We wszystkich pokojach panowały już ciemności.

Poszła więc do własnej sypialni. Nawet nie dzwoniła na pokojówkę, przebrała się sama i wsunęła pod kołdrę.

Chciała długo leżeć i rozmyślać o lordzie Flore i o tym, jak ją uratował, lecz była tak znużona, że z wielkiego wyczerpania zasnęła niemal natychmiast.

Śniła o jego pocałunkach.

Obudzono Malvinę o godzinie siódmej piętnaście.

W pierwszej chwili miała zamiar zaprotestować, powiedzieć, że jest zbyt zmęczona, by się wybierać na przejażdżkę, ale wiedziała, że musi być posłuszna życzeniom lorda Flore.

Zanim dotarła do Rotten Row, zdołała poczuć się nieco lepiej.

Zmuszała się do uprzejmego uśmiechu na widok każdego znajomego.

Wielu młodych ludzi, których wcześniej nie znała, ale widziała na wczorajszym obiedzie, zbliżało się do niej z gratulacjami.

– Powoziła pani wprost fantastycznie!

Wręcz nieprawdopodobnie! Musi być pani chyba zmęczona. Późno pani wróciła do Londynu?

Wiedziała, że było to ważne pytanie, więc odpowiadała swobodnie:

– Przyjechałam niedługo po reszcie towarzystwa.

Muszę przyznać, że ze zmęczenia przespałam całą powrotną drogę!

Większość pytających komentowała tak szczerą odpowiedź serdecznym śmiechem.

Dwóch bardziej zagorzałych wielbicieli talentu Malviny nawet towarzyszyło jej przez jakiś czas, komplementując dziewczynę bez umiaru.

Prosili także, by obiecała im tańce na balu, który miał się dzisiaj odbyć.

Malvina zawróciła do domu dopiero po dziewiątej. Zyskała pewność, że rozwiała wszelkie podejrzenia, jakie dostrzegała w oczach niektórych z napotykanych mężczyzn. Uprzejmy uśmiech chyba na stałe przykleił się jej do twarzy.

– Shelton byłby ze mnie bardzo dumny – powiedziała sobie i równocześnie zadziwiła się, że jego imię brzmi w jej uszach jak najsłodsza muzyka.

„Kocham go!” – wybijały na bruku końskie kopyta. „Kocham go!” – śpiewały dookoła ptaki.

„Ocalił mnie!” – chciała krzyczeć na cały świat. Miała ochotę dzielić się ogromem swego szczęścia z każdym, także z babcią. Niestety, musiała bardzo ostrożnie dobierać słowa, wyjaśniając jej, dlaczego tak późno pojawiła się w domu poprzedniego dnia.

Hrabina złajała dziewczynę za nieprzystojną podróż do Londynu z samym sir Mortimerem i nieprzyzwoite wręcz spóźnienie.

Malvina tak bardzo chciała opowiedzieć jej wszystko, wyznać, jak cudowny był lord Flore, jak bardzo była mu wdzięczna, że ją odnalazł, ocalił… Przecież gdyby tego nie dokonał, w tej chwili byłaby już martwa!

Nie mogła jednak z nikim podzielić się wieściami o wydarzeniach poprzedniego dnia, gdyż wiedziała, że lord Flore byłby tym bardzo rozgniewany. Tak więc jedynie przeprosiła szczerze i z głębi serca ukochaną babcię, która w końcu wybaczyła nierozsądnej dziewczynie.

Kiedy wróciły na Berkeley Square z proszonego obiadu, hrabina udała się na górę, by zażyć nieco odpoczynku.

– Dziś wieczór czeka nas jeszcze bal – westchnęła.

– Chyba jestem już zbyt posunięta w latach, by brać udział w nocnych zabawach.

Malvina w swojej sypialni zdjęła elegancki czepeczek i poprawiła włosy. Badawczo spojrzała w lustro. Suknia, którą miała na sobie, była jedną z najładniejszych w jej garderobie.

Wystroiła się w nią specjalnie na spotkanie z lordem Flore – chciała dla niego wyglądać jak najśliczniej.

