Może utraciłem cel w życiu, kiedy utraciłem ciebie? – pomyślał.

W końcu podniósł się i stanął plecami do niej, wpatrując się w podłogę.

– Uważam, że powinieneś gdzieś wyjechać – powiedziała – i uporządkować swoje życie, przemyśleć, co jest dla ciebie najważniejsze. Jeśli ci się to uda i dojdziesz do wniosku, że chcesz się ze mną widzieć… – Zamiast jednak dokończyć myśl, powiedziała: – Po prostu nie przychodź tu, dopóki nie będziesz pewien, że chcesz zostać na zawsze.

Odgłos zapinanych zatrzasków jego kurtki zabrzmiał niczym uderzenia bicza. Clay wyprostował ramiona, po czym znowu przygarbił się, bez słowa, nie patrząc na nią pomachał jej ręką na pożegnanie i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ 30

Catherine popadła w ten bolesny, gorzkosłodki stan emocjonalny, w jakim już raz się znajdowała, gdy Clay ją opuścił. Często wpadała w zadumę, z której budziła się, stwierdzając, że stoi bezczynnie, wpatrzona w okno, myśląc o Clayu znajdującym się po drugiej stronie zaśnieżonego miasta, o Clayu, którego może mieć tylko pod jednym warunkiem, więc prawdopodobnie nie będzie miała wcale. Przestała jej wystarczać miłość Melissy. Niespodziewanie w jej serce wdarła się pustka. Ta bolesna świadomość towarzyszyła jej zawsze i wszędzie: gdy uczyła się, składała pranie, przechodziła przez jezdnię, kąpała Melissę, prowadziła samochód. Stale miała przed oczami twarz Claya, jego nieobecność odzierała ją z radości, sprawiała, że życie wydało się jej mdłe i niewiele warte. I tak jak wszystkim nieszczęśliwie zakochanym, wszystkie rzeczy i miejsca przypominały jej o nim: rudozłote włosy nieznajomego na ulicy; krój sportowej marynarki na czyimś muskularnym torsie; brzmienie czyjegoś śmiechu, sposób, w jaki niektórzy mężczyźni zakładali nogę na nogę, wkładali ręce do kieszeni czy poprawiali krawat.

Jeden z profesorów miał taki sam zwyczaj jak Clay – w rozpiętej marynarce stawał podczas wykładu z rękami opartymi na biodrach i wpatrywał się w podłogę między szeroko rozstawionymi nogami. Tak bardzo przypominał Claya, że Catherine popadła w obsesję na punkcie tego mężczyzny. Nie pomagało, kiedy mówiła sobie, że to przecież zupełnie kto inny. Za każdym razem gdy profesor Neuman stawał przed swoimi studentami, serce Catherine biło z ożywieniem.

Liczyła dni dzielące ją od przerwy świątecznej, podczas której nie będzie poddana działaniu, jakie wywierał na nią profesor Neuman i jego podobieństwo do Claya. Jednak Boże Narodzenie przywołało inne wspomnienia. Chcąc je odpędzić, zatelefonowała do ciotki Elli i wymusiła na niej zaproszenie dla siebie i Ady na święta. Niewiele to pomogło, za każdym bowiem razem, kiedy zapalała lampki na maleńkiej choince, wspominała ubiegłoroczne święta spędzone w domu Angeli i Claiborne'a. Catherine podchodziła do rozsuwanych szklanych drzwi i patrzyła na zaśnieżony świat, wsuwała ręce głęboko w kieszenie i wspominała, wspominała, wspominała – ten niezwykły dom pełen miłości, światła, muzyki, i tę niezwykłą rodzinę.

