– Ciekawe, jakim cudem przeżyłam dwadzieścia pięć lat, choć nie stał pan przy mnie, dyktując mi, co i kiedy powinnam zrobić?


– Sam nie wiem. Mnie to leż zdumiewa. Wstał, krzywiąc się z bólu.

– Czyżbyśmy się starzeli, kapitanie?

– Mam wrażenie, że wreszcie odczuwam skutki wspinania się po górach, żeby panią bronić przed nieznanymi mężczyznami, a także następstwa ugryzień, kopnięć i szturchańców, że nie wspomnę o dzisiejszej bójce z ośmioma napastnikami.

– Zawsze pan może wrócić do fortu i odpocząć.

– Harrison byłby szczęśliwy, widząc, że wracam z pod kulonym ogonem.

– Co to za Harrison!

– Odpowiem, na każde pani pytanie, jeśli pani odpowie na moje.

– Prędzej piekło wystygnie – odparta słodko i tuszyła w stronę obozu.

– Nieważne, niech pani jednak nic zapomina, że wygrałem zakład i przez dwadzieścia cztery godziny nie będzie pani uciekać.

– Nie wygrał pan, kapitanie. Już to panu wyjaśniłam. Gdyby pan powiedział: "jest pani śpiewaczką", wygrałby pan, bo śpiew to dla mnie wszystko.


– Powiedziałem już, że jest pani śpiewaczką. Odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem.

– Nawet słowem nie wspomniał pan o moim śpiewie. Oczy mu błysnęły.

– Powiedziałem, że jest pani śpiewaczką – zniżył głos. – Która, wędruje.

Zacisnęła wargi ze złością, potem musiała ukryć uśmiech.

– Ha! – wykręciła się na pięcie i odeszła. – Sam się pan przekona – rzuciła przez ramię. – Dziś wieczorem dowie się pan, kim naprawdę jestem.

Stał, przyglądając się odchodzącej Maddie. I bez śpiewania była wyjątkowo ciekawą kobietą. Ładną, inteligentną… i w niebezpieczeństwie. Jego zdaniem dość już miała kłopotów, więcej nie potrzebowała. Podobało mu się, jak oświadczyła, że jest wielką, nie, że została obdarzona wielkim głosem. Tak bardzo go już nudziły kobiety, które nieustannie pytały, czy podoba mu się ich suknia albo fryzura. Może Toby miał rację? Twierdził, że Montgomerym za łatwo wszystko przychodziło, szczególnie jeśli chodzi o kobiety. Byli przystojni i bogaci, a to kobietom zwykle wystarcza. Toby uważał to za niesprawiedliwość, bo on nigdy nie był ani przystojny, ani bogaty, więc musiał je zdobywać, zabiegać o ich względy, starać się im przypodobać.

Ring patrzył za idącą przed nim dziewczyną. Jego uroda najwyraźniej nie robiła na niej wrażenia. Wątpił też, żeby ją obeszło, gdyby powiedział, z jak bogatej pochodzi rodziny. Zresztą, czym mógłby zaimponować komuś, kto spędził dzieciństwo w pałacu i w koronie na głowie pozdrawiał swój lud? Wybuchnął śmiechem, ale szybko nad sobą zapanował, kiedy dostrzegł spojrzenia przechodniów. To prawda, kłamała, ale interesująco i z polotem. Może rzeczywiście nie potrzebowała ochrony aż tak, jak początkowo sądził. Mimo to będzie się przy niej trzymał, choćby po to, żeby zobaczyć, co jeszcze jej się przydarzy. Uganianie się za nią po brudnym miasteczku biło na głowę życie w wojsku, które, czego Toby nie omieszkał mu raz po raz wypominać, mogło zanudzić na śmierć nawet nieboszczyka.

Ring uśmiechnął się i obserwował, jak spódnica miękko układa się wokół krągłych bioder Maddie.

5

Dobra – powiedział Ring do Toby'ego. – Zrozumiałeś, co ci powiedziałem? Zapamiętałeś wszystko?

