Dopiero rankiem, kiedy się ubierała, Malvina uświadomiła sobie, że ten najnowszy wyczyn będzie bez wątpienia powodem coraz głośniejszych komentarzy na temat jej osoby.

Łatwo mogła sobie wyobrazić, co powie na to lord Flore!

„To nie jego sprawa!” – pomyślała.

Chociaż… przecież był jej wspólnikiem. Nie chciała dawać mu jeszcze poważniejszych powodów do potępiania jej zachowania.

Tyle że na zmianę niefortunnej decyzji było już za późno.

Jeżeli wygra tysiąc gwinei przeznaczonych przez sir Hectora na ochronkę i doda do tego drugi tysiąc od siebie, będzie to z pewnością dobry uczynek. Nawet lord Flore nie będzie mógł jej zarzucić, że źle postąpiła.

„Hm… sir Mortimer miał w oku jakiś dziwny, niepokojący błysk…” – uświadomiła sobie wsiadając do faetonu czekającego na nią na podwórcu przy stajniach.

Odniosła wrażenie, że nawet Hodgson jak gdyby ją ganił.

– Naszykowałem pani najszybszą parę, panno Maulton – rzekł. – Mam nadzieję, że pan ich nie zgoni.

Sir Mortimer nie słyszał tej wymiany zdań.

– Nie ma powodu do niepokoju, Hodgson – rzekła Malvina z uspokajającym uśmiechem.

Jednocześnie jednak zdenerwowanie masztalerza udzieliło się także dziewczynie. Nie mogła teraz powozić sama, musiała oszczędzać siły na udział w wyścigu.

Nagle pożałowała, że uległa namowom sir Mortimera.

Przecież równie dobrze mogła wpłacić pieniądze na fundusz ochronki nie biorąc udziału w wyścigu. Nie pomyślała o tym wcześniej, dopiero w nocy, kiedy zdecydowała się podwoić z własnych pieniędzy sumę przeznaczoną dla bezdomnych dzieci.

Wypoczęte konie ruszyły żwawo.

Sir Mortimer świetnie sobie z nimi radził, zdradzał niemałe doświadczenie w powożeniu.

Malvina musiała przyznać, że rzeczywiście prowadził zupełnie dobrze, a choć daleko mu było do wprawy, jaką wykazywał lord Flore, wystarczająco dobrze jednak, by dotarli do Londynu w dwie i pół godziny. Ona sama zazwyczaj pokonywała ten dystans nieco szybciej.

Tak czy inaczej, zostało jeszcze wiele czasu do rozpoczęcia wyścigu. Można było spokojnie coś zjeść i bez pośpiechu, starannie zaprząc konie kupione od markiza Ilminstera.

Kiedy wreszcie dotarły ze stajen markiza i dziewczyna ujrzała je czekające przed własnymi frontowymi drzwiami, wyjątkowo wyraźnie sobie uświadomiła, jakie to szczęście być właścicielką tak wspaniałych okazów.

Ruszyła ku Regent's Park. Powoziła sama.

Czuła, jak narasta w niej podniecenie.

– Lady Laker jest uważana za wyjątkowo zręczną w powożeniu, prawda? – spytała sir Mortimera.

– W rzeczy samej – odrzekł. – Jest nieco starsza od pani i ma niemałe doświadczenie.

– Chętnie ją poznam. Czy sir Hector będzie nas oczekiwał w Regent's Park?

– To możliwe, ale wydaje mi się, że będzie raczej wolał powitać wszystkich w domu na mecie.

– Czy to jego dom?

– Niezupełnie… Właściwie dom należy do jednego z moich przyjaciół, który akurat wyjechał na północ kraju – odparł sir Mortimer – ale zawsze, nawet gdy jest nieobecny, pozwala mi korzystać ze swojej gościny.

– Bardzo to uprzejme z jego strony – zauważyła Malvina.

– Dzięki jego uprzejmości czeka panią bardzo smaczny obiad.

Tak rozmawiając dotarli do Regent's Park.