Rodzina. Ach, rodzina. Patrzyła na Melissę i w jej oczach zbierały się łzy, gdyż jej dziecko nigdy nie zazna pełnego poczucia bezpieczeństwa, choćby się najbardziej starała otaczać córkę miłością. Marzyła, że Clay znowu zjawi się u jej drzwi, ale tym razem wszystko będzie inaczej. Tym razem powie, że ją kocha, tylko ją, i zapakują Melissę w jej niebieski kombinezon narciarski, we troje pojadą do wielkiego domu i będzie jeszcze piękniej niż w ubiegłym roku. Catherine zamknęła oczy i skuliła się. Gdy poczuła ostry zapach dopiero co zgaszonych świec, przypomniała sobie delikatne pocałunki pod jemiołą…

Były to jednak tylko marzenia. W rzeczywistości spędzi Boże Narodzenie samotnie i jak każda samotna matka sama umieści prezenty pod swoją samotną choinką.

– Kupmy choinkę – powiedział Clay.

– Po co? – zapytała Jill.

– Bo są święta, po to.

– Nie mam czasu. Jeśli chcesz mieć choinkę, to sam ją kup.

– Ty nigdy nie masz czasu, by cokolwiek w domu zrobić.

– Clay, ja pracuję! A poza tym po co kultywować zwyczaje, których nie zamierzasz przestrzegać?

– Ja nie zamierzam?

– Och, Clay, nie zaczynaj znowu. Gdzieś podziałam niebieski kaszmirowy sweter, a chciałam go jutro włożyć. Do licha, gdzie on może być?

– Gdybyś tak chociaż raz na miesiąc posprzątała mieszkanie, to może wiedziałabyś, gdzie co masz. Sypialnia przypomina chińską pralnię, w której doszło do eksplozji.

– Och, wiem! – Jill nagle się rozchmurzyła. – Założę się, że w ubiegłym tygodniu oddałam go do pralni chemicznej. Clay, bądź tak miły i pobiegnij go odebrać, dobrze?

– Nie jestem chłopcem na posyłki. Jill przeszła ostrożnie pomiędzy ubraniami zaścielającymi podłogę i powiedziała słodko, z ustami tuż przy jego twarzy:

– Nie bądź zły, kochanie. Nie wiedziałam, że jesteś zajęty. – Żartobliwie podrapała go błyszczącym paznokciem po policzku, lecz Clay ze złością rzucił głową w bok.

– Myślisz, że tylko ty jesteś zajęta.

– Ależ, kochanie, spotykam się jutro z autorem projektu i chcę wyglądać najładniej, jak potrafię.

Jill próbowała wprawić go w dobry humor drobnymi czułościami. Po raz trzeci powiedziała do niego „kochanie”, a ostatnio zaczęło go to denerwować. Tak bezmyślnie używała tego słowa. Przypomniał sobie, co Catherine mówiła o wartości uczucia, jeśli nie ma się go pod dostatkiem.

– Jill, dlaczego chciałaś, żebym do ciebie wrócił?

– zapytał znienacka.

– Kochanie, po co zadajesz takie pytania. Czułam się bez ciebie zagubiona, dobrze wiesz.

– Oprócz tego, że byłaś „zagubiona”, to co jeszcze?

– Co to ma być, przesłuchanie? Jak ci się podoba?

– Uniosła różową sukienkę z krepdeszynu i zakołysała nią, spoglądając na niego prowokacyjnie.

– Jill, chcę z tobą porozmawiać. Zostaw na chwilę tę cholerną szmatkę!

– Jasne. Zapomniałam. – Niedbale rzuciła sukienkę na łóżko, wzięła szczotkę i zaczęła czesać włosy. – No więc…

– Posłuchaj, ja… – Nie bardzo wiedział, jak ma zacząć.

– Myślałem, że nasz styl życia, nasze pochodzenie, nasza przyszłość są tak podobne, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale jeśli o mnie chodzi, to się nie sprawdza.

– Nie sprawdza się? Wyjaśnij mi to – zażądała ostro, delikatnie szczotkując włosy.

Wskazał na pokój.

– Jill, różnimy się, to wszystko. Nie potrafię żyć w tym bałaganie, stale jadać w restauracjach, nigdy nie mam czystych koszul, w kuchni wszystko się lepi od brudu!

– Nie sądziłam, że jestem ci potrzebna do prowadzenia domu.

– Jill, chcę w tym uczestniczyć, ale muszę mieć poczucie, że mam dom, rozumiesz?

