Ring powoli doprowadził Maddie do konia, posadził na siodło, a sam wskoczył za nią.

– Może pan odetchnąć, nie będą za nami jechać.

– Łajdacy – warknął pod nosem, – Kiedy będziemy trochę dalej, wrócę i…

Położyła dłoń na jego ręce zaciśniętej na cuglach.

– Proszę, nie. Nie chcieli zrobić nic złego.

– Nic złego! Ja się czuję, jakby mi ktoś wozem przejechał po czaszce. Sama zranili w głowę, a pani mówi, że nie chcieli zrobić nic złego.

– Byli pijani, ale nie pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji.

– Rozumiem, nieustannie panią ktoś porywa. Czy właśnie tego chciał ten człowiek ubiegłej nocy? Żeby pani dla niego zaśpiewała?

Nie zamierzała odpowiadać na to pytanie.

– Ci tutaj – powiedziała z naciskiem – chcieli mnie słuchać, a w życiu wybitnej śpiewaczki porwania nie należą do rzadkości. W Rosji, po moim występie dla cara, studenci wyprzęgli konie z mego powozu i zaciągnęli do jakiejś koszmarnej, nędznej stancji. Nie stać ich było na najtańsze bilety, ale ogromnie pragnęli usłyszeć mój śpiew.

– I zaśpiewała pani dla nich?

– Nie. Chciałam, bo pochlebiał mi ich podziw, ale bałam się, czyby nie zaczęto mówić, że jak ptak w klatce śpiewam i w niewoli. A wtedy ktoś mógłby na stałe zamknąć mnie w klatce.

Ring odezwał się dopiero po chwili.

– Niech się pani o mnie oprze – burknął.

Zawahała się, ale była tak zmęczona, że nie mogła się powstrzymać. Jej głowa wchodziła dokładnie pod jego brodę.

– Kto pani towarzyszył przez te wszystkie tata podróżowania? – W jego głosie nadal brzmiał gniew.

– John. John Fairlie, mój agent.

Na plecach czuła dotyk torsu Ringa, czuła miotający nim ciągle gniew.

– I gdzie są wszystkie zarobione przez panią pieniądze? A tak przy okazji, kto teraz pilnuje wpływów z koncertów?

– Nie wiem – odpowiedziała sennie. – John zajmował się kwestiami finansowymi, teraz może robi to Frank, może Sam. Nie sądzę, żeby powierzono to Edith.

– Co pani wie o tej trójce?

– Proszę, czy mógłby pan przestać wypytywać?

Nie odpowiedział, jego milczenie pozwoliło jej odetchnąć. Zamknęła oczy i odprężyła się, opierając o jego tors. Nie minęło parę chwil, a usnęła w jego ramionach. Wyprostowała się jednak gwałtownie, kiedy tylko się zatrzymał.

– Co się stało?

– Nic, ale koń się zmęczył, pani jest wyczerpana, a mnie też przydałaby się krótka drzemka.

Była bardziej zmęczona, niż się głośno przyznawała, więc bez szemrania zsunęła się w jego wyciągnięte ramiona. Przez chwilę siał tuż przy niej, potem wyjął jej z włosów liść.

– Potrafiłaby pani świętego wyprowadzić z równowagi, wie pani o tym?

Nie miała siły się kłócić.

– Wiedziałam, że pan mnie znajdzie. Jest pan najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znam.

– Przypuszczam, że przyzwyczaiła się pani, że mężczyźni przez panią nie sypiają po nocach. Zapewne pani agent odszukał panią, kiedy porwali ją rosyjscy studenci?

– Nie. Zjadł kolację w miłym towarzystwie, później położył się spać. John zawsze uważał, że potrafię sobie sama poradzić. I miał rację. I tak by mnie niedługo odwieźli.

– Może tak, może nie – warknął, – Kto wie, co mogło się wydarzyć?

Poczuła, że się ku niemu nachyla. Może to przez ten księżyc?

