Po raz tysięczny próbowała sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało ich pierwsze spotkanie…

Powita ją z uśmiechem i zapyta, jak się miewa, podczas gdy każde z nich ukradkowo będzie oceniać, na ile to drugie się zmieniło. Kiedy ostatni raz go widziała, był wysokim, szczupłym nastolatkiem, śniadym przystojniakiem, którego uroda zdradzała indiańską krew. Jak dużo tej krwi było, można tylko zgadywać, ponieważ Joe ledwie pamiętał biologiczną matkę, a ojca w ogóle nie znał.

Próbowała wyobrazić go sobie nieco grubszego, głównie przez mięśnie, które na pewno rozwinął jako komandos, i zarazem już nieco sflaczałego, odkąd skończył służbę. Z czarnymi jak węgiel włosami, które zaczynają się przerzedzać. Roześmieją się, pewnie trochę niezręcznie, i przypomną sobie, jacy kiedyś byli wobec siebie zachłanni. Uprzejmie powie jej, że świetnie wygląda, chociaż przytyła parę kilo i dorobiła się pierwszych słabych zmarszczek wokół oczu. Ona nie miała nic przeciwko kilogramom i zmarszczkom, starzenie to po prostu część życia, i to o niebo lepsza od alternatywy: śmierci w kwiecie wieku jak w przypadku Nigela.

Fala żalu zagroziła, że zaraz ją zaleje, więc wyprostowała się, by odpędzić smutne myśli. Część jej zawsze będzie uwielbiała Nigela, ale nadszedł czas zacząć żyć dalej.

Przed nią mały, czerwony samochód sportowy skręcił do obozu. Pewnie któraś z koordynatorek, domyśliła się, jadąc za autem po staroświeckim, drewnianym moście. Po drugiej stronie rzeki ze stróżówki wyszedł starszy mężczyzna. Zerknął przez przednią szybę, machnął na sportowy samochód, żeby jechał przez otwartą bramę, a potem machnął na Maddy, żeby się zatrzymała. Opuściła szybę i podała strażnikowi nazwisko.

Szeroki uśmiech pojawił się na jego szorstkiej twarzy.

– A tak, nowa pani od warsztatów. Pani Fraser powiedziała, że się pani spodziewa. Proszę jechać za Sandy do biura. Powiem Mamie, że pani przyjechała.

Otworzywszy okno, żeby bryza rozwiała jej włosy, Maddy ruszyła za czerwonym autem i w końcu zajechała na wysypany żwirem parking przed długim, parterowym budynkiem z cegły. Dwie dziewczyny w wieku studentek college’u stały tam i gawędziły; jedna wysoka i czarna, druga brunetka wyglądająca na przebojową. Pisnęły, gdy ze sportowego wozu wysiadła dziarska blondynka.

Maddy patrzyła z rozbawieniem, jak dziewczyny popędziły z szeroko otwartymi ramionami, żeby powitać nowo przybyłą. Nim wpadły na siebie, pochyliły się do przodu i objęły się tak, aby nie dotknąć się żadną inną częścią ciała poza ramionami. To musiał być rytuał, który na pewno miał już długą tradycję. Maddy była przekonana, że gdyby dziewczyny z epoki jaskiniowej wyjeżdżały na obóz letni, witałyby się dokładnie tak samo: pisk, bieg i objęcia.

Kiedy dziewczyny weszły do budynku, Maddy wysiadła z samochodu i zaciągnęła się pachnącym sosnami powietrzem, które było tak suche, że zabierało wilgoć z płuc. Jasne słońce zakłuło ją w oczy, gdy spojrzała na biuro.

Tam siedział Joe. Była tego pewna.

Zapał i lęk walczyły ze sobą w jej żołądku, aż ją rozbolał. Zebrała się na odwagę, myśląc o Amy i Christine. Ruszyła, żeby otworzyć drzwi. Nim dotarła do nich, usłyszała głos Joego i… zamarła.

– Witam, moje panie. Widzę, że wróciłyście na kolejne lato w Magicznym Obozie.