– Nie, chyba nie. Mam wrażenie, że prosisz mnie, bym porzuciła swoją karierę zawodową i zajęła się ścieraniem kurzu.

– Nie proszę cię, byś cokolwiek porzuciła, chcę tylko, byś mi udzieliła jasnych odpowiedzi.

– Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, o co pytasz. Clay zdjął z krzesła obszytą koronkami koszulkę i usiadł znużony. Przyglądał się tej kosztownej bieliźnie, pocierając ją między palcami. Zapytał spokojnie:

– A co z dziećmi, Jill?

– Dziećmi? Zamarła ze szczotką we włosach. Clay podniósł wzrok.

– Czy ty chcesz mieć rodzinę? Odwróciła się do niego ze złością.

– I śmiesz twierdzić, że nie prosisz, bym cokolwiek porzuciła.

– Nie mówię, że już dziś, ale kiedyś w przyszłości. Czy będziesz chciała mieć dziecko?

– Tyle lat pracowałam, żeby uzyskać dyplom. Mam przed sobą wspaniałą przyszłość, czeka mnie wielka kariera, a ty mówisz o dzieciach?

Nagle, bez ostrzeżenia, naszło Claya wspomnienie płaczącej Catherine, bo umarło dziecko Gover, potem zobaczył ją na sali porodowej, ich ręce złączone razem na jej brzuchu, gdy skurcze stawały się coraz częstsze. Widział ją, jak siedzi na podłodze, jak bawi się z Melissą i jak płacze nad zranioną główką ich dziecka.

Jill walnęła z całych sił szczotką o blat toaletki. Szczotka odbiła się i wylądowała na podłodze w porzuconym pantoflu na wysokim obcasie.

– Widziałeś się z nią, prawda?

– Z kim?

– Z… twoją żoną. – To słowo Jill wymówiła sycząc jadowicie.

Clay nawet nie pomyślał, żeby skłamać:

– Tak.

– Wiedziałam! Jak tylko wszedłeś tu i zacząłeś narzekać na bałagan, wiedziałam! Poszliście do łóżka?

– Na litość boską! – Clay wstał i odwrócił się od niej.

– Odpowiedz!

– To nie ma nic wspólnego z naszą rozmową.

– Czyżby? Przemyśl wszystko jeszcze raz, draniu, bo ja nie będę grać drugich skrzypiec w żadnej orkiestrze. Wybieraj! – Jill gwałtownie odwróciła się do lustra i z wściekłością zaczęła nakładać puszystym pędzelkiem róż na policzki.

– To część naszego układu, prawda, Jill? Spojrzała złym wzrokiem na jego odbicie w lustrze.

– O czym ty mówisz?

– O tobie i o mnie. Chciałaś mnie, bo taki miałaś kaprys. Zawsze miałaś to, czego zapragnęłaś. Ja zostawiłem Catherine dlatego, że i ja nigdy nie musiałem się obywać bez tego, co chciałem mieć.

Kiedy się do niego odwróciła, jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

– Cóż, wobec tego należymy do tego samego gatunku, prawda, Clay?

– Nie, nie należymy. Myślałem, że tak jest, ale to nieprawda. Już nie.

Wpatrzeni w siebie – jej oczy były gniewne, jego wyrażały żal – stali pośród rozrzuconych ubrań, porozstawianych filiżanek, walających się gazet i kosmetyków.

W końcu Jill powiedziała:

– Mogę stanąć w szranki z Catherine, nie wygram jednak z Melissą. O to chodzi, prawda?

– Ona istnieje, Jill. Istnieje, a ja jestem jej ojcem i nie potrafię o tym zapomnieć. A Catherine bardzo się zmieniła.

Jill cisnęła w niego pędzlem do pudru, trafiając go w policzek.

– Och, do licha! Do licha! Do licha! Jak śmiesz w mojej obecności marzyć o niej? Skoro tak bardzo jej pragniesz, to co tu jeszcze robisz? Jeśli odejdziesz, to nie sądź, że twoja połowa łóżka długo pozostanie pusta!