– Gdzie się pan tego nauczył? – wyszeptała.

– Starta z moich sióstr miewała migreny. Nauczyłem się, jak jej ulżyć w bólu.

Czuła, jak, następuje napięcie w ramionach i plecach,

– Tle ma pan sióstr?

– Dwie. Uśmiechnęła się.

– -Ja też. Gemma jest o rok starsza, a Laurel… – Zaczerpnęła tchu. – Laurel ma dopiero dwanaście lat.

– Co za zbieg okoliczności. – Dłońmi masował tył jej głowy – Moja najmłodsza siostra ma czternaście.

– Pieszczoszka rodziny?

– I to, jaka! Przy siódemce starszych braci ta istny cud, że nie wyrosła z niej istna zmora.

– Ale nie wyrosła?

– Nie dla mnie – odparł miękko.

– Laurel też nie. Jest zawsze uśmiechnięta. Kiedy była dzieckiem, wszędzie za mną chodziła? Uwielbiała słuchać, jak śpiewam.

– Teraz jest w Lanconii?

Przez chwilę Maddie nie mogła sobie przypomnieć, o jakiej Lancami on mówi, potem otworzyła oczy. – Tak, jest z rodzicami w pałacu – odpada, głucho. Ale czar chwili zniknął. – Dziękuję za… ręcznik, kapitanie Montgomery. Nie zechciałby pan przysłać tu Edith?

– Oczywiście – powiedział i przez moment jej się przyglądał. – Odzie się podziała pani broszka?

Uniosła dłoń do szyi.

– Za… zgubiłam ją w czasie wspinaczki na górę.

– I nie zatrzymała się pani żeby jej poszukać? Wyglądała na dość starą.

Odwróciła wzrok.

Należała do mojej babki – odpowiedziała cicho, potem wybuchnęła, – Zechciałby już pan sobie iść? Wyjść z tego namiotu i więcej się nie pokazywać? Wrócić do swojego oddziału i zostawić mnie w spokoju?!

Jej wybuch nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.

– Do zobaczenia rano, proszę pani – oświadczył pogodnie i wyszedł z namiotu.

Dwie godziny później leżał koło Toby'ego na wzgórzu obok obozowiska Maddie. Kiedy wyszedł z namiotu, zobaczył całą trójkę stojącą obok i bezczelnie podsłuchującą, co się działo w środku. Ring nie zwracał na nich uwagi, kiedy szukał miejsca na swój obóz – w miarę blisko, żeby usłyszeć, gdyby coś się stało. Toby oprawił królika i upiekł go na ogniu, który rozpalił Ring. Potem nalegał, żeby Ring pozwolił mu zbadać ranę na ramieniu, więc ten ściągnął koszulę, a Toby niezbyt delikatnie opatrzył cztery czy pięć skaleczeń.

– Prawdziwa ślicznotka, co? – spytał Toby.

– Jak ktoś lubi kłamczuchy.

Ring sączył obrzydliwą miksturę, którą Toby określał mianem kawy i zapatrzył się w ogień.

– Z tego co wiem, ani razu nie powiedziała mi prawdy.

– Czasami ludzie mają powody, żeby kłamać. Ring tylko prychnął pogardliwie,


– Nie wszyscy mogą być tacy święci jak ty – ciągnął Toby, lejąc whisky na skaleczenie- – Jeśli uważasz, że jest z gruntu zła, to czemu nie zostawisz jej tutaj i nie wrócisz do fortu?

– Nie jest zła – warknął Ring i odwrócił wzrok, widząc uśmiech Toby'ego. – Nie mam pojęcia, co w niej siedzi. Wyciągnąć z niej cokolwiek to gorsze… gorsze…

– Niż walka z Czarnymi Stopami?

– Mniej więcej. – Wstał, przeciągnął się. – Idę się przespać. Przy tej kobiecie siły będą mi potrzebne.

Włożył koszulę, usiadł na kocu rozciągniętym na ziemi i zaczął ściągać mokasyny.

– Toby?

– No?

– Wiesz, co to jest mydłek?

– Nie, chyba nie- Gdzieżeś to usłyszał?