– Mówisz, jakbyś się dziwił – odparła jedna z dziewczyn.

– W żadnej mierze – zaśmiał się Joe.

Ten dźwięczny śmiech sprawił, że Maddy błyskawicznie przeniosła się w przeszłość. Boże, jak uwielbiała, gdy się śmiał. Zawsze starała się nakłonić go do śmiechu – chociaż raz albo dwa razy – kiedy byli sami.

– Sandy nie wątpię, że umrzesz w późnej starości, przewodząc śpiewom przy ognisku.

– Miejmy nadzieję – odparła zalotnie dziewczyna.

Maddy podeszła do budynku i zajrzała z progu do mrocznego wnętrza. Belkowy sufit, podłogi wyłożone terakotą i beżowe, ceglane ściany nadawały pomieszczeniu rustykalny wygląd. Joe stał obok biurka w stylu misyjnym z notatnikiem w ręku. Uśmiechał się do trojga dziewcząt. Ten uśmiech zaskoczył Maddy do tego stopnia, że przez chwilę niczego więcej nie zauważyła. Joe wyglądał na szczęśliwego i zrelaksowanego, był zupełnie niepodobny do spiętego, kapryśnego buntownika sprzed lat.

A potem przyjrzała mu się w całości i… o mój Boże! Zupełnie nie pasował do jej wyobrażeń o tracącym formę mężczyźnie około trzydziestki. Prezentował się cudownie! Miał wysportowane ciało, które sprawiło, że serce zabiło jej szybciej nie tylko ze zdenerwowania.

Stal bokiem. Miał na sobie zieloną koszulkę polo, która napięła się na szerokich ramionach, wyrobionych bicepsach i klatce tak wyćwiczonej, że Maddy dostrzegała zarys mięśni przez materiał ubrania. Spodenki khaki przylegały do wąskich bioder i odsłaniały twarde jak skała uda.

Znowu zaśmiał się z czegoś, co powiedziały dziewczyny, a potem odwrócił się i pochylił, żeby oprzeć notatnik na biurku. Maddy rozdziawiła usta, gdy zagapiła się na najbardziej seksowny męski tyłek, jaki miała przywilej oglądać w swoim życiu.

– Podpiszcie oświadczenia i możecie biec się rozgościć. Carol już przyjechała i czeka na was w Chacie Wodza.

Maddy oderwała wzrok od pośladków Joego i zauważyła, że dziewczyny też mu się przyglądały. Wszystkie trzy uśmiechnęły się i zarumieniły, gdy brały od niego długopis, by podpisać formularze. Nic dziwnego, że wróciły na kolejny turnus. Wszystkie podkochiwały się w dyrektorze!

Ponownie patrząc na Joego, Maddy przypomniała sobie sugestię Christine na temat szalonego seksu z byłą miłością. Ta myśl podnieciła ją i przeraziła jednocześnie. Nie mogłaby pozwolić, żeby mężczyzna tak doskonały fizycznie zobaczył ją nago. Co innego nie przejmować się szerokimi biodrami i zmarszczkami, kiedy wokół byli normalni ludzie, którzy też się starzeli. Ale pokazać się nago przy mężczyźnie, który wyglądał teraz lepiej, niż kiedy był nastolatkiem? Nie w tym życiu!

Chociaż dlaczego mężczyzna o takiej prezencji miałby chcieć oglądać ją nago, kiedy mógł wybierać z całego obozu pełnego chętnych dwudziestoparolatek?

W jej głowie pojawiła się w pełnym rozkwicie nagła myśl. To dlatego nie miał nic przeciwko jej przyjazdowi. Chciał, żeby zobaczyła, co odrzuciła tyle lat temu. Pokazać jej, że inne kobiety – młodsze i ładniejsze – tłumnie go pożądały. Podpuścić ją, sprawić, żeby znowu go zapragnęła… a potem odrzucić. To z pewnością byłaby mila zemsta, prawda?

