– Zajmę się nim, gdy tylko trochę odpocznę – przerwał jej, a oczy pociemniały mu z desperacji. – Znikaj!

Skinęła głową.

– Grjot nie widział, że to ty rzuciłeś nożem! – zawołała na odchodnym. – A ja nikomu nie powiem.

– Idź już – wyszeptał, nie kryjąc pogardy.

– Dziękuję – zawołała z żarem, ubiegłszy parę kroków, a jej głos zadrżał ze wzruszenia.

– Nienawidzę cię, Tovo córko Gudmunda, jak nikogo na świecie! – Zacięta i gniewna twarz Ravna pobladła jak płótno.

– Biedny jesteś! – odrzekła na to ze smutkiem.

– Biedny? – Ravn z trudem łapał oddech. – Mnie nie musisz współczuć, pomyśl lepiej o sobie!

– Owszem – odpowiedziała Tova. – Żal mi ciebie, choć ty mnie pewnie nienawidzisz. Ja jednak czuję wobec ciebie jedynie współczucie!

Pobiegła szybko jak wiatr w kierunku dworu ojca, odprowadzana gniewnymi okrzykami Ravna.

ROZDZIAŁ VI

Pod osłoną nocy Tova dobiegła do dworu. W oknach chat paliły się światła, wyczuwało się niepokój i atmosferę nerwowości. Mieszkańcy wylegli przed domy, najwyraźniej powiadomieni o tym, że dwór rycerza otoczony jest przez ludzi Grjota.

Dziewczyna ledwie zdołała się przemknąć przez ciasny pierścień obławy. Na szczęście z daleka usłyszała odgłos rozmowy nieostrożnych wojowników i zdążyła się przed nimi ukryć.

Zatrzymała się w cieniu sosny niedaleko zabudowań i dopiero kiedy całkiem opustoszało, przemknęła pośpiesznie między budynkami. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył ją w tym stanie, nawet najbliższa rodzina.

Znała tu każdy najmniejszy kąt i dlatego bez przeszkód dotarła do swej małej chaty. Ale kiedy minęła ganek i już pchnęła drzwi do alkierza, z sąsiedniej izby wyszła służąca, Borghild, która służyła we dworze, odkąd Tova sięgała pamięcią. Miała pewnie około czterdziestu lat, zawsze lojalna wobec gospodarzy, usługiwała w głównym budynku.

Na widok dziewczyny służąca jęknęła głośno.

– Cii… Szybko, wejdźmy do alkierza! – wyszeptała Tova i zamknęła za sobą drzwi.

– Ale państwo muszą się dowiedzieć… – zaprotestowała Borghild. – Są całkiem pogrążeni w smutku i rozpaczy.

– Za chwilę, nie od razu.

Tova zapaliła kilka świec.

– Och! – jęknęła znowu służąca. – Jak panienka Tova wygląda?

– Wyrwałam się i gnałam na oślep po bezdrożach – wyjaśniła pośpiesznie. – Ale o coś się potknęłam i spadłam w dół ze skarpy.

– To straszne – Borghild była pełna współczucia. – Ale rodzice panienki będą przeszczęśliwi. Zaprzysięgli śmierć i potępienie temu mnichowi, który panienkę uprowadził.

Serce Tovy załomotało.

– Ale to wcale nie był mnich! – zawołała.

– Domyślaliśmy się tego.

– Pomóż mi się doprowadzić do porządku – poprosiła dziewczyna i zaczęła zdejmować z siebie brudne szaty.

– Och, to była taka piękna suknia – rozżaliła się Borghild, pomagając Tovie.

– Tak, szkoda jej, zdaje się że jest całkiem zniszczona.

