Miała wrażenie, że lord Flore naśmiewałby się z jej rozterki.

Po chwili namysłu napisała:

Drogi Sąsiedzie i Wspólniku…

Właśnie się zaczęła zastanawiać, jak lord Flore odbierze taką formę, kiedy niespodziewanie otworzyły się drzwi i majordomus zaanonsował:

– Hrabia Andover.

Malvina podniosła wzrok znad listu. Już miała oznajmić, że nie ma jej w domu, ale było za późno, hrabia właśnie pojawił się w progu.

Był wyjątkowo elegancko ubrany, na pierwszy rzut oka rozpoznawało się w nim przedstawiciela złotej młodzieży. Fular miał zawiązany tak wysoko, że chyba w ogóle nie mógł poruszać szyją, jasnokremowe spodnie ciasno opinały nogi częściowo zasłonięte frakiem, uszytym niewątpliwie u Westona – królewskiego krawca. Długie buty lśniły wypolerowane do połysku.

Malvina odniosła wręcz wrażenie, że hrabia jest nieco zbyt wymuskany. Prawdziwie elegancki dżentelmen powinien zawsze podążać o krok za najnowszą modą.

Przypomniała sobie, że kiedy tańczyła z nim poprzedniego wieczoru, prawił jej komplementy wyjątkowo wylewnie. Nie mogła się teraz pozbyć nieprzyjemnego uczucia, że przybył, by prosić ją o rękę.

Właśnie zdążyła wrócić z tłumnego i dość nudnego obiadu. Gospodyni przyjęcia okazywała jej tak uprzedzającą grzeczność, że Malvina doprawdy zupełnie nie była zdziwiona, kiedy się zorientowała, że za sąsiada po prawej stronie ma jej starszego syna. A po lewej młodszego.

Obaj panowie nie należeli do szczególnie przystojnych ani inteligentnych, toteż Malvina z pewnym zniecierpliwieniem wyczekiwała oświadczenia babki, że czas już opuścić towarzystwo.

Po powrocie do domu hrabina od razu udała się na górę, by zażyć nieco odpoczynku.

Malvina zamierzała wykorzystać czas na napisanie listu do lorda Flore. Teraz musiała rozmyślać gorączkowo, jak się pozbyć hrabiego, najlepiej jeszcze zanim wystąpi z propozycją małżeństwa.

– Jestem szczęśliwy, że zastałem panią na osobności – uprzedził ją młodzieniec, pochylając się nad jej dłonią.

– Przykro mi, hrabio – zaczęła Malvina – lecz jestem tak obciążona nie cierpiącymi zwłoki zajęciami…

– Niech mnie pani nie odprawia, proszę…

Malvina zdziwiona błagalnym tonem spojrzała na gościa uważniej. Był młodszy, niż jej się dotąd wydawało, zapewne niedawno dopiero ukończył dwadzieścia jeden lat.

Z oczu wyzierała mu prawdziwa, głęboka rozpacz.

– Mogę panu poświęcić dosłownie kilka minut.

Gdyby gość nie przytrzymywał kurczowo jej dłoni, chętnie by usiadła na sofie obok kominka.

– Przyszedłem prosić panią – rzekł hrabia – by mi zechciała uczynić wielki zaszczyt i zgodziła się zostać moją żoną.

Malvina spróbowała oswobodzić rękę.

– Wydaje mi się, że zna pan moją odpowiedź – rzekła.

– Pani… pani musi wyjść za mnie… Musi! – nalegał hrabia. – Jeśli nie… pozostaje mi tylko śmierć!

Dziewczyna patrzyła na niego przekonana, że to jakiś żart, w jego oczach jednak dostrzegła udrękę i zdała sobie sprawę, że młodzieniec mówi zupełnie poważnie.

– Nie powinien pan nawet myśleć o tak szalonym kroku.

– Dla mnie to nie szaleństwo – odparł hrabia. – Proszę, błagam, panno Maulton, niech się pani zgodzi wyjść za mnie. Przysięgam, będę najlepszym mężem, jakiego można sobie wyobrazić.

