– Nie jestem na tyle ranny, madam, żeby nie zrozumieć twojego syna, przechwalającego się, że zastrzelił Molly Fitzgerald i nasze dwie córki. Maeve miała siedemnaście lat, a mała Aine ledwie czternaście. Miały jechać z Kieranem i jego żoną do Anglii, a w następnym roku dalej, do Nowego Świata. Wiedziały, że w Ulsterze nie ma dla nich żadnej przyszłości. Jaką krzywdę wyrządziły Williamowi, że zamordował je z zimną krwią? Niewinne dziewczęta! Żałuję tego dnia, w którym cię poślubiłem i wprowadziłem do swojego domu, Jane! Żałuję, że spłodziłem syna z kimś tak beznamiętnym, jak ty. To potwór!

– Nieprawda! – broniła syna. – Jeśli zabił tę kobietę, uczyni! to w obronie mojego honoru. To straszne, że wziąłeś sobie kochankę, a do tego jeszcze katoliczkę! I te dwie smarkule, które przysparzały mi jedynie wstydu, włócząc się po wiosce. Litowano się nade mną w związku z twoimi szaleństwami i gdyby nie życzliwość wielebnego pana Dundasa, stałabym się w Lisnaskea pośmiewiskiem. A teraz biedny James, jego żona i dzieci nie żyją, wszystko przez twoich przeklętych papistowskich morderców!

– To Dundas zachęcał minionej nocy do zbrodni i za twoją namową wykorzystał twojego syna, nie mam co do tego wątpliwości. Will nie jest na tyle sprytny, madam, ale z pewnością właściwie zachęcony jest wystarczająco podły. Wyobrażam sobie, jak obie z jego żoną rozbudzałyście w nim najniższe instynkty. Na Boga, co spodziewałyście się dzięki temu osiągnąć? – odezwał się Kieran Devers.

– Nie chcę, żeby obecność w pobliżu katolików obciążała moje dzieci – rzekł William Devers, który nagle wszedł do pokoju. – Moja żona jest brzemienna i najwyższy czas, żeby wyrzucić tych papistów z naszych ziem. – Obrzucił ich zimnym spojrzeniem. – O, tato, widzę, że wstałeś.

– Nie jesteś moim synem. Chcę, żebyś jeszcze dzisiaj opuścił mój dom! – odparł Shane Devers.

– Co? Wyrzucasz mnie z mojego domu? A co z moją żoną, pęczniejącą z twoim pierwszym wnukiem, tato? – szyderczo spytał William.

– Zabieraj ją ze sobą, a także tę sukę, która cię urodziła – z wściekłością rzucił Shane Devers, cały czerwony ze złości. – Ani jednej nocy dłużej nie zniosę pod swoim dachem człowieka, który zastrzeli! moją Molly i nasze dziewczynki! – Tu Shane Devers wymierzył synowi potężny cios, który posłał zaskoczonego Williama na podłogę. Zdumiony William z pomocą matki z trudem dźwignął się na nogi.

– Zastrzeliłem tylko twoją dziwkę i jej starszego bachora – rzekł z okrucieństwem. – Tę drugą, małą, miałem pod sobą. Ależ się szarpała i wrzeszczała, gdy pozbawiałem ją dziewictwa. Zamierzałem oddać ją potem moim ludziom, żeby się także zabawili, ale nadeszła wiadomość o podpaleniu kościoła z biednym Dundasem w środku. Poderżnąłem jej gardło. Ciekawe, czy była równie dobra do pieprzenia, jak jej matka, ladacznica? Shane Devers wbił wzrok w młodszego syna.

– Zgwałciłeś swoją przyrodnią siostrę? – zapytał przerażony. – Aine była tylko dzieckiem.

– Miała ładne cycuszki. A poza tym, nie uważałem jej za swoją krewniaczkę, tato. Niewątpliwie twoja dziwka nie mogła mieć pewności, który z jej kochanków spłodził jej dzieciaki. Shane Devers poczuł w uszach potężne dudnienie swojego serca. W skroniach mu pulsowało. Wszystko poczerwieniało przed oczami i poczuł gwałtowny, ostry ból w głowie. Z krzykiem przewróci! się na podłogę. Wiedział, że umiera. Oczami rozpaczliwie szukał starszego syna. Oddychał płytko, dysząc. Ostatni raz spróbował coś powiedzieć:

– Wybacz mi, Kieranie – wychrypiał, po czym umarł. Zapanowała długa cisza, którą przerwał William Devers.

