– Boję się, że coś ci się stanie – wyszeptał – Że się zgubisz.

Nie, nic mi nie będzie, będę się trzymała obrzeży miasta. Nikt mnie nie zobaczy. Wrócę jutro przed wieczorem. Czekaj na mnie. I… – uśmiechnęła się. – Nie gniewaj się na mnie, zbytnio. – Pojadę za tobą.

Ledwo go słyszała. Już prawie spał, Nachyliła się bliżej jego ust

– Czekaj na mnie – powtórzyła, – Będę uważać.

Nie odpowiedział. Leżał nieruchomo i Maddie pomyślała, że prawdopodobnie zasnął. Przyglądając mu się, poczuła ogromny żal. Bała się porywaczy, którzy przetrzymywali Laurel bała się niektórych mieszkańców gór, poszukiwaczy złota, którzy przebywali z dala od domów, z dala od cywilizacji i rządzących nią praw. Odgarnęła kosmyk włosów z czoła Ringa, Z nim byłaby o wiele bezpieczniejsza. A gdyby zaczął się z nią, przekomarzać, jak to miał w zwyczaju, pewnie na chwile zapomniałaby o swoim lęku o Laurel.

– Przepraszam, Ring – wyszeptała do śpiącego mężczyzny. – Nie zrobiłabym tego, gdybym nie musiała.

Zaczęła się od niego odsuwać, ale nagle, pod wpływem impulsu, dotknęła wargami jego ust. Sądziła, że jest głęboko uśpiony, ale natychmiast odzyskał siły. Prawą ręką objął ramiona Maddie, zanurzając dłoń w jej włosach, lewą zacisnął wokół jej talii. Przechylił głowę, tak by jej wargi spoczywały na jego ustach, i pocałował.

Maddie całowała się, już z kilkoma mężczyznami ale tamte pocałunki nie robiły na niej szczególnego wrażenia. A te i owszem. Miała wrażenie, że tonie, a jego usta wysysają z niej duszę. Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła mężczyznę bliżej – o ile to w ogóle było możliwe. Potem jej stopy same oderwały się od podłogi i wyciągnęła się przy nim na leżance. Ponieważ jednak nie mieścili się razem na wąskim łóżku, położyła się cała na Ringu.

Gwałtownie, niespodziewanie jego ręce opadły, uwalniając ją z uścisku, tak że Maddie musiała się przytrzymać jego ramion, żeby nie spaść na podłogę. Uniosła głowę i przyjrzała się mężczyźnie. Wreszcie zasnął. Powoli zsunęła się niego, ale kiedy próbowała stanąć, poczuła, że uginają się pod nią kolana, i opadła na podłogę. W uszach jej dudniło, była osłabiona, cała drżała. Siedziała przez dłuższą chwilę, szybko oddychając, szeroko otwartymi oczami przyglądając się nieruchomej sylwetce kapitana Montgomery’ego. Grzbietem dłoni otarła czoło. Na ręce został ślad potu.

– Mon Dieu – wyszeptała i dopiero po chwili przypomniała sobie, kim jest i gdzie się znajduje. Podparła się dłońmi o podłogę i wstała.

– Wrócę – obiecała śpiącemu mężczyźnie, wodząc wzrokiem po jego nieruchomej sylwetce. – Możesz być tego pewien. Wrócę.

Ruszyła do wyjścia z namiotu, obejrzała się przez ramię, ostatni raz spojrzała na kapitana i wyszła na dwór, gdzie czekał na nią osiodłany wierzchowiec

10

Maddie bez większych problemów objechała osadę. Po swoim występie doskonale wiedziała, że każdy mężczyzna, który ją spotka, będzie miał o niej zgoła fałszywe mniemanie. A co by powiedziała madame Branchini o Maddie interpretacji Carmen?