– Nie odpowiada pan za ranie.

– Właśnie, że tak. Otrzymałem rozkaz.

Podtrzymując dziewczynę, objął ją ramieniem i poprowadził na niewielką polanę. Kiedy kazał jej usiąść i nic nie mówić, nie chciało jej się protestować. Oparła się o drzewo, zaplotła ramiona i przymknęła oczy.

Za nic by mu się nie przyznała, ale porwanie przez poszukiwaczy złota ją przeraziło. Dopiero jakiś czas po tym, jak wdarli się do namiotu, zrozumiała, że chcieli tylko, by im zaśpiewała. Gdyby wcześniej, uświadomiła sobie, że to zwykli pijacy, którzy szukają kogoś, kto by im zapewnił rozrywkę, wzywałaby pomocy, bała się jednak, że to wysłannicy porywaczy Laurel

A kiedy zdała sobie sprawę, że chcą jedynie, by im zaśpiewała, ogarnęła ją wściekłość. Usiadła i czekała, aż odnajdzie ją kapitan Montgomery.

Wyprostowała się gwałtownie, gdy dotknął jej ramienia i podał kubek kawy.

– Nie mam wiele jedzenia. Wyruszałem w niejakim pośpiechu.

Obserwowała, jak dogląda ognia i konia, a potem pozkłada na ziemi derki. Dał jej kilka obrzydliwych wojskowych sucharów, a kiedy się z nimi uporała, wziął ją za rękę i poprowadził w stronę kocy.

– Gdzie pan będzie spał?

– Niech się pani o mnie nie niepokoi. To nie ja co chwila wpadam w tarapaty.

– Nie byłam w żadnych tarapatach! Absolutnie nic mi nie groziło, poza…

– Ale myśmy o tym nie wiedzieli. Sam miał krew na szyi. Szkoda, że pani nie widziała guza na mojej głowie. Zresztą do tej pory boli mnie tak, że ledwo patrzę na oczy, a pani twierdzi, że nic jej nie groziło. Jak…

– To niech pan pokaże – przerwała.

Wszystko, byle przestał gadać. Usiadła na kocu i skinęła, żeby się pochylił. Zanurzyła ręce w jego gęstych, ciemnych włosach i natychmiast poczuła ogromnego guza. Ogarnęło ją poczucie winy. Nie chciała, aby komukolwiek stała się krzywda z jej powodu. Pod wpływem impulsu nachyliła się i pocałowała zranione miejsce.

– I jak, trochę lepiej?

– Niewiele – odparł, a kiedy na niego spojrzała, dostrzegła, że nadal się marszczy.

– Doprawdy, kapitanie, czy pan nie ma za grosz poczucia humoru? Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu, ale pozwoli pan sobie przypomnieć, że jeszcze ani razu nie poprosiłam pana o pomoc ani podejmowanie jakichkolwiek działań. Nie chciałam wojskowej eskorty i nie uważałam jej za konieczną. Może pan w każdej chwili wrócić do swego oddziału.

Siedział tuż obok posłania. Odwrócił się do ognia.

– A kto będzie pani strzegł? – spytał cicho.

– Sam i…

– Hal Pani sama potrafi się lepiej o siebie zatroszczyć.

– Czy to komplement? Jeśli tak, muszę to zapisać w pamiętniku.

– To nie pierwszy mój komplement. Już powiedziałem, te podoba mi się pani śpiew.

Zapatrzyła się w ogień.

– Tb prawda, podoba się panu mój śpiew, ale o mnie jako takiej mówił pan wyłącznie straszne rzeczy. Zarzucał mi pan, że kłamię…

– Jak na razie większość tego, co mi pani powiedziała, to kłamstwa.

– Nie rozumie pan, że bywają sytuacja kiedy człowiek musi kłamać? Czy też pańskie życie było zawsze takie proste, że nie musiał się pan uciekać do kłamstwa? Czy jest pan doskonały, kapitanie Montgomery, idealny?