Ciągle jeszcze zajęta była krytyczną oceną własnego wyglądu, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Stanął w nich lokaj.

– Lord Flore chciałby się z panią widzieć – rzekł służący. – Czeka…

Malvina nawet nie dała mu dokończyć.

W jednej chwili znalazła się przy drzwiach, jak błyskawica przemknęła obok lokaja i pobiegła na dół. Wiedziała, że lord Flore został wprowadzony do salonu na parterze.

Przed wyjściem na obiad zadbała, by pokój był pełen kwiatów.

Weszła i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.

Gość stał przy oknie. Wyglądał tak przystojnie, że serce Malviny utraciło resztki spokoju.

– Dzień dobry, Malvino. Mam nadzieję, że wypoczęłaś?

Dziewczyna marzyła tylko o tym, by rzucić się w jego ramiona. Niestety, lord Flore przemawiał tak obojętnym tonem, że wydawał się zimny i obcy.

Podeszła do niego wolno. Tak chciała, by ją przytulił…

– Jak mogę ci… podziękować? – spytała troszkę niepewnie.

– Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej zapomnimy o wszystkim, co się wczoraj stało – odparł stanowczo. – Powinnaś, Malvino, nie tylko wymazać te wydarzenia z pamięci, ale też zrobić wszystko, by podobne rzeczy nigdy się nie powtórzyły.

– Ale ja… chciałam ci powiedzieć…

– Nie! – uciął lord Flore. – Najlepiej zapomnieć. To była katastrofa, od początku do końca. Na szczęście, jeśli tylko nie będziesz uparcie do tego wracała, nie przyniesie żadnych fatalnych skutków!

– Ale przecież… sir Mortimer…?

– Rozmówię się z nim – rzekł lord Flore groźnie. – A ty najlepiej w ogóle zapomnij o jego istnieniu!

– Spróbuję… ale… mam też coś do powiedzenia tobie.

– Co takiego?

Dziewczyna przysunęła się nieco bliżej.

– Kocham cię! – szepnęła. – Kiedy mnie ocaliłeś… i kiedy mnie… pocałowałeś… zrozumiałam… że cię kocham!

Sądziła, że lord Flore weźmie ją w ramiona, lecz on odwrócił się do okna.

– O tym także musisz zapomnieć – rzekł oschle.

– Jak to…? Dlaczego? Nie rozumiem…

– Wydaje mi się, że na kilka chwil oboje straciliśmy głowę. Ty byłaś przerażona… ja także się obawiałem… zarówno przeszłych, jak i przyszłych wypadków. Teraz musimy doprowadzić sprawy między nami do takiego stanu, w jakim były przedtem: jesteśmy wspólnikami w budowie toru wyścigowego. I na tym koniec.

W Malvinie zamarło serce.

Czy to możliwe, by lord Flore obdarzył ją tak żarliwymi pocałunkami, a zaraz potem przestał się nią interesować?

Przecież instynktownie odgadywała, że mówił zupełnie co innego, niż chciał. Nie mógłby jej całować tak słodko, gdyby nie czuł, że są sobie przeznaczeni… gdyby jej nie kochał.

Przyjrzała się jego profilowi zarysowanemu na tle młodej zieleni drzew.

– Sheltonie… – szepnęła ledwie dosłyszalnym tchnieniem – ożenisz się ze mną?

Lord Flore zesztywniał.

– O ile mi wiadomo, zgodnie z etykietą, to mężczyzna prosi o rękę kobietę, nie na odwrót.

– Ale… ty… ty mnie nie poprosiłeś… a ja… ja cię kocham!

– Moja odpowiedź brzmi: nie!

– Och… dlaczego? Przecież… kochasz mnie na pewno… chociaż trochę… Przyrzekam, jeśli mnie poślubisz, będę taką żoną, jaką chciałeś mieć… będę cicha, uległa i… posłuszna.

Lord Flore milczał. Stał niewzruszony jak głaz.

– Sheltonie, proszę cię… Proszę!

Żadnej odpowiedzi.

– Jeśli nie chcesz się ze mną ożenić – wydusiła z cichym łkaniem – to chociaż pozwól mi zostać twoją kochanką.

Lord Flore obrócił się do niej gwałtownie.

Nigdy nie widziała go tak wściekłego.

– Jak śmiesz! – wybuchnął. – Jak śmiesz choćby myśleć o czymś tak wstrętnym, tak niegodnym! Co by na to powiedział twój ojciec!

Wstyd!

Chwycił dziewczynę za ramiona.

– Co mam zrobić, żebyś wreszcie zaczęła się zachowywać jak na damę przystało? – zapytał rozjątrzony.

– Ja… ja nie chcę się zachowywać jak dama! I wiem… doskonale wiem, że nie chcesz się ze mną ożenić przez te moje… nieszczęsne pieniądze! Nienawidzę ich, słyszysz?

Nienawidzę! – Rozszlochała się gwałtownie.

– Jeżeli one są przeszkodą dla twojej miłości… to rozdam wszystko! Każdemu, kto o to poprosi, spłacę długi… zmienię w milionerów ulicznych żebraków… a resztę… resztę może sobie równie dobrze zabrać sir Mortimer!

Lord Flore potrząsnął nią gwałtownie. Spinki rozsypały się po podłodze i włosy dziewczyny złotym obłokiem spłynęły jej na ramiona.

– Nie wolno ci tak mówić! – zagrzmiał. – Będziesz wydawała pieniądze rozsądnie i zachowywała się jak dama, którą powinnaś być!

– Nie chcę…! Nie będę…! – szlochała Malvina zbuntowana.

Rozpłakała się już całkiem otwarcie, zupełnie bezradna i bezbronna.

Wreszcie lord Flore, jak gdyby dopiero teraz sobie uświadomił własną szorstkość i brak ogłady, przestał potrząsać dziewczyną. Nadal jednak trzymał ręce na jej ramionach.

Spojrzał w wypełnione łzami źrenice, przesunął wzrokiem po bladych policzkach i coś się w nim załamało.

– Och, Boże jedyny! – jęknął zduszonym głosem, mocno przytulił dziewczynę i zaczął ją całować, gorąco, żarliwie, nienasycenie.

Jego wargi zadawały ból, ale Malvina nie czuła strachu. Przecież tego właśnie chciała, na to czekała… od wczoraj… wieczność całą. Gdyby mu była naprawdę obojętna, nie miałaby po co dłużej żyć.

Pocałunki lorda Flore złagodniały, a jednocześnie stały się bardziej żarliwe, gorętsze, przepełnione pożądaniem. Dreszcz ekstazy przeszył ciało dziewczyny niczym lśniący strumień.

Rozproszyły się ciemności nieszczęścia i światło, które mogło pochodzić tylko od samych gwiazd, oślepiło jej duszę.

Ukochany przytulił ją mocniej, a jej serce rozśpiewało się szczęściem. Uniósł ją do ich własnego nieba, gdzie byli tylko we dwoje wraz ze swoją miłością.

Po długim czasie lord Flore uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.

A potem pocałował ją znów; całował dotąd, aż poczuła, że za chwilę umrze – tym razem nie ze strachu, lecz z nieskończonej, bolesnej radości.

Obojgu im zbrakło tchu.

– Jak to możliwe, że czuję się przy tobie tak…? – zapytał nieskładnie lord Flore głosem nabrzmiałym od namiętności.

– Jak?

– Kocham cię.

Malvina krzyknęła ze szczęścia i ukryła twarz na piersi ukochanego.

– Chyba będę musiał w końcu zająć się tobą – odezwał się lord Flore.

– Niczego innego nie pragnę – szepnęła dziewczyna.

– Bóg jeden wie, na co się porywam!

Zanim Malvina zdążyła się odezwać, zamknął jej usta pocałunkiem.

Nagle usłyszeli pukanie. Ledwie zdążyli się od siebie odsunąć, gdy w drzwiach stanął lokaj.