Im dalej Maddie zapuszczała się w góry, tym bardziej wzrastał jej niepokój o Laurel. A jeśli porywacz się nie pojawi? Jeśli ten straszny człowiek, który był chyba wysłannikiem porywaczy, znowu ją zaatakuje? Zrobiła, jak jej ostatnio nakazał i tym razem wzięła „coś błyszczącego'", ale co będzie, jeśli to mu nie wystarczy? Przecież nie powie mu, żeby poczekał chwilkę, a ona skoczy do obozu i przywiezie mu cala biżuterię. Nie przypuszczała też, żeby kapitan Montgomery pozwolił jej po raz trzeci wyjechać samotnie w góry. Maddie starała się myśleć o wszystkim z wyjątkiem Ringa. Mimo że nie życzyła sobie jego obecności, okazał się przydatny. Generał Yovragton najął troje ludzi, którzy mieli jej bronić, ale kiedy potrzebowała pomocy, nigdy nie było ich w pobliżu. A Ring był. Spytał ją, gdzie się podziewał jej agent, kiedy porwali ją rosyjscy studenci, i musiała przyznać, że John pozostawił ją własnemu losowi. Maddie wiedziała, że Ring nigdy by tak nie zrobił. Broniłby jej, oddał za nią życie, tak jak mówił Toby.

Mijały godziny, a ona ciągle pięła się pod górę. Nie zsiadając z konia zjadła mięso z chlebem, wypiła wodę z bukłaka. Koń parował, więc zwolniła tempo, nic pozwalając jednak biednemu zwierzęciu na odpoczynek. Musiała przed końcem dnia dotrzeć do wysłannika porywaczy. Obiecał Maddie, że jeśli przyjedzie przed zachodem słońca, zobaczy się z Laurel.

Zrobiło się późno, kiedy z niepokojem zaczęła zerkać na niebo. Słońce, zachodziło dla niej w przyspieszonym tempie.

– Chciałabym, żeby tu był ojciec – powiedziała głośno do konia. – Chciałabym, żeby tu był Dobre Ucho. I Bailey, i Link, i Thomas. – Westchnęła. – Chciałabym, żeby był ze mną Ring.

Pogładziła, konia między uszami.

– Może mógłby ze mną przyjechać. Może gdybym mu pokazała trasę, znalazłby inny sposób dotarcia do Laurel. Może wymyślilibyśmy plan odbicia Laurel i cały ten koszmar wreszcie by się skończył. Wtedy zabrałabym Laurel do domu, wróciła na wschód i śpiewała dla ludzi, którzy potrafią tonie docenić- Choćbym była zapięła po szyję.

Ale nawet wypowiadając te słowa, wiedziała, że to nieprawda. A gdyby w zamieszaniu, które by pewnie nastąpiło, padły strzały i Laurel byłaby ranna? Wyobraziła sobie siostrę. Nie widziała jej od lat, ale oprócz fotografii dostawała robione przez matkę szkice, akwarele j rysunki dziewczynki, taki że Maddie rozpoznała by Laurel na końcu świata.

Nie, nie mogła ryzykować. Popędziła wierzchowca. Tak będzie lepiej: pojedzie sama i da temu mężczyźnie. – albo mężczyznom – co będzie chciał. Wymienią listy, da mu biżuterię i wszystko, czego zażąda. A jeśli ją pocałuje, uśmiechnie się do niego. Nie wiedziała czemu, ale to właśnie wydawało jej się najtrudniejsze. Wolałaby oddać całą biżuterię, niż choć raz pocałować człowieka, którym się brzydziła.

Była tak pogrążona w myślach, że dostrzegła mężczyznę dopiero wtedy, kiedy wyskoczył zza drzew. Próbując uspokoić spłoszonego konia, myślała, że ojciec byłby ogromnie rozczarowany, gdyby zobaczył, że tak łatwo dala się zaskoczyć.

– Spóźniłaś się – odezwał się mężczyzna, chwytając konia za uzdę.

Uśmiechnął się do niej i przeciągnął dłonią po jej nodze. Ukradkiem dźgnęła konia obcasem w drugi bok, tak że wierzchowiec odskoczył od porywacza.

– Gdzie ona jest?

– Kto?

Maddie starała się omijać go wzrokiem.

– Obiecał pan, że po trzecim przedstawieniu zobaczę siostrę. Wczoraj w nocy śpiewałam po raz trzeci, więc gdzie ona jest?

– Niedaleko. Masz coś dla mnie?

Kule. Truciznę. Batogi. Oddział egzekucyjny.

