A przez cały czas alkohol wykonywał swą brudną robotę i wszystkie krzywdy, jakimi życie naznaczyło Herba Andersona, wróciły do niego ze zdwojoną siłą.

Ada zmartwiała, położyła na ustach drżące palce, kiedy usłyszała, że ktoś po omacku dobiera się do drzwi. Były zamknięte na klucz, rozległ się jednak szczęk zamka, drzwi rozwarły się na oścież i stanął w nich Herb na niepewnych nogach.

– Proszę, proszę, oto i Ada, podtrzymująca ciepło domowego ogniska – rzucił bełkotliwie.

– Och, Herb! – wykrzyknęła, jak zwykle nieśmiało – wyszedłeś.

– Masz cholerną rację, wyszedłem, i to wcale nie dzięki tobie.

– Ależ, Herb, powinieneś był mnie zawiadomić, że wracasz do domu.

– Po to, by twój kochaś mógł mnie nie wpuścić?

– Zamknij drzwi, Herb, jest zimno. Ponuro spojrzał na żonę.

– Jeśli uważasz, że na zewnątrz jest zimno, to powinnaś posiedzieć w więzieniu. – Zatoczył się i mocno walnął pięścią w drzwi, aż trzasnęły o framugę i ponownie się otwarły. Ada obeszła go ostrożnie i zamknęła je. Herb przyglądał się żonie spod oka, lekko chwiejąc się na nogach.

– Jak się masz, Herb? Nadal patrzył na nią wściekłym wzrokiem.

– Co cię to, do diabła, obchodzi, Ada? Troszczyłaś się o to w listopadzie? Mężczyzna oczekuje, że w takich razach żona będzie stała przy nim.

– Powiedzieli mi, że nie muszę przychodzić, Herb, a ponadto Steve był w domu.

– Słyszałem. Postaraliście się, żebym nie zobaczył własnego dziecka, prawda!

– Był tylko parę dni.

– Ada, on jest, do cholery, moim jedynym dzieckiem i mam jakieś prawa!

Ada spuściła wzrok i bawiła się guzikiem podomki.

– Wiesz, o czym mężczyzna myśli w więzieniu, Ada?

– To nie było przecież więzienie, tylko obóz…

– To to samo co więzienie i ty o tym wiesz! – ryknął. Chwycił ją za chude ramię i odwrócił twarzą do siebie.

– Czemu mi to, do diabła, zrobiłaś? Czemu? – Ada gwałtownie odwróciła twarz od jego cuchnącego oddechu, on jednak złapał ją za podomkę i podniósł, trzymając zaledwie o cal od swojej twarzy. – Kim on był? Po tych wszystkich latach zasługuję na to, by wiedzieć.

– Proszę, Herb. – Próbowała rozluźnić jego pięść, on jednak zacisnął ją jeszcze mocniej.

– Kto to? Siedziałem w tej zatęchłej dziurze i postanowiłem, że w końcu wydobędę to z ciebie.

– To przecież nieważne. Zostałam z tobą, prawda?

– Zostałaś, bo wiedziałaś, że zabiłbym was oboje!

– Nagle puścił ją, a ona padła bezwładnie na sofę. – Zabiję tę dziwkę, twoją córkę, którą poczęłaś, kiedy ja walczyłem z tym cholernym Wietkongiem! Jak mogłaś zrobić coś takiego? Jak?! Wszyscy patrzą na ciebie i na mnie, a ja potrafię czytać w ich myślach. Biedna Ada, żyje z tym beznadziejnym pijakiem Herbem! Przez te wszystkie lata oszukiwałaś ich, odgrywając cichą myszkę. Ale nie mnie, nie mnie! Nie zapomniałem ani na chwilę, co mi zrobiłaś, gdy walczyłem dla ciebie na wojnie. Za każdym razem, kiedy patrzę na te blond włosy i tę jej bękarcią twarz, pamiętam o tym, i dawno temu poprzysiągłem sobie, że pewnego dnia wyrównam z wami rachunki. W końcu miałem swoją szansę, kiedy ta mała dziwka zaszła w ciążę z tym bogatym sukinsynem, i pomyślałem sobie, że po raz pierwszy w życiu stary Herb dostanie w końcu zapłatę za to, co musiał znosić przez te wszystkie lata. A wiesz, jak słodka była myśl, że spotka mnie to dzięki tej, która była mi to winna – tej kurwie, takiej samej jak jej matka? – Herb chwiał się na nogach, jego oczy płonęły nienawiścią. – Byłaś mi to winna, Ada! Obie byłyście mi to winne! A co ty zrobiłaś? Dopilnowałaś, bym znowu wylądował z pustymi rękami, prawda?

