– S-sprawdzałam, czy nie ma więcej cierni.

– Nie ma już żadnych cierni – odparł spokojnie.

– Mu-muszę już iść – powiedziała i popędziła w dół zbocza. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię i nigdy więcej go nie oglądała na oczy.

8

Następnego ranka Maddie obudziła się ze świadomością, że coś nie jest w porządku. Przez chwilę nie wiedziała co, ale wtedy wrócił wstyd na wspomnienie kapitana Montgomery'ego.

Edith przyniosła jej wodę do obmycia.

– Coś długo wam się gawędziło wczoraj wieczorom.

I wróciłaś w takim pośpiechu. Czyżby próbował czegoś, na co nie miałaś ochoty?

Maddie aż nazbyt dobrze pamiętała, że zachowania kapitana Montgomery'ego w żaden sposób nie można nazwać nieprzyzwoitym, podczas gdy ona wyszła na idiotkę. W uszach ciągle jej brzmiało jego „nie", kiedy jej ręce za daleko zawędrowały.

Odwróciła się do Edith.

– Absolutnie nic się nie stało. Kapitan Montgomery cały czas zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen.

– A wiec dlatego jesteś taka wściekła.

– Wcale nie jestem wściekła – ucięła ze złością. – Nie powinnaś się aby zająć szykowaniem śniadania?

– Chcesz, żebym go jeszcze karmiła?

– Jeśli masz na myśli kapitana Montgomery'ego, będziesz musiała go spytać, czy zechce z nami zjeść. Bo mnie to nic nie obchodzi.

Edith chichocząc wyszła z namiotu.

Myjąc się i wkładając strój podróżny z solidnego materiału, Maddie powtarzała sobie, że się nie gniewa, a Edith j to głupie babsko pozbawione moralności i rozumu. Jednak im dłużej nad tym myślała, tym mocniej zaciskała szczeki. Jak śmiał potraktować ją jak byle dziewkę? Wyjmowała mu z pleców ciernie, a ten sobie wyobraził, ze robi mu jakieś awanse. Co za bezczelność! Wcale jej nie obchodzi. Jeśli zwróciłaby uwagę na jakiegoś mężczyznę, wybrałaby kogoś kogoś bardziej romantycznego. Kogoś, kto darzyłby ją komplementami, a z pewnością czymś lepszym niż: przyjemnie na panią spojrzeć.

– Kiedy się ubrała i wychodziła z namiotu, nie była już zawstydzona, ale po staremu rozzłoszczona na kapitana Montgomery'ego, który ją wykorzystał i opacznie zrozumiał jej intencje. Na dworze Edith smażyła jajka i szynkę. Dorzuciła też do tłuszczu kawałki chleba. Frank, Sam, Toby oraz kapitan Montgomery siedzieli na ziemi i ochoczo zajadali.

Pierwszą osobą, z którą spotkała się wzrokiem, był kapitan Montgomery. Maddie wydawało się, ze posłał jej spojrzenie pełne wyższości

A więc – pomyślała – uważa mnie za jedną ze swych kobiet? Sądzi, że tak jak inne kręcę się za byle przystojnym mężczyzną, posyłając mu uśmiechy i starając się zwrócić na siebie uwagę?

Dumnie uniosła podbródek i odwróciła od niego wzrok, uśmiechając się do pozostałych trzech biesiadników.

– Dzień dobry – oświadczyła pogodnie. – Mam nadzieję, że dobrze się wam spało. Bo mnie świetnie. Żadnych zmartwień.

Usiadła przy stole i zerknęła na talerz z tłustym jedzeniem, który postawiła przed nią Edith. Nagle zupełnie straciła apetyt – Przez chwilę grzebała w jedzeniu, wreszcie popatrzyła na Franka.

– Przejrzałeś nuty, które ci dałam?

– No – odparł bez szczególnego zainteresowania.

– Podobało ci się?

– Może być.

Znowu spojrzała na jedzenie. Konwersację z Frankiem można uznać za zakończoną. Zwróciła się do Sama.

– Jak konie znoszą drogę?