Znajdowali się w namiocie ustawionym na tylach długiej, drewnianej kiszki, która, pewnego dnia miała stać się hotelem, dziś zaś służyła Maddie za salę koncertową.

– Jak mógłbym zapomnieć? – odparł z niesmakiem Toby. – Przez ostatnie dziesięć minut powtórzyłeś mi to ze dwadzieścia razy. Mamy pilnować spokoju, a gdyby któremuś nie spodobało się jej śpiewanie, mamy mu skręcić kark.

– Mniej więcej – potwierdził Ring, po raz kolejny spoglądając na zegarek.

– Co cię gryzie? Nigdy nie widziałem, żebyś się tak niepokoił. Zachowujesz się, jakbyś miał mieć dziecko.

– Może nie aż tak, ale jesteś blisko. Ona uważa, że tym pijakom spodoba się jej śpiew.

– Miałem ją za rozsądniejszą.

Ring westchnął.

– Żałuj, żeś nie słyszał, co mówiła. Twierdzi, że jej głos to dar Boży, Może i tak, ale dla szykownych mężczyzn, dla mężczyzn, którzy pijają szampana. Ci tutaj najchętniej obejrzeliby jej nogi.

– Niezły pomysł.

Ring łypnął na niego spod Oka.

– Nie wszyscy są tacy święci jak ty – zauważył Toby. – Słyszałem o waszej dzisiejszej gonitwie po mieście. Pierwszy raz uganiałeś się za kobietą, i to jeszcze przy wszystkich. Naprawdę zaniosłeś ją do lasu?

Ring nie odpowiedział, tylko ponownie zerknął na zegarek.

– I co żeście tam porabiali?

– Rozmawialiśmy – warknął Ring. – Po prostu rozmawialiśmy. Próbowałeś tego kiedyś?

– A po co? Dość się nasłucham gadaniny w wojsku. A pocałowałeś ją chociaż?

– Toby, zamknijże się.

Toby szeroko się uśmiechnął.

Maddie po raz kolejny przejrzała program występu. Zaśpiewa kilka znanych arii o łatwo wpadającej do ucha melodii, trochę pieśni, które pokazywały możliwości jej głosu, a na koniec Wspaniała Ameryko.

Frank zdobył skądś pianino – odrapane i zniszczone po podróży ze wschodu – i próbował je nastroić. Zresztą całkiem nieźle mu to szło. Frank był dość zdolny i Maddie przypuszczała, że kiedyś mógł być muzykiem, ale wkraczając na ring porzucił tę karierę. Nigdy pytała go o przeszłość. Twarz taka jak jego odstraszała od zwierzeń.

Podniosła wzrok, gdy do – prowizorycznej garderoby urządzonej za tylnym wejściem nie wykończonego budynku wkroczył kapitan Montgomery, a za nim Toby.

– Jest wyszynk – oświadczył ponuro kapitan. – Oprócz tego grają w karty. Nie są przyzwyczajeni do prawdziwej, kulturalnej rozrywki. Razem z Tobym postaramy się nad nimi zapanować, ale niczego nie mogę obiecać.

– Ja nad nimi zapanuję, kapitanie. Mój głos i ja zapanujemy nad tymi ludźmi.

Posłał jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło, co sądzi o jej inteligencji, po czym uśmiechnął się i mrugnął.

– Jasne. Oczywiste. Bóg z pewnością porazi gromem tych, którzy będą się źle zachowywać.

– Precz – powiedziała cicho. – Wynosić się stąd! Skłonił się jej kpiąco i wyszedł z namiotu, ale Toby się zawahał.

– Potrafi człowieka wściec, prawda, psze pani?

– Jeszcze jak. Słuchaj, Toby, czy ktoś kiedykolwiek powiedział mu, że się myli?

– I to niejeden, ale w końcu zawsze się okazywało, że to on miał rację.

– Nic dziwnego, że rodzina wysłała go do wojska. Toby zachichotał.

– Psze pani, oni w jego rodzinie są wszyscy tacy samu

– Nie wierzę. Że też ziemia ich jakoś jeszcze znosi?


– Rzeczywiście – uśmiechnął się Toby. – Powodzenia dziś wieczorem.