Nie bez kłopotów udało się wreszcie Malvinie oswobodzić dłoń. Podeszła do sofy przy kominku i usiadła, po czym zaczekała, aż hrabia usiądzie także.

– Co to wszystko znaczy? – zapytała wówczas.

– Nie wierzę, by ktokolwiek chciał się oświadczać po tak krótkiej znajomości.

– To prawda, nie znam pani dostatecznie długo – przyznał hrabia. – W dodatku ma pani u swych stóp wszystkich mężczyzn Londynu.

Ale i ja nie wypadłem sroce spod ogona.

Jestem hrabią ze starego, szanowanego rodu.

– Kiedy zdecyduję się wyjść za mąż – rzekła Malvina – nie zrobię tego dla tytułu.

– Słyszałem, że odmówiła pani Wrexhamowi.

Pomyślałem jednak… jestem młodszy i… uczynię wszystko, czego pani zażąda… byle się pani zgodziła mnie przyjąć.

– Odnoszę wrażenie, że jest pan za młody na małżeństwo.

– Cóż… chyba rzeczywiście – wyjąkał hrabia – lecz jeśli się nie ożenię, będę się musiał zastrzelić! Nie mam innego wyjścia.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– Rozumiem – odezwała się w końcu Malvina łagodnym tonem, którego używała w stosunku do większości zalotników – że tonie pan w długach.

– Zgrałem się… co do grosza.

– Jak można być tak szalonym? – zdumiała się Malvina.

Hrabia westchnął ciężko.

– Po śmierci ojca, rok temu, uzyskałem tytuł… otrzymałem intratną ofertę na kupno naszej rodowej siedziby… – przerwał.

Zebrał siły i dokończył wyrzucając słowa, jakby chciał się pozbyć dławiącego ciężaru:

– Wiem, postąpiłem niewłaściwie. Wiedziałem, że źle robię. Nie miałem pieniędzy na utrzymanie majątku. Myślałem, że w Londynie znajdę szczęście. Zrobię fortunę. Kupię inny dom.

– Nie udało się panu?

– Śniłem, że pieniądze wystarczą na wieki – rzekł hrabia. – Straciłem wszystko.

Nie musiał Malvinie wyjaśniać, że stał się ofiarą towarzystwa londyńskiej złotej młodzieży.

Młodzieńcy ci, jeśli nie obstawiali wyścigów, przesiadywali w klubach na ulicy Saint James, pili wino i uprawiali gry hazardowe. Wielu z nich rzeczywiście dysponowało prawdziwymi fortunami i dziewczynie nietrudno było zrozumieć tego niemądrego chłopaka, który chciał pomiędzy nimi zabłysnąć, bez wątpienia zbyt nieśmiałego, by na czas się wycofać z karcianej rozgrywki.

Ojciec opowiadał kiedyś Malvinie o narkotycznej potędze gier hazardowych, o tym jak nieodparty wpływ mogą wywierać na ludzi, którzy nie mają lepszego zajęcia. Jeśli im się raz zdarzy postawić pieniądze na szczęśliwą kartę, nie potrafią się już oprzeć wyzwaniu.

Podwajają stawkę, potem ją potrajają, ciągle czekając na uśmiech losu.

– Byłem kompletnym głupcem, zdaję sobie z tego sprawę – ciągnął hrabia. – Teraz mam długi u dziesięciu sklepikarzy. Naciskają na mnie i bez wątpienia poślą do więzienia, jeśli im nie zapłacę. A oprócz tego winien jestem fortunę w długach karcianych.

Malvina wiedziała, że są to długi honorowe.

Ten, kto ich nie spłacał, był rugowany z klubu i wykluczany z grona przyjaciół. Od tej pory uważano go za łajdaka, a nie dżentelmena.

– Co może pan zrobić?

– Jeżeli nie zechce pani za mnie wyjść – rzekł hrabia – a nigdy naprawdę nie wierzyłem w taką odmianę losu, pozostaje mi wybór pomiędzy ołowianą kulą a nurtem rzeki!

Wstał i podszedł do okna. Zapatrzył się na ogród, jasny od świeżo rozkwitłych tulipanów, pierwiosnków i narcyzów.