Za całą odpowiedź musiało jej wystarczyć skinięcie głową, wiec spojrzawszy na kapitana Montgomery'ego jak na powietrze, uśmiechnęła się do Toby'ego.

– Smakuje śniadanie?

– Wojskowy wikt się nie umywa. Skosztowała odrobinę jajka.

– Toby, opowiedz mi coś o sobie.

– a o czym ta mówić? Urodziłem się i jeszczem nie skonał. Reszta to nic nadzwyczajnego.

Z wielkim staraniem ominęła wzrokiem kapitana Montgomery’ego i znowu wpatrzyła sic w talerz. Za nic nie zacznie z nim rozmowy. Od tej chwili da mu do zrozumienia, że wcale jej nie obchodzi. Wcale. Nic a nic.

Po śniadaniu, kiedy Edith zmywała i wkładała porcelanową zastawę Maddie do specjalnego kufra, a mężczyźni zwijali namiot, Edith zagadnęła:

– Sądziłam, że będziesz się starała być dla niego na prawdę miła, żeby puścił cię następnym razem, kiedy będziesz jechała na spotkanie z tym człowiekiem od twojej siostrzyczki.

– Nie muszę nikogo prosić o pozwolenie, żeby gdzieś pojechać. Ani kapitan Montgomery, ani całe wojsko nie będą mi dyktować, co mogę, a czego nie mogę robić.

– Ale on, uważam, że ma do tego prawo. Z własnego doświadczenia wiem, że mężczyźni biorą, co chcą, i robią, co chcą. A jeśli kobieta stanie im na drodze, traktują ją jak brzęczącą, uciążliwą muchę.

– Kapitan Montgomery nie jest taki. To wykształcony człowiek, toasty, Wytłumaczę mu, że muszę pojechać w pewne miejsce i muszę się tam udać sama.

W odpowiedzi Edith odwróciła się, wybuchając gromkim śmiechem.

– A jeśli rozsądne argumenty nie trafią mu do przekonania, zawsze mamy jeszcze trochę opium – powiedziała cicho.

W linii prostej od miasteczka, w którym miała śpiewać Maddie, nie dzieliło ich wiecej niż jakieś dwadzieścia kilometrów, ale droga była bardzo ciężka. W powozie trudno było jechać, Maddie raz po raz zarzucało, głową uderzała o drzwi, piecami o twarde oparcie siedzenia, kolanami zaś o boczne ścianki. Kapitan spytał, czy nie zechciałaby jechać z nim na jego koniu, ale odmówiła wyniośle. Edith po godzinie jazdy w środku stwierdziła, że pieszo będzie się jej lepiej podróżowało, tak ze Maddie została sama. Nie chciała iść na piechotę, bo była przekonana, że kapitan Montgomery jadąc obok niej będzie się z niej wyśmiewać. Umierała też ze strachu, żeby nie wspomniał nic o jej wczorajszym zachowaniu. W myślach przygotowywała liczne odpowiedzi, gdyby zrobił jakąś uwagę na ten temat. Każda wystarczyłaby, żeby mu poszło w pięty, tak jak na to zasłużył. Wielokrotnie zdążyła pożałować, że w ogóle wyciągnęła mu te ciernie. Ale dwukrotnie przypomniała sobie, jak dotykała jego nóg.

Wczesnym popołudniem dotarli nad bród jednego z dopływów Kolorado. Frank podszedł do powozu i poradził Maddie, żeby na wszelki wypadek wysiadła; wóz mógłby się wywrócić na kamieniach. Przy pomocy Franka zgrabniej zstąpiła z wysokiego stopnia i ruszyła wyboistą ścieżką, która służyła za drogę.

Stojąc nad brzegiem rzeki, odwróciła się i patrzyła, jak mężczyźni usiłują przeciągnąć wóz przez kamienie i wodę. Kiedy utknął miedzy kamieniami, kapitan Montgomery zeskoczył z konia i zdjął koszulę, wrzucił ją do środka i pomógł Samowi obrócić duże koło.