– Dziękuję.

Wchodząc na scenę, którą zbudowano dziś po południu pod czujnym okiem Sama, Maddie rzeczywiście była trochę niespokojna i zdawała sobie sprawę, że to zasługa kapitana Montgomery'ego. Stał teraz w głębi dużej sali, w której zgromadziło się ze trzy setki mężczyzn. Na biodrach miał pistolet, u boku szablę i dwa noże pod ręką. Wyglądał, jakby miał stawić czoło załodze piratów. Z drugiej strony pomieszczenia znajdował się Toby i dłubał w zębach nożem wielkości rzeźniczego topora.

Boże, bądź miłościw – pomyślała – będę śpiewała w więzieniu, ale tu wyjątkowo więźniowie są szczęśliwi, a strażnicy nawiedzeni.

Zaczęła program od pięknej arii Ah, fors' e lui z Traviaty. Zdążyła jednak zaśpiewać tylko kilka linijek, kiedy z tyłu zrobiło się zamieszanie. I to wszystko przez kapitana Montgomery'ego. Jakiś biedny, zmęczony chłopina za mocno oparł się o krzesło, krzesło się rozleciało i spadł na podłogę. W mgnieniu oka kapitan stał przy nim z wyciągniętym pistoletem.

– Bójka! – wrzasnął ktoś i zaczęła się awantura.

Pięści poszły w ruch, krzesła fruwały po sali.

Co zrobić z bandą niegrzecznych chłopaków? – zastanawiała się Madzie.

Przywołać ich do porządku, ot co – odpowiedziała sobie.

Wciągnęła powietrze, wzięła głęboki, bardzo głęboki oddech, napełniający tlenem płuca, tak jak ją nauczono, potem wydała z siebie czysty, przenikliwy, bardzo głośny dźwięk.

Mężczyźni, którzy stali najbliżej, zareagowali natychmiast. Zatrzymali się w pół ruchu, pięści co prawda ciągle trzymali przed nosem przeciwnika, ale całą uwagę skupili na Madzie, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.

Madzie trzymała nutę i coraz więcej mężczyzn odwracało się w jej stronę. Ci z przodu zaczęli klaskać w rytm, ci, którzy siedzieli w środku, tupali do taktu. Wreszcie do tych z tyłu dotarło, co się dzieje i w końcu przestali rzucać się do gardła ludziom, którzy jeszcze przed godziną byli ich przyjaciółmi.

– Niech mnie licho porwie! – powiedział Toby, przyglądając się jak Madzie ciągle śpiewa tę samą nutę, i śpiewa, i śpiewa.

Ring puścił czuprynę mężczyzny, którego właśnie walił po twarzy i spojrzał na kobietę. Nie było już na Sali człowieka, który by jej nie słuchał.

A Madzie nadal trzymała nutę. Trzymała. Trzymała. Po policzkach spływały jej łzy. Płuca miała puste, ale mimo to ciągnęła. Wycisnęła powietrze z każdej cząstki ciała: nóg, ramion, czubków palców. Palców u nóg, nawet końcówek włosów. Wyśpiewała z siebie wszystko, podczas gdy mężczyźni akompaniowali rytmicznym klaskaniem. Raz, dwa, trzy, cztery. Trzymała nutę. Kręgosłup przytykał jej do pępka. Gorset miała luźny. A mimo to nadal śpiewała tę jedną nutę.

Po drugiej chwili wyrzuciła ramiona w górę i zacisnęła dłonie. Wszystko ją bolało, czuła każdy mięsień ale nie puściła tej nuty.

Odchyliła głowę, potem szybko, gwałtownie złączyła pięści, zgięła łokcie, przyłożyła ręce do czoła i koniec!

Umilkła. Przez chwilę wydawało jej się, ze upadnie. Chwytała powietrze niczym tonący – a tłum oszalał. Krzyczeli strzelali z pistoletów, strzelb, dubeltówek. Chwycili się za ramiona i tańczyli. Może i byli niewykształceni, może ich morale pozostawiało wiele do życzenia, ale z pewnością natykając się na coś cudownego, potrafili to docenić.