– Zobaczę, może uda mi się ją naprawić. Upiorę i połatam tak, by nikt niczego nie zauważył. Szkoda by było ją wyrzucić. Pamiętam dobrze, jak mama panienki tkała tkaninę na krosnach, a potem haftowała. „Wiesz, Borghild, mówiła, to dla mojej najmłodszej córki, nie sądzisz, że będzie jej w tym do twarzy? Ojciec strasznie ją rozpieszcza i dlatego muszę być wobec niej bardziej surowa, ale prawdę powiedziawszy i ja mam do niej słabość. Ta nasza Tova jest taka ładna i dobra, ma takie gorące serce. A przy rym tyle w niej radości życia. Wiesz, Borghild, razem z mężem uradziliśmy, że starannie wybierzemy dla niej małżonka. Ta dziewczyna zrobi na pewno świetną partię!”

Tova poczuła ucisk w sercu.

Cóż, plany rodziców legły w gruzach. Na nic się nie zdało moje wesołe usposobienie, pomyślała z goryczą.

– Ależ ta suknia zniszczona – mówiła dalej Borghild. – Niełatwo mi będzie ją naprawić. Jakie to szczęście, że udało się panience uciec

– Jak to przyjął ojciec? I gdzie on teraz jest?

– Rycerz nic nie wiedział o porwaniu, bo przybył z opóźnieniem, dopiero dziś wieczorem. Natychmiast wezwał wszystkich swoich wojowników. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wzburzonego.

– Słyszałam, że podobno ktoś z nich podpalił kilka chat w Grindom.

– To jakaś niejasna sprawa, nie do końca wiadomo, kto to mógł być. Ależ panienko… Bielizna panienki…!

Tova daremnie usiłowała ukryć przed służącą zakrwawioną halkę.

Przez chwilę dwie kobiety patrzyły na siebie w niemym popłochu.

– Zdaje się, że nie poszło tak łatwo – w cichym głosie Borghild zabrzmiała nuta rozpaczy.

Usta Tovy drgnęły i dziewczyna wybuchnęła płaczem. Starsza od niej kobieta objęła ją mocno i obie zaszlochały.

– Nie spadłam ze skarpy – łkała Tova. – Och, Borghild, to było straszne! Po prostu okropne! Niestety, nie udało mi się przed tym obronić. Co mam teraz zrobić?

Wierna służąca przełknęła łzy.

– W młodości spotkało mnie to samo, dlatego nigdy nie wyszłam za mąż, obawiając się, że wszystko się wyda. Nikt lepiej niż ja nie jest w stanie pojąć nieszczęścia panienki.

– Proszę, nic nie mów moim rodzicom! Może nikt mi się nie oświadczy i prawda nigdy nie wyjdzie na jaw?

Borghild, w duchu powątpiewając w taką możliwość, zapewniła dziewczynę, że od niej nikt się niczego nie dowie.

Przyniosła wodę i przygotowała czyste ubrania, a Tova w tym czasie usiłowała rozczesać włosy.

– Ale ten nikczemnik musi ponieść zasłużoną karę! Bez chwili wahania zabiłabym go jak psa – odgrażała się służąca.

Grzebień w dłoniach dziewczyny pękł z głośnym trzaskiem.

– On uratował mi życie, Borghild – odpowiedziała zamyślona. – Pozwolił mi odejść.

– Tak, po tym jak zhańbił panienkę. Doprawdy wątpliwa przysługa.

Tova pogrążyła się w dławiącym smutku. Wiele by uczyniła, by wymazać z pamięci mężczyznę o imieniu Ravn.


Oblężenie rycerskiego dworu zostało przerwane jeszcze tej samej nocy, bo gdy w szeregach zabrakło Grjota, nie było komu zagrzewać drużynników do walki. Ponurzy, ze zwieszonymi głowami wracali do Grindom, niosąc na noszach rannego pana oraz jego najlepszego wojownika. Wszystkich trapiła ta sama myśl: Kto wmieszał się w spór między dwoma właścicielami potężnych dworów?


Wiosna minęła i nastało lato. Rycerz nie dowiedział się od swej ukochanej córki, kim był mnich, który ją uprowadził. Pozostawiony list stanowił jednak niezbity dowód, że to Grjot ukartował porwanie.

Tova wszystkim podawała to samo wyjaśnienie, którym z początku próbowała zamydlić oczy Borghild. Tłumaczyła, że zdołała zbiec, podkreślając za każdym razem, że porywacz uratował jej życie, a potłukła się przedzierając przez nierówny teren.