– Od naszej drogiej… – przerwał i dokończył z uśmiechem -…wędrownej śpiewaczki.

Nazywając ją wędrowną śpiewaczką, wcale nie zamierzał ją urazić. Oczywiście, tamtego dnia Zachowywał się bezczelnie, ale przede wszystkim chciał ją przestraszyć. Zdążył ją już związać, przebrać się za dzikusa, skoczyć z drzewa tuż przed jej nosem, przygwoździć ją do ziemi, a nawet zażądać, żeby poszła z nim do łóżka. Rozgniewał ją, drażnił, ale ani razu nie udało mu się jej przestraszyć. A jednak dziś, kiedy wróciła ze swego spotkania, była przerażona. I wieczorem, gdy wszedł do jej namiotu, walczyła ze łzami.

Uśmiechnął się na wspomnienie ich rozmowy. Jedno mu się na pewno udało – zapomniała o płaczu, To nie łzy błyszczały w jej oczach, lecz nienawiść. Kiedy patrzyła na niego w ten sposób, cieszył się, ze nie miała przy sobie broni, A gdyby miała, czy umiałaby się nią posłużyć? Na pewno umiała jeździć konno. Potrafiła jechać zboczem góry, przez strumień, pod gałęziami drzew. Takiej jazdy niej nauczyła się w parku albo szkółce. Musi,,.

– Co to? – spytał Toby, przerywając Ringowi zadumę.

Ring bezmyślnym spojrzeniem obrzucił strzałę, którą wyjął z buta.

– Strzała. Chyba Kri, jak sądzisz?

– A skąd ja mam wiedzieć? Dla mnie wszyscy Indianie są jednacy, gdzie ją znalazłeś?

Ring wziął strzałę i przyjrzał się jej.- Została do mnie wysłana. Przypuszczam, że jako ostrzeżenie.

– Ostrzeżenie przed czym?

– Nie wiem dokładnie.

Przypomniał sobie, jak się tarzali z La Reiną po ziemi. Indianinowi to najwyraźniej nie przeszkadzało.

Przypuszczam, że to jej strażnik. -Jakim cudem księżniczka z…

– Z Lanconii.

Taa, z Lanconii. Więc jakim cudem dama z jakiegoś obcego kraju mogłaby mieć za strażnika Indianina? Ring roześmiał się i położył na kocu.

– To najmniej ważne z pytań dotyczących naszej drogiej damy. Od jutra zacznę szukać na nie odpowiedzi. Dobranoc – powiedział i zamknął oczy.

Maddie siedziała w wozie na ławce z końskiej skóry i wyglądała przez okno. Nawet przelotnym spojrzeniem nie zaszczyciła towarzysza, który siedział naprzeciwko. Tego ranka kapitan Montgomery oświadczył, że pojedzie razem z nią. Nie spytał. Oświadczył. Stwierdził, że ma dość jazdy konnej, Maddie wiedziała jednak, że będzie próbował wyciągnąć z niej informacje.

Dziś rano, kiedy przebudziła się po ciężkiej nocy, przyszło jej do głowy, że wczoraj wieczorem, kiedy kapitan Montgomery masował jej skronie, niewiele brakowało, a powiedziałaby mu coś o Laurel.

Co by było, gdyby coś jej się wymknęło? Już słyszała, jak kapitan mówi: „Otrzymałem rozkaz, aby brać w niewolę każdego, kto próbowałby naruszyć wolność tego kraju, nieważne, czy byłby to mężczyzna, kobieta czy dziecko". Wyobrażała sobie, jak będzie go błagać o życie siostry, na co on by stwierdził, że obowiązek i rozkazy znaczą dlań więcej niż życie jakiejś dziewczynki.

– Przepraszam? – spytała, uświadamiając sobie, że kapitan coś do niej mówi.

– Pytałem, czy La Reina to pani unię?

– Tak – odparła, patrząc mu w oczy.

Już raz chciała wyjaśnić, że La Reina to jej pseudonim, ale wtedy nie słuchał. Drugi raz nie będzie próbowała.

– W takim razie to dziwne, że Edith zwraca się do pani Maddie, a na pani bagażach widnieją inicjały „MW".

