I rzeczywiście, wyprawa lorda Baltimore opuściła Gravesend, ale nie odpłynęła daleko. Cecil Calvert miał słuszność, pozostając w Anglii. Jego przeciwnicy rozsiewali pogłoski, że jego dwa statki, „Ark” i „Dove” w rzeczywistości przewożą do Hiszpanii żołnierzy i zakonnice. Lord Baltimore musiał udać się na królewski dwór, żeby bronić siebie i wyprawy. Statki zostały zatrzymane przez królewski okręt i zmuszone do zawinięcia do Cowes na wyspie Wight. Stały tam niemal przez miesiąc, zanim pozwolono im na kontynuowanie podróży. Właściciel „Ark”, wiedząc że „Róża Cardiffu” czeka koło przylądka Clear, posłał wiadomość do Kierana Deversa. Wyjaśnił powód opóźnienia i zasugerował, żeby „Róża…” płynęła na Barbados, gdzie może czekać na wyprawę lorda Baltimore.
Dwudziestego drugiego listopada koloniści zmierzający do Mary's Land w końcu wypłynęli. Ledwo stracili z oczu angielski brzeg, a już złapał ich gwałtowny sztorm, ale gdy burza minęła, mieli wspaniałą pogodę przez całą podróż na Barbados. Pogoda była tak idealna, że kapitan „Ark” stwierdził, iż jeszcze nigdy nie widział tak spokojnego rejsu. Jednak początkowy sztorm rozdzielił ich z drugą, mniejszą jednostką, „Dove”. Mogli tylko mieć nadzieję, że przetrwała nawałnicę i że spotkają ją na Barbadosie.
Kieran Devers i jego towarzysze płynęli przez błękitny ocean ku nieznanemu. Każdego dnia prażyło ich słońce. Im bardziej oddalali się od Irlandii, tym robiło się goręcej. Pogoda była tak piękna, a morze tak spokojne, że pani Jones i Taffy wynieśli na pokład swoje rośliny, robiąc dla nich niewielkie ogrodzenie na dziobie statku. Po sześciu tygodniach „Róża Cardiffu” dotarła na Barbados, gdzie mieli czekać na resztę wyprawy.
Gubernator wyspy, sir Thomas Warner, powitał ich z ostrożnością. „Róża…” należała do kompanii handlowej O'Malley – Small i w zasadzie nie należało się niepokoić. Jednak statek był pełen katolików z Irlandii. Nie tylu, żeby wywołać kłopoty, ale gubernator był zatroskany. Wystosował zaproszenie do Kierana i kapitana statku, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Kieran pozwolił kolonistom zwiedzić wyspę, ale ostrzegł, żeby nie wywoływali żadnych konfliktów, bo zostaną odesłani na pokład i zatrzymani.
– Musimy poczekać na lorda Calverta. Będzie to znacznie przyjemniejsze na lądzie niż na statku. Czeka nas jeszcze długa droga. Każdy, kto się upije, nie dostanie więcej pozwolenia na opuszczenie pokładu, dopóki nie dotrzemy do Mary's Land.
Następnie Kieran Devers udał się z kapitanem O'Flahertym do domu gubernatora.
Przywitano ich serdecznie i posadzono za stołem. Kieran był zafascynowany widokiem pęków żółtych owoców w kształcie ogórków, zwieszających się z drzew rosnących za oknem.
Widząc, gdzie skierowane jest spojrzenie Kierana, gubernator roześmiał się.
– Banany. Nazywają się banany. Pod żółtą skórką, w środku jest słodki owoc o smaku marmolady. Dam wam trochę, jak będziecie wracali na statek – powiedział.
– Pozostaniemy na wyspie, bowiem czekamy na flotę lorda Baltimore. Oczywiście, z twoim pozwoleniem, milordzie – odpowiedział Kieran. – Przez parę tygodni byliśmy na morzu, a nie jesteśmy marynarzami przyzwyczajonymi do wody. Moi ludzie to w większości rolnicy.
– Dokąd zmierzacie, jeśli mogę spytać?
– Do nowej kolonii lorda Baltimore w Mary's Land – odparł Kieran.
– Słyszałem, że to kolonia tylko dla katolików – rzekł sir Thomas.