– Ja nigdy…

– Zamknij się! – warknął, celując palcem w jej nos.

– Zamknij się! – Górował nad nią, nachylając się niebezpiecznie. – Przez dziewiętnaście lat starałaś się o to, Ada.

Przez dziewiętnaście lat patrzyłem na twojego bękarta i przyglądałem się, jak moja własna krew, mój syn, zwraca się przeciwko mnie. To przez knowania was obu uciekł z domu. Pozwoliłaś tym burżujom wpakować mnie do więzienia. I jakby tego było mało, przekręcasz nóż w mojej ranie i pozwalasz jej wyjść za mąż za faceta, dzięki któremu mogłem się urządzić. Do diabła, Ada, przeczytałem o ich ślubie w gazecie! Celowo trzymałaś mnie z dala i nawet nie zobaczyłem się ze Steve 'em!

– Nie miałam z tym nic wspólnego… Uniósł kulące się ciało Ady.

– Nie kłam, dziwko! Przez dziewiętnaście lat znosiłem twoje kłamstwa i do czego mnie to doprowadziło? Do więzienia!

Zatoczył się i uderzył Adę pięścią w głowę. Zachwiała się, osłaniając ramionami twarz.

– Cały czas byłaś po ich stronie, zawsze przeciwko mnie! Następny cios dosięgnął szczęki i powalił ją na podłogę.

– Mój statek mógł wreszcie zawinąć do portu, i ty to wiedziałaś!

Bolesny kopniak uniósł Adę i ponownie rzucił na podłogę.

Resztki zdrowego rozsądku opuściły Herba Andersona. Nienawiść, tłumiona przez taki długi czas, wybuchła dzikim, rozszalałym gniewem, który skrupił się na bezbronnej Adzie. Alkohol dodał mu bestialskiej siły, unosząc jego pięści, aż jego ofiara bez zmysłów legła na podłodze. Herb spojrzał na bezwładne ciało żony, wytarł strużkę śliny z kącika ust i uciekł z domu, z dzielnicy, z miasta i w końcu ze stanu.

Catherine pisała na maszynie, kiedy na dole zadzwonił telefon. Chwilę później usłyszała kroki Claya na schodach, po czym jego głos za sobą.

– Catherine? – Patrzył, jak unosi rękę i pociera obolały kark. – Cat? – powtórzył łagodnie.

To słowo – i tylko ono – sprawiło, że odwróciła się.

– Co się stało? – zapytała, widząc niepokój na twarzy Claya.

– Dzwoniła pani Sullivan, sąsiadka twojej matki.

– Mojej matki? – Catherine na wpół uniosła się z krzesła. – Co się stało?

Clay dostrzegł oznaki paniki na jej twarzy. Instynktownie podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.

– Twoja matka jest w szpitalu. Chcą, żebyśmy natychmiast tam przyjechali.

– Ale co się stało?

– Chodź, porozmawiamy o tym po drodze.

– Clay, powiedz mi!

– Catherine, nie wpadaj w panikę. – Ujął ją za rękę i pospiesznie poprowadził do wyjścia. – W twoim stanie to nie jest wskazane. Włóż płaszcz, a ja wyprowadzę samochód z garażu.

Położył dłoń na jej ręce i zacisnął mocno palce.

– Cat, twój ojciec wyszedł z obozu pracy. Upił się i w tym stanie dotarł do domu.

– Och, nie – jęknęła, przykładając do ust koniuszki palców.

Clay poczuł strach, ale nie o jej matkę, lecz o nią.

