– Kieran! – W glosie Williama zabrzmiała niemal powitalna nuta.

– Przepraszam, że nachodzę cię bez zapowiedzi, Willu, ale bałem się, że gdybym cię uprzedził, mógłbyś nie chcieć mnie widzieć. Przywiozłem kopię królewskiego nadania praw do Maguire's Ford. – Kieran wręczył dokument młodszemu bratu. – Zauważ, że prawo do własności zostało przeniesione i podzielone równo na braci sir Adama i sir Duncana. Koniec z wątpliwościami na temat przeznaczenia Erne Rock i okolicznych ziem. Są w rękach dwóch protestanckich lordów, których opiekunem jest wielebny Steen.

– Ale Maguire nadal tam mieszka, prawda? – zapytał William, tym razem cierpkim tonem.

– Owszem, i zostanie tam aż do śmierci. Nie przysparza żadnych kłopotów i jest genialny w zajmowaniu się końmi, Willu. Jest potrzebny.

– To katolik – padła uparta odpowiedź.

– Jego panowie nie. Nie igraj z chłopcami Glenkirka, Willu. Szkocja nie jest zbyt odległa i James Leslie cię zabije.

– Lepiej byłoby, gdybym nie żył – gorzko odparł William Devers. – Nic nie czuję poniżej pasa, Kieranie. Medyk mówi, że dziecko, które niedługo urodzi Emily Annę, będzie jedynym naszym potomkiem. A jeśli to nie będzie syn? Siedzę tutaj całymi dniami, w towarzystwie jedynie mamy i żony. Rzygać mi się chce od ich pogody i szlachetności. Medyk twierdzi, że poza bezwładem nóg i męskości jestem zdrów jak ryba i będę żył długo. Cieszysz się, bracie? Pewnie cię przeżyję.

– Przykro mi, Willu, ale prawda jest taka, że nikogo prócz siebie nie możesz o to winić. Tak, kiedyś protestanci z Lisnaskea ochoczo ruszyli za tobą, podjudzani przez ciebie, twoją matkę i nieżyjącego już Dundasa, ale potem opuścili cię. Twój widok przypomina im, co zrobili swoim sąsiadom i przyjaciołom tylko dlatego, że ci byli katolikami. I za każdym razem, gdy cię widzą, przypominają sobie o tym, co uczyniłeś swojej przyrodniej siostrze, Aine Fitzgerald. Naprawdę żal mi ciebie, Willu, ale nie mogę uwolnić się od myśli, że dostałeś dokładnie to, na co sobie zasłużyłeś.

– Płaczesz nad pomiotem dziwki, a nie nad swoim własnym bratem! Cieszę się, że nasz ojciec nie żyje, bo mógłby ci jeszcze zapisać majątek, ty bękarcie! – parsknął William.

– Nie przyjąłbym go, Willu. Ulster jest dla mnie smutnym miejscem. Nie pasuję tutaj. Możesz mieć Mallow Court dla siebie i dla swoich dzieci. Życzę ci szczęścia, braciszku!

– Czego chcesz? – Do pokoju weszła Jane Devers i jej synowa. Glos należał do Emily Annę. Była już bardzo okrągła i ociężała. Wyglądało na to, że dziecko jest w pełni gotowe do narodzin. Kierana zaciekawiło, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, i czy kiedykolwiek się tego dowie.

– Dzień dobry, madam – odezwał się miłym głosem, kłaniając się przed nią. – Przywiozłem dokument z królewskimi pieczęciami przenoszący prawo własności Maguire's Ford z mojej teściowej na jej dwóch młodszych synów, żebyście mogli go sami zobaczyć. – Wziął dokument z rąk Williama i podał go Emily Annę i lady Jane. – Kiedy go już uważnie przeczytacie, zabiorę go z powrotem. Przyjechałem także, żeby się pożegnać. Moja żona, moi teściowie i ja w połowie maja wyjeżdżamy do Szkocji. Jest rzeczą bardzo mało prawdopodobną, abym jeszcze kiedykolwiek zawitał do Ulsteru.

Obie kobiety uważnie przeczytały królewski akt, po czym oddały go Kieranowi.