– Przywiozłam naszyjnik z pereł. Jest dość cenny. Ofiarował mi go król Szwecji.

Wyciągnęła klejnot z torby przy siodle i spojrzała nań po raz ostatni,, zanim oddała go mężczyźnie. Powiedziała Ringowi, że nie obchodzą jej pieniądze, i rzeczywiście tak było. Pieniądze jako takie nie miały dla mej znaczenia, ale kochała piękne przedmioty, a ten sznur pereł, w którym wszystkie kamienie idealnie dobrano pod względem wielkości i koloru, był wyjątkowo piękny. Mężczyzna wziął go w brudne ręce.

– Nie najgorsze. Coś jeszcze?

– Ten naszyjnik ma ogromną wartość. Nie tylko materialną, ale i historyczną.

Spojrzał na nią tępo.

– Jest wyjątkowy, bo kiedyś należał do króla, a ten podarował go mnie, La Reinie. Może go pan pokazywać swoim wnukom.

Wydał z siebie rechot, który miał udawać śmiech.

– Taa, jasne, moim wnukom. Masz list?.

– Chcę zobaczyć moją siostrę.

– Zobaczysz ją, kiedy ja zechce. A teraz, panno mądralińska, zeskakuj z tego konia i chodź do mnie.

Maddie serce podeszło do gardła. Waliło jej jak młotem. Nieważne, czego będzie chciał ten człowiek. Będzie musiała zgodzić się na wszystko. Nie może ryzykować, że Laurel się coś stanie. Z jego spojrzenia domyśliła się, że mężczyzna wie, o czym ona myśli. I wyglądało na to, że jej odraza rnu nie przeszkadza, a nawet mu się podoba.

– Chodź tutaj. Pocałuj mnie.

Było to chyba najdłuższe lulka kroków w jej życiu, kiedy podchodziła, przygotowując się na dotkniecie tego człowieka. I wtedy tuż obok głowy mężczyzny świsnęła strzała. Minęła cel zaledwie o kilka centymetrów i utkwiła w drzewie obok. Maddie z satysfakcją stwierdziła, że mężczyzna wolno reaguje. Ona już dawno leżała na ziemi, podczas gdy on, stał i głupio gapił się w strzałę. Maddie podniosła głowę i spojrzała na nią. Była to strzała Kri. Łzy radości napłynęły dziewczynie do oczu.

– Padnij – powiedziała do mężczyzny. – Indianie.

Widząc na jego twarzy nie skrywane przerażenie, domyśliła się, że, jak większość obecnych mieszkańców zachodu, pochodzi ze wschodu. Jego wiedza na temat Indian ograniczała się do historii, których wysłuchiwał wieczorami przy ognisku, a które równały się opowieściom o duchach i mniej więcej tyle samo miały wspólnego z prawdą.

Co się stało? – wyszeptał z przerażeniem.

– Mam nadzieję, że nas nie zaatakuje. Jak pan znosi tortury!

Odwrócił się i spojrzał na Maddie szeroko otwartymi oczami.

– Tortury?

– Słyszałam, że tutejsi Indianie poprzysięgli śmierć każdemu samotnemu białemu, którego napotkają na drodze.

Ich nienawiść do białych wzrosła, od kiedy biali zaczęli zbierać ich święty żółty kamień.

Miała nadzieję, że Dobre Ucho stoi na tyle blisko, by to słyszeć. Jeśli tak świetnie się teraz bawi. Każdy Indianin, który miał choć odrobinę rozsądku, wiedział, że dobry koń i strzelba są warte o wiele więcej niż całe złoto świata.

– Ja się stąd wynoszę – stwierdził mężczyzna, wstając Chwyciła go za nogawkę.

– Chwileczkę! Chcę zobaczyć moją siostrę!

– A więc jesteś większą idiotką, niż przypuszczałem.

Sądziłaś, że naprawdę przywlokę tu takiego dzieciaka?

Maddie poczuła narastającą panikę. To bez znaczenia, że przyjaciel jej ojca. Dobre Ucho, jest w pobliżu, skoro mężczyzna nie przywiózł Laurel. Chwyciła go za koszulę.