że drży. Nagle Dan stał się dla niej zupełnie obcy.

Po jakimś czasie, kiedy się trochę uspokoiła, wszedł Greger.

– No jak tam?

– Dziękuję, leżę tu i mam nadzieję, że tabletka zacznie działać.

Greger wyglądał bardziej demonicznie niż kiedykolwiek. Znowu poczuła się tak jak kiedyś, gotowa na jego najmniejsze skinienie.

– Hm – mruknął. – A więc potrzebujesz spokoju. Muszę wyjechać do miasta. Pomyślałem, żeby przełączyć tu telefon, ale w takim razie niech sobie dzwoni.

– Nie, mogę z powodzeniem… – zaprotestowała cicho Camilla.

– Nie, nie jest to takie ważne. Odpoczywaj. I…

– Tak?

– Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś teraz bardzo… nie, już nic. Szybkiego powrotu do zdrowia!

Wyszedł. Camilla poczuła ogromną wdzięczność wobec Gregera, nie byłaby teraz w stanie rozmawiać z jego klientami. Stwierdziła, że oprócz bólu głowy czuje się zupełnie roztrzęsiona z powodu nadmiaru wrażeń. Gdyby miała dość siły, wstałaby i zamknęła drzwi na klucz, ale wymagało to zbyt wielkiego trudu.


Jego jasne oczy błyszczały dziwnym blaskiem.

– Wkrótce ją dostaniemy – szepnął. – Zastraszona dziewczyna… takie są najlepsze, prawda? Tak pięknie krzyczą…

Podobne do cieni postacie nie odpowiedziały, ale to zdawało się go nie martwić. Nucił zadowolony pod nosem. Na jego ustach igrał szczęśliwy uśmiech, kiedy tak spacerował w lesie postaci zmarłych z koszmarnego snu Camilli…