– Cóż, no więc tak. Wynoś się z mojego domu, Kieranie, i już nigdy tu nie wracaj. Ostrzegam cię. Zająłem się katolikami w Lisnaskea. Następne w kolejce może być Maguire's Ford. James Leslie chwycił młodego człowieka za koszulę na piersiach.

– A ja ostrzegam ciebie, Williamie Deversie, że jeśli ty albo ktoś z twoich podwładnych postawi choćby jedną nogę na ziemi należącej do mojej żony, zostaniesz stąd przepędzony bez żadnej łaski. Nie mogę zapobiec kłopotom, jakie możesz wywołać tutaj, ale nie zrobisz nic złego w Maguire's Ford. Uwierz mi, chłopcze, że nie chciałbyś mieć wroga w Jamesie Lesliem. Właśnie dotarła do mnie wiadomość od mojego kuzyna, króla Karola, że zaaprobował przekazanie posiadłości, należącej do mojej żony, moim dwóm synom, Adamowi i Duncanowi. Jesteś głupcem, jeśli wydaje ci się, że możesz obrabować moich chłopców z ich ziemi. Z radością użyłbym tego pretekstu do zabicia cię za to, co zrobiłeś pani Fitzgerald, jej dziewczynkom i swojemu własnemu ojcu. Jesteś odpowiedzialny za śmierć Shane'a Deversa. Jeśli spróbujesz zwalać winę na kogoś innego, dopilnuję, żeby świat poznał prawdę. Na razie nic nie powiem, ze względu na dobro twojego brata i dobre imię Deversów. Deversowie zawsze byli szanowani, więc nie obarczę całej twojej rodziny odpowiedzialnością za postępki jednego niegodziwca. Rozumiesz mnie, sir Williamie? – Rozluźnił chwyt na piersiach swojego przeciwnika i odepchnął go ze wstrętem. Trochę wystraszony William Devers przyjrzał się księciu chłodnym wzrokiem. Potem przesunął spojrzenie na starszego brata przyrodniego, ale twarz Kierana była pełna bólu po śmierci ojca. Ukląkł obok ciała, położył rękę na głowie ojca, a po policzkach popłynęły mu łzy. William pomyślał, że trzeba mu pozwolić opłakiwać starca. Potem pojedzie i szerokiej drogi! A teraz to on był panem Mallow Court. Ta świadomość przeszyła go miłym dreszczykiem.

Nagle jednak Kieran podniósł wzrok i spojrzał na niego. Jego wzrok pełen był gniewu i litości.

– Nie patrz tak na mnie! – wrzasnął William.

– Niech ci Bóg pomoże, Willu. Niech ci Bóg pomoże. Za żadne skarby nie chciałbym mieć na sumieniu tego grzechu.

– Wynoś się! – krzyknął sir William do przyrodniego brata. – Wynoś się, ty plugawy papistowski bastardzie! Kieran Devers oderwał się od ciała ojca i wymierzył cios w podbródek młodszego brata, powalając go na ziemię. Macocha wrzasnęła i podbiegła do syna.

– Postawię cię przed sądem, Kieranie Deversie – zagroziła.