– Trzeba przyznać, że jest całkiem przystojny – odezwała się zza jej pleców Edith. Maddie wpatrywała się w szerokie, opalone plecy mężczyzny. – Człowiek aż się pali, nie?

– Nie masz nic lepszego do roboty? – spytała gniewnie Maddie. Edith przyjrzała jej się uważnie i odeszła.

Maddie postanowiła, że korzystając z okazji trochę się rozrusza, tymczasem stała w miejscu i śledziła każdy ruch kapitana Montgomery'ego. Przypatrywała się grze mięśni prężących się pod skórą, gdy napierał na koło, drgających kiedy je pchał. W pewnej chwili przerwał i spojrzał prosto na Maddie, jakby wiedział, że go obserwuje. Szybko odwróciła wzrok, ale zdążył to zobaczyć.

Kiedy wóz znalazł się na drugim brzegu rzeki, kapitan Montgomery obrócił się i ruchem ręki przywołał ją na dół. Popatrzyła w innym kierunku, jakby go nie widziała, i ruszyła w stronę lasu.

Po kilku minutach był przy niej, na koniu, nadal bez koszuli.

– Przyjechałem, żeby cię przewieźć przez rzekę.

Tak ją pochłaniało przyglądanie się Ringowi, że nic pomyślała, jak przedostanie się na drugi brzeg.

– Nie, dziękuję, przejdę sama.

– Nie możesz przejść przez tę rzekę. Jest za głęboka, ma za śliskie dno. Poza tym woda jest za zimna.

– Chłód zdaje się panu nie przeszkadzać – stwierdziła, zerkając na niego kątem oka.

Jechał przy niej. – Co cię ugryzło? Wczoraj nie mogłaś się powstrzymać, żeby mnie nie dotknąć, dziś nie chcesz się nawet do mnie zbliżyć.

Odwróciła się i spojrzała na niego z takim gniewem, że koń odsunął się o kilka kroków.

Ring próbował obrócić to w żart.

– Nie płosz mi konia. – A kiedy nie zareagowała, westchnął. -Nie wiem, co tym razem źle zrobiłem, Maddie, ale przepraszam. Nie chciałem…

– Wolałabym, żeby mnie pan nazywał panną Worth. Nigdy nic pozwalałam panu zwracać się do mnie po imieniu.

Och, niech to licho – mruknął, pochylił się, chwycił ją pod pachami i podniósł do góry. – Wszyscy na parną czekają.

– Niech mnie pan postawi! To bólu Wrócę na piechotę.

– Nie może pani przejść przez tę rzekę i nie mamy czasu, żaby pani mi udowadniała, że tak nie jest. Zresztą, podgrzewam, że może pani próbować zniknąć w lesie. Albo przy wszystkich przeniosę panią przez rzekę pod pachą, albo pani usiądzie ze mną na koniu.

– Kapitanie Montgomery, nie lubię pana- Wcale – stwierdziła, nie broniąc się, gdy ją sadowił przed sobą w siodle. Przez bawełnianą bluzkę czuła jego ciepłą, gołą skórę.

– Dziwne – powiedział jej do ucha. – Wczoraj odniosłem wrażenie, że pani mnie lubi. I to ogromnie.

Maddie cala poczerwieniała ze wstydu i robiła, co w jej mocy, żeby się wyprostować i nie opierać o Ringa, było to jednak niemożliwe przy przekraczaniu rzeki. Maddie przysięgłaby, że Ring wprowadzał konia w każdy dołek, byleby musiała się o niego oprzeć.

W pewnej chwili koń się poślizgnął. Ring zacisnął ramię wokół jej żeber.

– Nie obchodzi mnie, jak bardzo się pani na mnie gniewa – warknął. – Niechże się pani o mnie oprze i nie ryzykuje upadku z konia,

– Miała dość zdrowego rozsądku, żeby usłuchać. Odchyliła się i przekonała, że idealnie się w niego wpasowuję, jakby jego ciało było dla niej stworzone,

Kiedy znaleźli się po drugiej strome rzeki, zeskoczyła i konia, nie patrząc na Ringa.

– Dziękuję – mruknęła i szybko schroniła się w wozie.