Malvina była nieco wzburzona i lekko oszołomiona, zorientowawszy się, że oczekiwała ich znaczna grupa kibiców.

Jedno spojrzenie na konie lady Laker oraz faeton, który miały ciągnąć, powiedziało Malvinie, że zwycięstwo nie będzie łatwe.

Sama lady Laker stanowiła dla dziewczyny pewną niespodziankę.

Musiała mieć, zdaniem Malviny, jakieś dwadzieścia siedem, może dwadzieścia osiem lat.

Była bardzo atrakcyjną kobietą, choć w nieco intrygującym stylu. Umalowana była i upudrowana, niemal jakby zamierzała dawać przedstawienie w teatrze. Rude włosy miała ponad wszelką wątpliwość farbowane, a ich kolor podkreśliła jeszcze zielonym czepeczkiem z niesamowitą ilością piór. Jej lśniąca amazonka w tym samym kolorze ozdobiona była dziesiątkami guzików oraz obszyta białą taśmą.

Lady Laker powitała sir Mortimera okrzykiem zachwytu i bez żadnego skrępowania ucałowała go w oba policzki. Następnie przedstawiono jej Malvinę.

– Naprawdę pani ma być moją przeciwniczką? – zdziwiła się lady Laker. – Wygląda pani tak młodo, że trudno uwierzyć, by potrafiła powozić czymś większym od dwukółki zaprzężonej w kucyka.

Malvina nie była pewna, czy powinna tę uwagę odebrać jako komplement.

Na wszelki wypadek odpowiedziała uśmiechem.

– Ma pani wspaniałe konie! – rzekła.

– Już mój staruszek zadbał o to – odparła lady Laker. – Ma nadzieję zrobić na tym wyścigu straszną forsę.

Malvinę zdumiała taka odpowiedź, ale nim zdołała rozwiać własne wątpliwości, otoczyła ją grupa wyelegantowanych dżentelmenów, którzy chcieli być jej przedstawieni.

Wszyscy zachowywali się, jak na jej gust, zbyt familiarnie w stosunku do lady Laker.

Nagle się zorientowała, że przyjmowane są zakłady, która z nich zostanie zwyciężczynią.

Pozostało jej tylko mieć nadzieję, iż lord Flore się o tym nie dowie. Jeżeli gniewał się za to, że jej imię pojawiało się w księdze zakładów u White'a… tym razem byłoby znacznie gorzej.

– Stawiam na ciebie, dziewczyno – usłyszała, jak jeden z dandysów mówi do lady Laker. – Jeśli przegram ostatnią koszulę, skręcę ci kark!

– Nic się nie przejmuj! – odparowała lady Laker. – Nigdy dotąd nie uległam w wyścigu, nie przegrałam zakładu i nie straciłam mężczyzny!

Jej odpowiedź skomentowały głośne wybuchy śmiechu.

Malvina wcale się nie zdziwiła, kiedy sir Mortimer poprowadził ją od tego towarzystwa w kierunku faetonu.

Obie zawodniczki miały jechać zupełnie same, nawet bez parobka na skrzyni. Dopiero w innych powozach mieli za nimi podążać kibice. Malvina uświadomiła sobie, że cała kawalkada będzie tworzyła niemały orszak.

Niektórzy dżentelmeni z klubów z ulicy Saint James mieli jechać śladami zawodniczek w bardzo wysokich faetonach. Przy ich pojazdach ten, którym miała powozić Malvina, wyglądał jak karzełek.

Nigdzie nie było śladu sir Hectora.

Sędzia, starszy i najwyraźniej doświadczony w takich sprawach mężczyzna, wyjaśnił Malvinie oraz lady Laker zasady wyścigu.

– Absolutnie nie wolno ingerować w sposób jazdy przeciwniczki – oznajmił. – Macie się trzymać głównej drogi, która wiedzie prawie całkiem prosto stąd do Potters Bar.

– A jeśli się zgubimy? – zapytała Malvina.

– Nie ma takiej możliwości, panno Maulton – odparł sędzia z całym przekonaniem. – Już czekają na trasie specjalni przewodnicy, którzy mają panie uchronić przed omyłkowym skręceniem. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.