– Bardzo proszę, madam, a wtedy opowiem sędziom prawdę o tym, co zaszło ubiegłej nocy w Lisnaskea. Jest dosyć waszych protestantów, targanych wyrzutami sumienia, którzy z radością zrzucą odpowiedzialność za popełnione tam straszliwe czyny na twojego syna. Will nigdy nie był szczególnie lubiany, ze względu na swoją arogancję wobec tych, których uważał za niższych od siebie. Władze mogą nie uwierzyć katolikom, choć podejrzewam, że uwierzyliby mnie, ale z pewnością zaufają świadectwu swoich protestanckich współbraci. Pamiętaj, pani, że twój ukochany synek w obecności swoich towarzyszy zgwałcił, a potem zamordował swoją czternastoletnią siostrę. Nie jest to zbyt ładny obrazek, zwłaszcza że Aine Fitzgerald była uważana za przyzwoitą dziewczynę. Wielu w tamtym tłumie miało córki w jej wieku. A teraz, madam, wybieram się do twojej wioski zabrać i pochować ciała moich przyrodnich sióstr i ich matki. Jeśli ty albo ten kundel, którego urodziłaś mojemu ojcu, spróbujecie mnie powstrzymać, zabiję was. Czy to jasne, madam? Willu? – Kieran kopnął młodszego brata obutą nogą. – Rozumiesz mnie, chłopcze? Sir William Devers jęknął cicho. – Doskonale – rzekł Kieran. Potem ukłonił się macosze. – Madam, będę na pogrzebie mojego ojca. Jeśli spróbujesz temu zapobiec, pożałujesz do końca życia. – Odwrócił się i opuścił komnatę. Odgłosy jego kroków na schodach odbijały się echem.

Sardoniczny uśmiech wykrzywił wargi Jamesa Leslie. To było nowe oblicze zięcia, którego dotąd nie znał. Kieran Devers był twardszy, niż myślał, a to dobrze wróżyło, bo przecież życie w Nowym Świecie nie jest łatwe. Wyciągnął rękę i pomógł Williamowi wstać. Potem on także skłonił się matce i synowi.

– Życzę miłego dnia, madam, życzę miłego dnia, sir Williamie – powiedział i wyszedł. Na dworze odnalazł czekającego na niego zięcia.

– Myślisz, że powiedzą ci, kiedy będzie pogrzeb, chłopcze? – zapytał.

– Będą się starali zachować to przede mną w tajemnicy, ale mam w domu sprzymierzeńców, którzy mnie poinformują – ponuro odpowiedział Kieran.

– Pojadę z tobą do Lisnaskea po ciała twoich sióstr i pani Fitzgerald – powiedział książę.

– Będę wdzięczny za towarzystwo i pomoc – padła odpowiedź. Gdy dotarli do wioski, wstrząsnął nimi widok zniszczeń. Domy spalone do cna, częściowo zwęglone, całkowicie zburzony kościół. Wszędzie roztaczał się zapach śmierci, a jednak ludzie już zaczynali się zabierać za odbudowę. Ocalałe rodziny katolickie zostały zamknięte w zagrodzie dla bydła. James Leslie był wstrząśnięty i nalegał, żeby ich natychmiast uwolniono.

– Co, u diabła, zamierzacie z nimi zrobić? – zapytał gniewnie.

– Sir William mówi, że trzeba ich zabić – odpowiedział wioskowy kowal, Robert Morgan. Książę spojrzał na zagrodę, w której znajdowały się głównie kobiety, dzieci i starcy.

– Otwórzcie tę przeklętą bramę, pozwólcie im zebrać resztki dobytku, które mogły ocaleć z pogromu, i opuścić bez przeszkód Lisnaskea. Czy naprawdę jesteście aż tak głupi, żeby sądzić, iż Pan Bóg uśmiecha się, widząc wasze gwałty i morderstwa?

– Ale to papiści, milordzie. Boga nie obchodzą papiści – argumentował kowal.

– A kto ci to powiedział? – rzucił z pogardą książę. – Na litość boską, człowieku, czcimy tego samego Boga, chociaż w różny sposób.

– Ich Bóg to bożek, milordzie, a nie nasz prawdziwy Bóg. Chyba pan to rozumie? James Leslie na chwilę przymknął oczy. Pomyślał ze znużeniem, że nie warto dyskutować z głupcami. Czy to się kiedykolwiek skończy?

– Natychmiast uwolnijcie te nieszczęsne istoty! – zagrzmiał. – Mam dużo większą władzę niż wasz przeklęty sir Will, i jeśli mnie natychmiast nie posłuchacie, spalę wszystko, co tu jeszcze pozostało! – Stojący za nim zbrojni patrzyli równie zdecydowanie na kowala i niewielką grupkę mężczyzn, którzy skupili się wokół niego.

Kowal rozważał, jak sprzeciwić się temu Szkotowi, ale ku jego przerażeniu książę odezwał się ponownie, a jego słowa zmroziły mu krew w żyłach.