– Chodź, Cat, pospieszmy się – powiedział łagodnie. Po raz pierwszy Catherine była wdzięczna, że Clay tak się spieszy. Prowadził corvette z ponurą determinacją kierowcy Formuły 1, ścinając zakręty i zmieniając pasy ruchu niczym robot, na mgnienie oka spuszczając wzrok z jezdni, by upewnić się, że Catherine dobrze się czuje. Siedziała skulona i drżąca, od czasu do czasu wyciągając rękę, by na zakrętach przytrzymać się deski rozdzielczej, wpatrzona martwym wzrokiem przed siebie. Kiedy dotarli do szpitala, błyskawicznie wysiadła z samochodu, aż Clay musiał biec, by dotrzymać jej kroku. W izbie przyjęć Catherine podeszła do korpulentnej kobiety, która natychmiast uniosła się z krzesła i podbiegła do niej z wyciągniętymi ramionami.

– Cathy, tak mi przykro.

– Jak ona się czuje, pani Sullivan? Oczy kobiety poszukały oczu Claya. Ten skinął głową.

– Jeszcze nie wiem. Lekarze nadal są przy niej. Och, dziewczyno, co ten człowiek z nią zrobił… – i pani Sullivan wybuchnęła płaczem. Clay objął Catherine i podprowadził ją do krzesła.

– Zdołała… do mnie zatelefonować – powiedziała łkając w chusteczkę pani Sullivan. – Nie wiem, jak jej się to udało.

Clay poczuł się bezradny. Mógł jedynie usiąść obok Catherine i trzymać ją za rękę. W końcu pojawiła się pielęgniarka z informacją, że lekarz zaraz się z nimi spotka. Clay powstrzymał Catherine, pociągając ją za rękę.

– Może zostaniesz tu, a ja z nim porozmawiam?

– Nie! – upierała się, wyrywając mu się. – Ona jest moją matką.

– Wobec tego nie sama. Podszedł do nich lekarz, przywitał się i spojrzał na figurę Catherine.

– Pani Forrester, życiu pani matki nie zagraża niebezpieczeństwo, rozumie pani?

– Tak. – Catherine wpatrywała się w drzwi, za którymi leżała jej matka.

– Pani ojciec pobił ją bestialsko i poranił jej twarz. Dostała środki uspokajające, tak więc nie ma sensu, by pani teraz do niej szła. Może jutro.

– Ona się uparła – powiedział Clay. Lekarz wziął głęboki oddech i westchnął.

– No dobrze, zanim jednak wejdziecie, muszę was ostrzec, że pacjentka nie wygląda dobrze. W pani stanie taki szok na pewno nie jest wskazany. Proszę się nie przestraszyć – sprzęt wygląda na bardziej skomplikowany, niż jest. Pani matka ma złamaną przegrodę nosową i dwa żebra. Utrudnia to oddychanie, dlatego też dokonano tracheotomii i w jej krtani tkwi rurka. Respirator sprawia przerażające wrażenie, pomaga jej jednak oddychać. Wkrótce sama będzie mogła to robić. W nosie ma tubę gastryczną, profilaksis, do opróżniania żołądka i by zapobiec wymiotom. Oczywiście odżywiamy ją dożylnie plazmą. Naprawdę chce pani wejść? – Chciał, by dziewczyna zaoszczędziła sobie widoku zmaltretowanej matki. Ona jednak przytaknęła, tak więc lekarzowi nie pozostało nic innego, jak wykonać swe zadanie do końca. Zawsze w takich sytuacjach zadawał sobie pytanie, czemu wybrał ten zawód.

Kobieta leżąca na łóżku nie była podobna do Ady. Miała spłaszczony nos, czoło znaczyły groteskowe, nabrzmiałe sińce koloru poziomkowego. Spuchnięte wargi były zmienione nie do poznania i widniały na nich ślady krwi. Jej ciało oplatała sieć rurek podłączonych do kilku butli wiszących nad łóżkiem. U wezgłowia stał respirator, którego mechanizm, przypominający miechy, wydawał jedyny słyszalny dźwięk w tym pomieszczeniu. Ramię chorej otaczał ciśnieniomierz podłączony do komputera, który przez cały czas podawał cyfrowy zapis oznak życia. W przeciwieństwie do opuchniętej twarzy reszta ciała Ady robiła wrażenie skurczonego i pozbawionego energii. Jej sine ręce leżały bezwładnie po bokach; mały palec lewej ręki umieszczony został w łubkach.