Borghild wodziła za swą młodą panią zatroskanym spojrzeniem. Tova nie do końca rozumiała jej badawczy wzrok, czuła jedynie, że służąca naprawdę się o nią martwi.

Tę zaś najbardziej niepokoiła apatia dziewczyny, rażąco kontrastująca z jej wcześniejszą witalnością.

A Tova?

Trwała zawieszona gdzieś między codziennymi obowiązkami a nawiedzającymi ją znienacka koszmarami. W nocy dręczyły ją także dziwne, ponure sny, które ciągle kończyły się tak samo. Budziła się z wyrzutami sumienia, z walącym sercem, przerażona tym, co się stało.

W ciągu dnia pracowała ile sił, by odsunąć od siebie natrętne wspomnienia.

Ciągle jednak łapała się na tym, że rozmyśla o mężczyźnie, którego starała się wymazać z pamięci. Kiedy utkała obrus, zapragnęła, by Ravn go obejrzał. Zastanawiała się, co by powiedział, gdyby widział, jak pomaga w kuchni czy w polu. Bez przerwy był obecny w jej myślach, wyobrażała sobie, że stoi z boku i na nią patrzy. To ją przerażało.

Bo jednocześnie nagromadziło się w niej tyle goryczy, rozczarowania i pogardy, że nie potrafiła się z tym uporać.

Do kościoła chodziła tak często, jak tylko miała okazję, ale spowiedź przysporzyła jej wielkiego kłopotu Nie zdobyła się na to, by opowiedzieć o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu tych dwóch dni w górach. Wielokrotnie jednak prosiła księdza, by pomodlił się o „duszę prześladowcy”, zatajając jego imię.

Jej plany co do przyszłości z każdym dniem przybierały coraz bardziej realne kształty. W końcu nadarzyła się okazja, by się nimi podzielić z ojcem.

Którejś nocy – niedługo po świętym Janie – przebudziła się jak zwykle dręczona sennym koszmarem i usłyszała stłumione głosy na dworze.

Od razu wstała, mimo że śmiertelnie bała się duchów, i ostrożnie uchyliła okienko.

Ale na zewnątrz panowała cisza, nie dostrzegała też niczego niepokojącego. Niewielka ponura chata stała pogrążona w mroku, strzegąc swej tajemnicy.

Zaraz jednak Tova dostrzegła jakieś poruszenie. Noce nie były już tak jasne, więc widziała tylko przesuwające się cienie. Kiedy jednak wytężyła wzrok, zauważyła, że ktoś wychodzi z chaty. Sylwetka i chód wydały jej się znajome, ale zupełnie nie mogła sobie uświadomić, gdzie i kiedy mogła widzieć tę postać, która szybko ukryła się w mroku.

Postanowiła porozmawiać z ojcem, jak tylko wstanie świt. Teraz za żadne skarby nie wyszłaby z chaty, w której mieszkała sama, odkąd siostry powychodziły za mąż. Drzwi były tylko jedne, na wprost ponurego budynku, Tova nie miała tyle odwagi, by tamtędy przejść.

Następnego dnia okazja do rozmowy z ojcem nadarzyła się dopiero, kiedy rycerz Gudmund obudził się z poobiedniej drzemki. Na ogół o tej porze najlepiej się z nim gawędziło. Był wówczas wypoczęty i w dobrym humorze.

– Jesteś, córeńko – odezwał się przyjaźnie. Ojciec nie mógł się pogodzić z tym, że jego ukochana córka dorasta, i ciągle zwracał się do niej tak, jakby była małą dziewczynką.

– Co się z tobą dzieje? Całkiem opuściła cię radość życia. Zeszczuplałaś, masz sińce pod oczami. Powiedz, czy nadal dręczą cię złe wspomnienia?

– Na pewno z czasem ustaną.

Rycerz Gudmund, mimo upływu lat nadal bardzo przystojny, prezentował się wspaniale nawet nie ogolony i potargany. Poprosił Tovę, by usiadła na łóżku, i objął ją ramieniem.