– A więc lady Jasmine nie kłamała, kiedy mówiła, że daje Maguire's Ford swoim synom – rzekła zdumionym głosem Jane Devers.

– Nie, nie kłamała – przytaknął. A ponieważ nie pozostało już nic więcej do powiedzenia, ucałował dłonie obu niewiast, potrząsnął ręką opierającego się brata i po raz ostatni wyszedł ze swojego domu rodzinnego. Na szczycie wzgórza odwrócił się, żeby ostatni raz spojrzeć na dom.

Już nigdy więcej go nie zobaczy.


*

Pod koniec kwietnia dotarła do Kierana wiadomość, że jego szwagierka przedwcześnie powiła córkę, która miała otrzymać na chrzcie imię Emily Jane. Dziecko było zdrowe, a matka dzielnie zniosła poród. Kieran Devers posłał bratanicy, której miał nigdy nie poznać, małą srebrną łyżkę i filiżankę. Parę miesięcy wcześniej zamówi! je w Belfaście i dotarły do niego niedawno.

– Biedny William – zauważyła Fortune – ale chociaż mają dziecko. Czy myślisz, że nadszedł czas, żebyśmy też mieli dziecko, mój panie? Obawiam się, że musimy intensywniej próbować. W ciągu ostatnich paru tygodni haniebnie mnie zaniedbywałeś.

Fortune moczyła się w obszernej dębowej balii ustawionej przed kominkiem. Balia zajmowała większość powierzchni pokoju, niezajętej przez łóżko.

Zaśmiał się i zaczął się rozbierać, żeby do niej dołączyć. Z upiętymi wysoko na głowie, rudymi włosami, z zaróżowionymi od gorąca policzkami wyglądała niezwykle kusząco.

– Musimy zabrać taką balię ze sobą do Nowego Świata. Gotów jestem zrezygnować z wielu rzeczy, żeby znaleźć spokojne miejsce do życia, wolne od uprzedzeń, ale nie zamierzam pozbawić się naszych kąpieli, madam – rzeki z uśmiechem.

Fortune zachichotała.

– Dzięki Bogu, że nie jesteśmy purytanami. Słyszałam, że uważają kąpiel za grzech cielesny. Niemiło było przebywać w pobliżu niektórych dżentelmenów, których poznałam na dworze. Wchodź ostrożnie, Kieranie, żeby nie wylać wody na podłogę.

Kieran uniósł brwi i bez wysiłku wśliznął się do wody.

– Nie wiedziałaś, że jestem w części wodnikiem?

– Kto to jest? – zapytała zaciekawiona.

– Człowiek, który potrafi przyjąć postać foki. A może foka, która może przyjąć postać człowieka. Tak przynajmniej głoszą legendy.

– Aha – powiedziała, zanurzając rękę, żeby go dotknąć. – A jeśli przeistoczysz się w fokę, mój panie? Jak wówczas poczniemy dziecko? Poczuł, że pod wpływem jej prowokacyjnych słów twardnieje, a ocieranie się jej sutków o jego tors rozpala w nim żądzę.

– Chciałabyś zobaczyć, jak się kochają wodniki? – przekomarzał się. Odwrócił ją, ujął w dłonie jej piersi, skubał wargami jej uszy i kark u nasady szyi. – Wodnik lubi dominować nad swoją partnerką – powiedział.

– Naprawdę? – odparła Fortune, znacząco napierając pośladkami na jego krocze. – W jaki sposób to robi, mój panie? Zamiast odpowiedzi otoczy! ją ramieniem w talii i przyciągnął jeszcze bliżej do siebie. Wsunął rękę pod wodę w poszukiwaniu niewielkiego klejnotu jej kobiecości, który począł bezlitośnie drażnić.

– Wodniki nie mają takich niegrzecznych palców – wydusiła z siebie.