Milczał tak długo, że odwróciła się, by na niego spojrzeć. Po wyrazie jego twarzy domyśliła się, że poruszyła w nim jakąś strunę.

– Nie, nie jestem doskonały – przemówił, – Mnie też zdarza się bać, tak jak każdemu.

– Na przykład czego? – wyszeptała.

W tej chwili nie byli żołnierzem i jego branką, ale dwojgiem ludzi, którzy siedzą sami nocą przy ogniu.

– Czego się pan boi?

Już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymał.

– Kiedy pani dojrzeje do tego, żeby mi zdradzić swoje sekrety, ja zdradzę pani swoje. A na razie, niech zostanie tak jak jest. Teraz zaś, panno jak ją tam naprawdę zwał, niech pani wchodzi pod ten koc i śpi.

Wstał i zniknął w mroku, zostawiając ją samą, żeby mogła się przygotować do snu. Kiedy porywacze wtargnęli do jej namiotu, poprosiła o chwilę czasu, żeby zmienić koszulę nocną na suknię. Przebrała się w pośpiechu, nie zawracając sobie głowy gorsetem. Bez niego jednak nie mogła dopiąć spódnicy, ale na całe szczęście żakiet miał dłuższy tył, który to zasłaniał.

Kocą w górach było zimno, wsunęła się więc pod koc ubrana, położyła głowę na skórzanej torbie kapitana Montgomery'ego i zasnęła. Jako dziecko często tak spędzała noce: pod gołym niebem przy trzasku ognia.

W nocy obudził ją glos, zaskoczona siadła na posłaniu. Kapitan Montgomery podszedł do niej i z powrotem ułożył na kocu.

– To tylko sen – powiedziała niewyraźnie. – Śniło mi się, że jestem z ojcem.

– Nie ma go tutaj, może pani spać dalej. Chciał odejść, ale Maddie chwyciła go za rękę.

– Worth – wyszeptała.

– Nie rozumiem.

– Nazywam się Worth. Maddelyn Worth.

– A, rzeczywiście. M…W. na bagażach. Ziewnęła i przekręciła się na drugi bok.

– Dziękuję, kapitanie, że przyszedł mi pan z pomocą, choć jej nie potrzebowałam.

– Pozostaje mi żywić nadzieję, że nie będę musiał tego znowu robić.

– Mnie też – wymruczała i zasnęła.

Ring wrócił na swoje stanowisko pod drzewem. Było mu zimno, a ponieważ dał Maddie resztę swojego prowiantu, czuł głód. Dlatego spał bardzo lekko. Większość nocy spędził przyglądając się dziewczynie i próbując dopasować, ułożyć w jakaś całość to, co o niej wiedział.

Rankiem nadal bolała go głowa i plecy, humor mu się pogorszył.

– Niech pani wstaje – warknął. – To nie opera paryska, żeby się pani wysypiała.

Przeciągnęła się i ziewnęła.

– Widzę, że wstał pan z łóżka lewą nogą.

– Nie miałem z czego wstawać.

Oczywiście nie wiedział – bo i skąd? – że Maddie znaczną część życia spędziła w otoczeniu mężczyzn i szybko poznawała ich zły nastrój.

– Co się stało, kapitanie? Złości się pan, bo jakaś kobieta nie robi tego, co pan jej każe?

Uniósł brew i popatrzył na Maddie znad dzbanka z kawą.

– Przypuszczam, że nie ma pan najmniejszych kłopotów z kobietami, prawda? Jestem przekonana, że dzięki swe] wyjątkowej urodzie potrafił pan zyskać od nich, cokolwiek pan zechciał. Poruszył się, słysząc o swojej „wyjątkowej urodzie".

– Już to sobie wyobrażam. – Wzniosła oczy ku niebu i uśmiechnęła się afektowanie. – Och, Ring – powiedziała słodko, trzepocząc rzęsami, – Wspaniale pan tańczy. Cóż za rozkosz móc się wesprzeć na tak silnym ramieniu