– Nie, panie, Mary's Land jest dla wszystkich ludzi dobrej woli, bez względu na to, czy są katolikami, czy protestantami – szczerze odpowiedział Kieran. – Nikt nie będzie tam prześladowany. Dlatego właśnie tam płyniemy, milordzie. Wielu ludzi podróżujących z Leonardem Calvertem to protestanci.
– Niezbyt mi się podoba pomysł zakładania katolickiej kolonii. I bez tego mamy tu mnóstwo kłopotów z Hiszpanami – mruknął gubernator.
– Mary's Land nie jest hiszpańską kolonią, milordzie. To angielska kolonia. Jesteśmy wiernymi poddanymi jego królewskiej mości. Czy wie pan, że przyrodni brat mojej żony jest bratankiem króla?
– Doprawdy? – Gubernator był trochę sceptyczny.
– To lord Charles Frederick Stuart, książę Lundy. Nazywają go niezbyt królewskim Stuartem – powiedział Kieran.
– A tak, coś sobie przypominam, że książę Henry miał nieślubnego syna – rzekł sir Thomas. – O ile pamiętam, kochanka była śliczną dziewczyną. Miała ciemne włosy i oczy w kolorze turkusowego morza.
– To moja teściowa, księżna Glenkirk – wyjaśnił Kieran. – Wtedy jeszcze nie była żoną Jamesa Lesliego.
– Możecie zostać na wyspie, jeśli tylko nie będzie z waszego powodu żadnych problemów – oświadczył Kieranowi gubernator.
– Dziękuję, milordzie – odpowiedział grzecznie Kieran i skupił się na posiłku.
– Świetna robota, panie. Rodzina byłaby z pana dumna – cicho mruknął kapitan O’Flaherty. Kieran spojrzał na kapitana.
– Jesteś jednym z nich, prawda?
– Jestem Ualtar O’Flaherty, syn Ewana i wnuk wielkiej Skye – odpowiedzi towarzyszy! uśmiech. – Jesteśmy kuzynami z twoją żoną, chociaż nigdy nie miałem przyjemności spotkać ani jej, ani jej rodzeństwa. Babkę Skye widziałem tylko dwa razy. Mój ojciec jest panem na Ballyhenessey w Irlandii. Jestem jedynym z jego synów, który poczuł zew morza. Babka dopilnowała, żebym mógł zrealizować swoje marzenie, tak jak w przypadku wielu moich kuzynów. Niejeden z nas dowodził „Różą Cardiffu”. To piękny i bezpieczny statek. Najczęściej pływałem po Morzu Śródziemnym. Często zawijaliśmy do Algieru, San Lorenzo, Marsylii, Neapolu, Wenecji, Aten, Aleksandrii czy Stambułu.
– Dlaczego nie wiedziałem, kim jesteś? – zastanawiał się głośno Kieran.
– Czy było to dla ciebie istotne, panie? – zapytał kapitan O’Flaherty. Kieran roześmiał się.
– Rodzina, w którą się wżeniłem, to dziwni ludzie, Ualtarze O’Flaherty – powiedział.
– Tak, to prawda – wesoło przytaknął kapitan.
Do Barbadosu dotarli na początku grudnia. Spędzili tam Boże Narodzenie. Nie było księdza, który mógłby odprawić dla nich mszę, więc sami śpiewali pieśni i modlili się w spokoju. Na plaży zorganizowano przyjęcie. Wykopano dół, w którym upieczono dużą świnię, kupioną na targowisku. Ponadto serwowano banany, melony, ananasy i arbuzy, razem z pieczonymi słodkimi ziemniakami. Było to jedzenie nieznane kolonistom. Próbowali je z oporami, a gdy odkryli, że wszystko jest bardzo smaczne, jedli z apetytem.
Na początku stycznia na Barbados zawitał „Ark”, witany przez ludzi na pokładzie „Róży Cardiffu”. Tak jak wcześniej Kieran Devers i jego towarzysze, tak teraz przybywający na „Ark” byli zdumieni i oczarowani egzotycznymi, różnobarwnymi kwiatami i drzewami rosnącymi na wyspie. Równie fascynujące były wrzaskliwe, bajecznie kolorowe ptaki. Na pokładzie została odprawiona msza dziękczynna, w której uczestniczyli wszyscy katolicy. Protestanccy koloniści zeszli na ląd, aby wysłuchać mszy w kościele gubernatora.
Przez kolejne tygodnie ładowali na statki ziarna zbóż, kartofle i zapasy innych artykułów spożywczych, dla których udało się znaleźć miejsce. Upychali je w każdą dziurę. Wszystkie beczki napełniono świeżą wodą. Ku ich zadowoleniu „Dove” pojawił się w porcie razem z innym statkiem kupieckim, „Dragonem”. Kiedy zaczął się sztorm, „Dove” zawrócił i schronił się w bezpiecznym angielskim porcie, a gdy morze się uspokoiło, wyruszył w dalszą podróż. Wszyscy uczestnicy wyprawy Leonarda Calverta zostali szczegółowo poinstruowani i w końcu byli gotowi do dalszej podróży na północ, do Mary's Land. Gubernator Barbadosu otwarcie cieszył się z ich odjazdu. Podobnie jak wielu innych ludzi, nie potrafił pozbyć się myśli, że angielscy i irlandzcy katolicy byli lojalniejsi wobec swoich katolickich braci w Hiszpanii niż wobec protestanckiego króla Anglii.
W marcu dotarli do Wirginii. Chociaż lord Baltimore był przeciwny jakimkolwiek kontaktom z Wirgińczykami, których przedstawiciele na królewskim dworze robili wszystko, by zablokować powstanie kolonii w Mary's Land, musiał przekazać gubernatorowi Wirginii posłanie od króla i podarki. Koloniści zatrzymali się na dziewięć dni, a Wirgińczycy, ku ogromnemu zaskoczeniu Leonarda Calverta, okazali się wyjątkowo serdeczni. Odjeżdżając, zabrali ze sobą miejscowego handlarza futer, kapitana Fleeta, żeby służył im jako tłumacz w rozmowach z Indianami i jako przewodnik, bowiem doskonale znał Chesapeake.
Gdy ich statki przepływały zatokę Chesapeake, osadnicy stali na pokładzie przy relingu, po raz pierwszy oglądając swoją nową krainę. Wspaniałe lasy pełne były drzew o twardym i miękkim drewnie. Kieran Devers wiedział, że w końcu dotarł do domu, i zdumiewały go pewność i przekonanie, jakie czuł w swoim sercu. Jakże by chciał oglądać ten widok razem z Fortune. Ale kiedy Fortune w końcu tu dotrze, dom dla niej będzie już gotowy. Wiedział, że żona pokocha ten zakątek ziemi w tym samym stopniu, co on. Pospieszył do swojej kajuty, żeby napisać do niej list. Kiedy już znajdą się na lądzie, „Róża Cardiffu” popłynie z powrotem do Anglii, chciał więc, żeby statek powiózł jego myśli do Fortune. Spisywał je codziennie, aby dzielić się z nią wszystkim, co ją ominęło. Ciekaw był, czy urodził się już ich syn.
Po raz pierwszy przybili do lądu – niezamieszkanej wyspy, którą nazwali St. Clement. Indianie, którzy od paru dni stali na brzegu, gdzieś zniknęli. Postawiono wysoki krzyż z pni świeżo ściętych drzew. Ksiądz White, kapelan gubernatora Calverta, odprawił uroczystą mszę. Następnie Leonard Calvert w imieniu Boga, króla Karola I i swojego brata, lorda Cecila Baltimore, objął w posiadanie Mary's Land. Było to dwudziestego piątego marca tysiąc sześćset trzydziestego czwartego roku.
Tego samego dnia, tuż po północy, w Queen's Malvern, Fortune zaczęła rodzić. Zgodnie z wszelkimi wyliczeniami jej dziecko powinno się było urodzić co najmniej tydzień wcześniej. Fortune była szczęśliwa, że jest przy niej jej matka, bo biedna Rois, sama spodziewająca się dziecka, do niczego się nie nadawała.
"Pod Naporem Uczuć" отзывы
Отзывы читателей о книге "Pod Naporem Uczuć". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Pod Naporem Uczuć" друзьям в соцсетях.