– Ale ich ludzcy partnerzy mają – przekonywał. Płonął z żądzy i wiedział, że ona także. Dębowa balia była dość szeroka, żeby zrobić to, co zamierzał, więc pochylił się do przodu, aż twarz Fortune niemal dotknęła powierzchni wody. Wówczas ogromnymi dłońmi złapał ją za biodra i wślizgnął się w jej kobiecy przesmyk w sposób, w jaki jeszcze nigdy dotąd jej nie posiadał. Zaskoczona Fortune głośno wciągnęła powietrze i gdyby nie trzymał jej za biodra, wpadłaby twarzą do wody. Kieran zaczął się w niej poruszać w powolnym, równym tempie, wzniecając w niej płomienną żądzę. Niemal natychmiast pochwyciła rytm i zaczęła się poruszać razem z nim. W głowie kręciło jej się z rozkoszy, jakiej jej dostarczał.

– W taki sposób parzy się wodnik – wystękał jej do ucha. – Pokrywa ciało partnerki swoim i bierze ją sobie. – Pchnął głębiej, a Fortune zamruczała z nieukrywanym zachwytem.

– O tak, Kieranie! – zachęcała go.

Chociaż jego soki wytrysnęły, ciągle był twardy i przepełniony głodną żądzą. Wycofał się z niej i wyszedł z wanny, pociągając ją za sobą. Cisnął ją na łóżko i ponownie zagłębił się w jej ciele, pchając, pchając, pchając, dopóki Fortune nie zatkała sobie pięścią ust, żeby zdławić krzyk.

Upłynęło parę minut, zanim odzyskała panowanie nad sobą. Zorientowała się, że Kieran delikatnie obmywa jej ciało. Obserwowała go spod wpółprzymkniętych powiek.

– Dobrze cię nauczyłam – wymruczała cicho. Spojrzał na nią oczami pełnymi nieukrywanej pasji.


*

Obudzili się w bladym świetle wiosennego świtu, wdzierającym się do komnaty. Ogień dawno już wygasi, a wielka dębowa balia pochłaniała wszelkie ciepło, jakie mógłby dawać palący się kominek. Fortune kichnęła raz i drugi. Jej mąż, klnąc cicho, wygramolił się z łóżka, żeby przesunąć balię sprzed kominka, ale nie było na to miejsca. Ukląkł i poruszył węgle, lecz dawno się już wypaliły. Kichnął.

– Cholera! – zaklął głośniej. – Chyba rozbiera mnie przeziębienie.

– Mnie też – odpowiedziała. – Nie możesz rozpalić ognia?

– Muszę zejść na dół, żeby przynieść trochę tlących się węgli. – Kichnął drugi raz i trzeci.

Fortune nie mogła się powstrzymać. Głośno zachichotała i pospiesznie wyjaśniła:

– Wydaje mi się, że dostaliśmy lekcję, Kieranie. Nie wolno się kochać, a potem spać w wilgotnym łóżku podczas chłodnej, wiosennej nocy. Chyba powinniśmy najpierw się ubrać, a potem zejść na dół, żeby się ogrzać. Służba zajmie się sypialnią, opróżni wannę, ja zaś z chęcią posilę się owsianką i grzanym jabłecznikiem, mój panie.

– Zgadzam się – powiedział. W jego oczach zapaliły się ogniki. – Ale mieliśmy wspaniałą rozrywkę dzisiejszej nocy, moja gorąca żono, prawda?

Fortune roześmiała się głośno.


*

Skończył się kwiecień i czas ich pobytu w Ulsterze kurczył się. Kieran zebrał parę katolickich rodzin oraz samotnych mężczyzn i kobiety, którzy chcieli opuścić ojczyznę i wyruszyć do Nowego Świata. Mężczyzn było czternastu, w większości rolnicy, poza Brucem Morganem, który terminował u swojego ojca i był dobrym kowalem. Był też bednarz, garbarz, szewc, dwóch tkaczy, dwóch rybaków i pochodząca z Enniskillen kobieta medyk, pani Happeth Jones, która została przepędzona przez swoich protestanckich sąsiadów, sugerujących, że może być czarownicą. Zanim posunęli się dalej, pani Jones spakowała swoje rzeczy i zbiegła do Maguire's Ford. Pani Jones nie deklarowała się jako wyznawczyni żadnej konkretnej wiary, ale przybyła do Maguire's Ford, bo słyszała, że panuje tam znacznie większa tolerancja niż gdziekolwiek w Ulsterze.