– Skoro pan chce wiedzieć. La Reina to moje drugie imię. Nazywam się Madelyn La Reina… – bezskutecznie próbowała wymyślić jakieś odpowiednie lancońskie nazwisko.

– Bez nazwiska, jak w każdym królewskim, a może powinienem powiedzieć: arystokratycznym rodzie? – spytał. – Czy jest pani księżniczką – córką króla czy księżniczką – córką zwykłego księcia? Czy w ogóle istnieje w Lanconii takie rozróżnienie? Nie miała pojęcia, o czym kapitan mówi. Lepiej spytaj mnie o różnicę miedzy trylem a kadencją – pomyślała. Albo, jaką ma rozpiętość mezzosopran i sopran. Pytaj o znaczenie włoskich, francuskich, niemieckich i hiszpańskich słów, w których jest napisane libretto do większości oper. Pytaj o cokolwiek, co ma związek z muzyką.

– Nie – odparła, usiłując się pewnie uśmiechać. – Książę to książę.

– Całkiem dorzeczne, ale w takim razie przypuszczam, że musi być pani jakoś spokrewniona z królem?

– W trzeciej linii – stwierdziła bez zmrużenia powiek.

Zdumiewające, jak nabierała wprawy w kłamaniu. Może można się tego nauczyć tak samo jak i gam?

– Ze strony matki czy ojca?

Już otwierała usta, żeby powiedzieć „matki", ale kapitan ją ubiegł. Wyciągnął nogi, kiedy powóz gwałtownie podskoczył na jakimś wyboju.

– Co za głupie pytanie. Zapewne ze strony ojca, bo jak inaczej by na panią przeszedł. – Oczy mu lśniły. – Ojca, który nie za dobrze się wspina. Chyba że w Lanconii jest matriarchat albo pani matka miała ten rzadki przywilej dziedziczenia tytułu. Ale wtedy pani ojciec nie mógłby go przyjąć. – Przerwał, bo wóz znowu podskoczył. – W takim razie jednak, skoro pani odziedziczyła tytuł, pani rodzice nie żyją i rzeczywiście w pani ojczyźnie panuje matriarchat.

– O! – zawołała Maddie. – Jeleń! Może jutro, po moim dzisiejszym występie, będę mogła trochę zwiedzić okolicę. To zupełnie inny krajobraz niż w Lanconii.

– A więc po ojcu czy po matce?

– Co po ojcu czy matce?

– Odziedziczyła pani tytuł książęcy?

Zacisnęła zęby. Jedno trzeba mu przyznać: jest uparty.

– Bardzo proszę, jesteśmy w Ameryce, a tutaj chcę być po prostu obywatelką, jak każdy inny. Bycie księżniczką to… to…

– Taki ciężar i odpowiedzialność?

– Tak, doskonałe pan to ujął. Życie w pałacu jest takie nudne. Jedyną rzeczą, która mnie interesowała, był zawsze śpiew. Całe dnie spędzałam z madame Branchini. Myślałam wyłącznie o swoich lekcjach. – Wreszcie mogła powiedzieć prawdę. Poprawiła czepek. Może jeśli opowie mu jakąś historię, da jej chwilę spokoju. – Kiedyś pod Paryżem, po tym jak trzy wieczory z rzędu śpiewałam Purytan, rosyjski książę zaprosił mnie do siebie na przyjęcie. Zebrało się tam pół tuzina kobiet, wszystkie wielkie damy: Angielki, Francuzki, Włoszki i jedna piękna, smutna rosyjska księżna. Najpierw podano pyszną, gęstą zupę z odrobiną sherry, a na dnie talerza każda z nas znalazła perłę. Wielką, piękną perłę.

Przez chwilę przyglądał jej się z namysłem.

– Po dzieciństwie spędzonym w pałacu, po kolacjach uwieńczonych perłami w zupie, przyjechała pani do Ameryki. Nasz kraj musiał panią ogromnie rozczarować.

– Nie jest tak źle. Ameryka i Amerykanie sami dopracowali się wspaniałej historii.

– Miło z pani strony, ale dama taka jak pani… Powinna pani pić szampana, mieć w pokoju róże, a wokół powinni kręcić się arystokraci, obsypujący panią brylantami