– Dobrze – powiedział Joe, zabierając formularze. – Rozgośćcie się. Mamy randkę o czwartej na patio na pierwszym zebraniu pracowników.

Maddy odskoczyła od drzwi, gdy dziewczyny ruszyły do wyjścia naprzeciwko prowadzącego na kryte patio i w stronę obozu. Stała i walczyła z nagłym pragnieniem, żeby pobiec do samochodu i natychmiast wracać do Teksasu.

„Dobra, uspokój się – upomniała samą siebie, starając się nie oddychać za szybko. – Przemyśl to sobie”.

Teoria o zemście była tylko teorią. Joe, którego znała, nigdy nie byłby tak małostkowy. Chociaż ludzie się zmieniają. Bóg jeden wie, jak bardzo ona się zmieniła. Lubiła myśleć, że na lepsze. Dojrzała, stała się odpowiedzialną, polegającą na sobie kobietą. Zdecydowanie nie taką, która przyjęłaby ofertę pracy, a potem się nie pojawiła. Gdyby wyjechała, nie zobaczywszy się z Joem, Mama Fraser i on uznaliby, że jest bezmyślnym lekkoduchem, który nawet nie zadał sobie trudu, by ich uprzedzić, że muszą poszukać kogoś na jej miejsce.

Rozmawiała już ze strażnikiem, więc Bóg wie, co by sobie pomyśleli.

Poza tym założyła się z Christine i Amy. Jeśli ucieknie do Teksasu, nie wystawiając w galerii przynajmniej jednej pracy, dziewczyny odpuszczą sobie swoje postanowienia. Cholera! Dlaczego się na to zgodziła? Cóż, teraz nie mogła się wycofać.

Zresztą, zakładając, że jej teoria jest wyssana z palca, Joe najprawdopodobniej równie chętnie jak ona chciał zapomnieć o przeszłości. Może nawet ucieszy się na jej widok. Jedyny sposób, aby się tego dowiedzieć, to wejść tam i spotkać się z nim. A teraz nadszedł dobry moment, bo będą sami. Zyskają odrobinę prywatności przynajmniej przy pierwszym spotkaniu.

„Po prostu zrób to” – rozkazała sobie.

Wzięła głęboki wdech i zmusiła się, żeby zrobić krok. A potem następny. Nim się zorientowała, stała w drzwiach. Siadł przy biurku i pracował na komputerze. Odgłos klawiatury zagłuszał jej kroki do chwili, gdy stanęła niemal przy biurku. Podniósł wzrok i… zamarł.

Jej usta drżały, gdy się uśmiechnęła.

– Cześć, Joe. Kupa lat.

– Maddy?

Gapił się na nią bezmyślnie. Był nieznośnie przystojny z tą opalenizną i brązowymi oczami. Poczuła, że się rumieni.

– Hm, miło cię widzieć.

Skoczył na równe nogi tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się do tyłu i uderzyło o podłogę. Jego oczy pałały wściekłością.

– Co tu robisz, do cholery?! Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Nie spodziewał się jej.

I zdecydowanie nie ucieszył się na jej widok.

Rozdział 3

Adrenalina buzowała w ciele Joego. Jego zmysły były w pełnym pogotowiu i natychmiast ogarnął cały obraz: ognisto-rude włosy, twarz w kształcie serca, zielone oczy, pełne usta i figura klepsydry, które na zawsze określiły mu standardy kobiecej urody. Pod żółtą bluzką i długą, rdzawą spódnicą z szerokim, skórzanym paskiem na biodrach była jeszcze bardziej apetyczna niż wcześniej.

– Prze-przepraszam – wyjąkała. – Myślałam…

Spojrzał z powrotem na jej twarz i zobaczył pobladłą skórę, przez co oczy i włosy jeszcze mocniej się odcinały. Czy to był równie wielki szok dla niej jak dla niego?

– Co tu robisz? – zapytał ponownie.

Ledwie mógł myśleć, krew głośno szumiała mu w uszach.

– Mam tu pracować. Nowy koordynator od plastyki i rzemiosła.