– Po co ja w ogóle jechałem do miasta? – spytał cicho, bardziej siebie niż Malvinę.

W tej chwili dziewczynie przyszła do głowy pewna myśl. Przypomniała sobie słowa lorda Flore:

„Pani ojciec był dla mnie bardzo uprzejmy i zechciał mi pomóc”.

„Tatuś zawsze chętnie pomagał ludziom” – odpowiedziała wówczas.

– Proszę tu podejść, hrabio – powiedziała głośno.

Młodzieniec odwrócił się od okna i zbliżył do sofy. Łzy zamgliły mu spojrzenie.

– Proszę usiąść – rzekła dziewczyna. – Mam panu coś do powiedzenia.

Posłuchał jej rozkazu natychmiast, choć bardzo ostrożnie – ze względu na obcisłe spodnie.

– Zechce mi pan powiedzieć, hrabio – zaczęła Malvina – co potrafi pan robić oprócz uprawiania hazardu?

Hrabia zamyślił się na dłuższą chwilę.

– Potrafię dobrze jeździć konno, lecz wątpię, bym mógł w ten sposób zarobić jakieś pieniądze.

– Nie ma pan żadnych talentów?

– Jako chłopiec próbowałem malować obrazy, ale nie były zbyt dobre, wątpię, by ktokolwiek chciał je kupić.

Uwagi Malviny nie umknęła rozpacz w jego głosie. Wiedziała, że myśli o tych kilku szylingach, jakie mógłby ewentualnie zarobić, lecz które stanowiłyby nic nie znaczącą kroplę w oceanie jego potrzeb.

– W domu namalowałem dwa freski – podjął hrabia, jak gdyby nagle zdał sobie sprawę, że Malvina próbuje mu pomóc. – Są zupełnie dobre, ale czy ktoś mnie… zatrudni?

– Freski…?! – wykrzyknęła Malvina.

Oczyma wyobraźni ujrzała komnaty w klasztorze Flore: tapety schodzące ze ścian, drewniane ornamenty gnijące i butwiejące, bo nie zabezpieczone farbą, wielkie drzwi w takim samym stanie…

– Czy jest pan gotów pracować? I to pracować ciężko?

– Jestem gotowy na wszystko – rzekł zdesperowany hrabia. – Ale co ja mogę?

Malvina wahała się jeszcze przez chwilę.

W końcu jednak podjęła decyzję.

– Spłacę pana długi, jeśli mi pan przysięgnie na wszystkie świętości, że już nigdy w życiu nie zasiądzie do zielonego stolika.

Hrabia wbił w nią zdumione spojrzenie, nie wierzył własnym uszom.

– Zamierzam wysłać pana na wieś – ciągnęła dziewczyna – gdzie pomoże pan lordowi Flore odrestaurować piękny stary klasztor, który przez zaniedbanie popadł w ruinę.

– Powiedziała pani – odezwał się hrabia zmienionym głosem – że spłaci moje długi…?

– Właśnie tak.

Młody człowiek z trudem przełknął ślinę, uniósł rękę do twarzy. Wyraźnie walczył ze łzami.

– Jak… jak to być może? – wymamrotał.

– Jak to możliwe… by była pani dla mnie… tak łaskawa…? Dlaczego miałaby pani… ratować mi życie?

– Mój tatuś zawsze pomagał ludziom, którzy przychodzili do niego ze swymi problemami – rzekła Malvina. – Obdarzał ich zaufaniem, więc prawie wszyscy odpłacali mu w swoim czasie wzajemnością.

– Ja także to zrobię. Przysięgam! Jeśli tylko będę miał sposobność! – Głos drżał mu od łez.

Malvina wstała i podeszła do biurka. Chciała dać młodzieńcowi czas na opanowanie.

– Napiszę do lorda Flore – rzekła. – Moim zdaniem im szybciej opuści pan Londyn, tym lepiej, wyślę więc pana na wieś natychmiast, jednym z moich faetonów.

Usiadła i szybko skreśliła kilka zdań, które zamierzała przelać na papier wcześniej, następnie wspomniała, że jej doradca finansowy skontaktuje się z lordem Flore w ciągu najbliższych dwóch dni i dodała jeszcze: