– Jego lordowska mość chce, żebyś mu opowiedział, co się działo w Londynie z naszymi nowymi końmi.

– Sir Mortimer powiedział – zaczął Dickson – że te dwa konie, co to są najlepsze, mają startować w wyścigu.

– W wyścigu? – powtórzył lord Flore. – W jakim wyścigu?!

– No tak. Parobki na Berkeley Square mówili, że ten wyścig ma być dzisiaj, a panienka Malvina ma się ścigać z panną Laker o wielkie pieniądze… o całe tysiące!

– Niewiarygodne! – mruknął lord Flore.

Wypytywał Dicksona jeszcze przez chwilę, aż zyskał pewność, że służący nic więcej nie wie. Następnie próbował przekonać siebie samego, że nie powinien się mieszać w nie swoje sprawy. Służba z pewnością zacznie plotkować, jeśli uzna, że sąsiad ich panienki robi wokół całego wydarzenia dziwnie dużo szumu.

Dosiadł więc konia i pojechał z powrotem do klasztoru Flore.

Po drodze rozmyślał głęboko, w jaką to znowu kabałę wplącze się Malvina tym razem.

Dlaczego, u licha, nic mu nie powiedziała?

W domu przeszedł przez wielki hall i w poszukiwaniu hrabiego Andovera zajrzał do komnaty opata.

Kiedy otworzył drzwi, para młodych odskoczyła od siebie raptownie. W oczach obojga zupełnie wyraźnie rysował się cień skruchy i niepewności.

Dla lorda Flore było całkowicie jasne, że David właśnie całował Rosette.

Przez moment oboje wyglądali na przestraszonych.

W końcu odezwał się David Andover:

– Pogratuluj mi, Sheltonie! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!

Lord Flore uścisnął mu dłoń.

– Cieszą mnie tak cudowne wieści! Będziecie piękną parą. Życzę wam wszystkiego dobrego.

– Och, dziękuję panu, dziękuję! – wykrzyknęła Rosette. – Ale nie zamierzam zabierać panu Davida. Może oboje pomożemy doprowadzić ten cudowny zamek do dawnej świetności?

Lord Flore podziękował dziewczynie uśmiechem.

– Będziemy musieli później o tym pomówić.

Młodzi ludzie, rozpromienieni, zwrócili się ku sobie. Najwyraźniej nie mogli się doczekać, kiedy znów zostaną sami. Lord Flore musiał jednak jeszcze się czegoś dowiedzieć.

– Powiedz mi, Davidzie, czy znasz niejaką lady Laker?

Hrabia Andover pogrążył się w głębokiej zadumie.

– Jedyna Laker, o jakiej słyszałem – odezwał się po namyśle – to Lily Laker. Jedna z artystek występujących w amfiteatrze Astleya.

Prawdziwa czarodziejka w postępowaniu z końmi!

Dokonuje cudów.

Lord Flore wiedział, że w 1772 roku, w pobliżu mostu Westminsterskiego powstał cyrk zbudowany przez Astleya. Nieco później obiekt przekształcono w amfiteatr, który zasłynął na całym świecie.

Tak czy inaczej artystka, nawet z najsłynniejszego amfiteatru świata, nie była odpowiednim towarzystwem dla Malviny.

– To chciałem wiedzieć – powiedział lord Flore. – Bawcie się dobrze!

Zanim jeszcze na dobre wyszedł z pokoju, Rosette na powrót znalazła się w ramionach Davida.

Lord Flore pobiegł na piętro i zmienił ubranie do konnej jazdy na strój, w którym się pokazywał w londyńskim towarzystwie.

Następnie pojechał do stajen w Maulton Park.

– Daj mi dwa najlepsze konie – zwrócił się do Hodgsona – i najszybszy powóz.

Masztalerz podrapał się po głowie.

– Najszybszy powóz zabrała panienka – powiedział w końcu. – Ale jest jeszcze całkiem nowy wozik Dorszy.

Masztalerz źle wymówił nazwę, lecz lord Flore się zorientował, że chodzi o lekki powozik zaprojektowany przez ekscentrycznego w swej elegancji hrabiego D'Orsaya.

– Może być – ocenił.

– Panicz będzie jechał do miasta?

– Muszę odszukać pannę Maulton, Hodgson.

Myślę, że może być w tarapatach, ale nie mów o tym nikomu.

– Pewno, że nie – obiecał Hodgson. – Pani hrabina już nakazała szykować powóz na po obiedzie, więc pewnie panna Malvina się z nią spotka na Berkeley Square.

– Mam taką szczerą nadzieję – rzekł lord Flore.

Do Londynu lord Florę dotarł tuż po drugiej.

Służący w stajniach na Berkeley Square potwierdził słowa Dicksona.

Wiedział, że wyścig zaczął się w Regent's Park oraz że zawodniczki ruszyły w szranki punktualnie w południe. Nie wiedział, niestety, dokąd prowadziła trasa wyścigu.

Lord Flore zostawił w stajniach na Berkeley Square lekki dwukołowy powóz konstrukcji hrabiego D'Orsaya, wynajął dorożkę i pojechał do White'a.

Znalazłszy się w towarzystwie znajomych, rozmyślnie unikał zadawania pytań na temat wyścigu. Zjadł obiad z dwoma starymi przyjaciółmi i czekał.

Czas mijał.

Lord Flore czytał gazety, rozmawiał z przyjaciółmi ze szkół, zapalił cygaro. Nikt, nawet ktoś, kto go wyjątkowo dobrze znał, nie byłby po nim odgadł rzeczywistego napięcia.

Dochodziła szósta, gdy w klubie pojawiło się kilku zbytnio wyelegantowanych, hałaśliwych przedstawicieli złotej młodzieży. Wyraźnie zmęczeni, natychmiast zajęli komfortowe skórzane fotele w mniejszym salonie.

– No, mówcie! Kto wygrał? – spytał jakiś nie znany lordowi Flore młody człowiek.

– Dziedziczka! – odpowiedział jeden z przybyłych. – Ależ Lily była wściekła! Lecz nic nie mogła poradzić. Tygrysica miała lepsze konie, no i bez wątpienia powozi diablo dobrze!

Lord Flore podniósł się ze swego miejsca.

– Proszę mi wybaczyć ciekawość – zagadnął.

– Słyszałem o tym wyścigu i ogromnie żałuję, że go nie oglądałem.

– Dużo pan stracił! – odparł młody człowiek.

– Nigdy nie piłem lepszego bordeaux do obiadu.

– Gdzie to było? – zapytał lord Flore.

– W domu Billa Tivertona, na drugim końcu Potters Bar. Wie pan, to tam gdzie kolejno sprowadza swoje kochanki. Musiało ich być pewnie z pół tuzina. Dopiero Mimi pobiła wszystkie na głowę. Przetrwała najdłużej. Teraz zabrał ją do Paryża.

Ktoś z towarzystwa, którego ciągle przybywało, uczynił dowcipną uwagę nagrodzoną ogólnym wybuchem śmiechu.

– A co z uczestniczkami tego niecodziennego wyścigu? – spytał lord Flore gawędziarskim tonem.

– Lily Laker pojechała z sir Hectorem, jak można się było spodziewać – odparł rozmówca.

– A dziedziczka zasłabła.

– Zasłabła? – powtórzył głucho lord Flore.

– Może ze zmęczenia albo z nadmiaru wina, albo z obu tych powodów naraz – brzmiała odpowiedź. – Tak czy inaczej Smythe się nią zajął, pewnie przyjadą później.

Dało się słyszeć kilka dość lubieżnych uwag na temat wielkości owego opóźnienia.

Lord Flore zacisnął wargi.

Nieznacznie odsunął się od towarzystwa i w pośpiechu opuścił klub.

Wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć, a przede wszystkim miał niezbitą pewność, że powinien odszukać Malvinę jak najszybciej.

Błyskawicznie dotarł na Berkeley Square. Nie musiał wchodzić do domu, by się zorientować, że hrabina już wróciła z wiejskiego majątku.

W stajniach zażądał dwóch wypoczętych koni do powozu i parobka.

Właśnie miał wyjeżdżać, gdy na podwórzu zjawił się faeton Malviny powożony przez chłopca stajennego.

Lord Flore w jednej chwili znalazł się przy służącym.

– Panna Malvina wróciła?

– Nie, psze pana – odrzekł chłopak. – Ten pan, co ją zaprosił do domu Tivertona, powiedział, że mam już nie czekać, bo nie będę potrzebny i mam zabrać konie do domu.

Lord Flore nic nie powiedział. Wskoczył do powozu, chwycił lejce. Parobek, który miał z nim jechać, wdrapał się na skrzynię. Ruszyli natychmiast.

Gdyby teraz zobaczył lorda Flore ktoś, kto go poznał na Dalekim Wschodzie, wolałby z pewnością usunąć mu się z drogi. Człowiek mający taki wyraz twarzy jest niewątpliwie zdecydowany na wszystko.

O tej porze roku zmrok zapadał wcześnie, kiedy więc powóz dotarł do Potters Bar, było już prawie ciemno.

Napotkali kłopoty z odnalezieniem domu Tivertona. Służący zaproponował, by się zatrzymali i zapytali kogoś o drogę, lecz lord Flore odmówił stanowczo.

Jechali coraz wolniej, rozglądali się bacznie wokół i wytężali wzrok, aż odnaleźli właściwą bramę, cichą już i opuszczoną. Nadal jednak zdobiły ją flagi i girlandy.

Nim dotarli do końca podjazdu, lord Flore zatrzymał konie.

Uważnie przyjrzał się domowi. Odniósł wrażenie, podobnie jak przedtem Malvina, że była to wyjątkowo szkaradna budowla. Domostwo musiało dokładnie odzwierciedlać charakter swego właściciela, który pobudował je przecież ku uciesze zwyrodniałego towarzystwa i korowodu ladacznic.

Sama myśl o obecności Malviny w takim miejscu rozpaliła w nim jeszcze większy gniew.

Parter budynku rozświetlały liczne światła, natomiast na wyższych piętrach było jasno tylko w kilku oknach.

Lord Flore oddał lejce parobkowi.

– Idę się rozejrzeć – powiedział. – Obserwuj frontowe drzwi. Kiedy pomacham białą chusteczką, masz podjechać.

Spojrzał w niebo, na którym zaczynały już mrugać gwiazdy. Ostatnie wspomnienia dziennego światła znikały za szpalerem dębów.

Wysiadł z powozu. Zdjął cylinder, położył go na siedzeniu i ruszył w stronę domu. Szedł ostrożnie i cicho, skradał się bokiem podjazdu, trzymał się w cieniu.

Zajrzał przez okna. Służba najwyraźniej przeszła już do swoich mieszkań, gdyż w jadalni pogaszono lampy. Słaby blask, który przesączał się przez zasłony zaciągnięte na sąsiednim oknie, pochodził zapewne z salonu.

Drzwi frontowe, zgodnie z przewidywaniami lorda Flore, były solidnie zamknięte na noc.

Ostrożnie i cicho stłukł szybkę w jednym z parterowych okien i przez nie dostał się do wnętrza. Długim korytarzem podążył ku salonowi, w którym spodziewał się zastać sir Mortimera.

Nie mylił się.

Sir Mortimer siedział wygodnie rozparty w fotelu przed kominkiem. Obok na niewielkim stoliku stała karafka z brandy.

Niegodziwiec miał na twarzy rozanielony wyraz. Usłyszał ciche kroki, ale nie poruszył się, gdyż był przekonany, że to służący. Wreszcie, zdziwiony ciszą, bo lord Flore stanął bez słowa, podniósł wzrok.

Przez krótką chwilę patrzył jak skamieniały, szybko jednak zdołał się opanować.