– Kiedy dotrą panie do Potters Bar, odnajdą dom po drugiej stronie miasteczka.

Bramy są specjalnie udekorowane, tak więc nie sposób go przeoczyć.

– Bardzo panu dziękujemy – rzekła Malvina.

– Czy obie panie są gotowe? – zapytał sędzia. – Proszę uważać przy starcie, żeby nie wejść w kolizję z drugim pojazdem.

Wziął w rękę dużą białą chustkę do nosa i uniósł nad głową, tak by obie zawodniczki dobrze ją widziały.

– Trzy… dwa… jeden… start! – krzyknął.

Oba faetony ruszyły.

Malvina bardzo ostrożnie i dosyć wolno poprowadziła w stronę wyjścia z parku. Zerknęła na lady Laker. Przeciwniczka rzeczywiście powoziła z dużą wprawą, choć… było w jej gestach sporo przesady, niepotrzebnego rozmachu, który ojcu Malviny bardzo by się nie spodobał.

Malvina siedziała prosto, zgodnie z naukami ojca, lejce utrzymywała w przepisowej pozycji.

Nie odpowiadała na wołania i wiwaty publiczności, w odróżnieniu od lady Laker, która głośno pokrzykując wymieniała uwagi z kibicującymi jej dżentelmenami i żartowała sobie na temat wyścigu.

Sir Mortimer pożegnał Malvinę słowami:

– Powodzenia! I proszę pamiętać, pani wygra ten wyścig! Nie może być inaczej.

Dziewczynie pozostało mieć nadzieję, że sir Mortimer się nie mylił.

Chyżo włączyła się w codzienny londyński ruch pojazdów zdążających w kierunku północnym.

Ulica była szeroka, tak więc Malvina bez kłopotu wyprzedziła po chwili lady Laker.

Usłyszała za sobą okrzyk rywalki, ale nie zrozumiała słów.

Rączo przemykała się między innymi użytkownikami drogi.

Był piękny, niezbyt gorący dzień, wręcz wymarzony na wyścig. Wiał lekki, odświeżający wiaterek, słońce świeciło jasno, lecz nie oślepiało.

Malvina doszła do wniosku, że sir Mortimer miał rację: trudno byłoby znaleźć dwa równie wspaniałe konie. Na dodatek tak doskonale wytrenowane. Poruszały się we wspólnym rytmie, jakby stanowiły jeden organizm.

Po jakimś czasie wyjechała na otwartą przestrzeń za miastem i mogła nieco przyśpieszyć.

Ciągle była tuż przed lady Laker. Przeciwniczka zaczęła używać bata, chciała zmusić konie do szybszego biegu.

Udało jej się wyprzedzić Malvinę. Dziewczyna nie uczyniła nic, by temu zapobiec, nie sięgnęła po bat.

Lady Laker odwróciła głowę i pokazała przeciwniczce język.

Malvinie ze zdumienia zaparło dech w piersiach.

Cieszyła się tylko, że tłum podążający za nimi w faetonach, karetach i otwartych powozach nie miał okazji obserwować zachowania lady Laker.

„Jest nieprawdopodobnie pospolita!” – pomyślała.

Raz jeszcze, wyjątkowo ostro, uświadomiła sobie, że jednak nie powinna była w ogóle brać udziału w tym wyścigu. Nie powinna była podejmować wyzwania przeciwko takiej kobiecie.

Gdyby lord Flore się o tym dowiedział, niewątpliwie miałby jej co nieco do powiedzenia.

„To nie jego sprawa!” – pomyślała ponownie, jednak z niemałym zamętem w głowie.

Nie mogła się pozbyć uczucia, że gdyby chciał ją łajać i strofować, w tym wypadku byłby usprawiedliwiony. Pragnęła, by wyścig zakończył się jak najszybciej. Chciała nareszcie wrócić do domu.

Po trzech kwadransach powozy zaczęły się zbliżać do Potters Bar. W samym miasteczku, które słynęło z dorocznych targów końskich, droga znacznie się rozszerzyła.