– Chcesz wiedzieć? – warknął, odwracając się do niej. – Chodzi mi o to, o co, do diabła, chodziło mi w ubiegłym tygodniu i tydzień wcześniej, i jeszcze tydzień wcześniej. Potrzebuję kobiety! O to mi chodzi! Chcesz poznać prawdę, kobieto? Oto ona, w skrócie! Nie zaczynaj więc od początku i nie zachwycaj się nagle moim wyglądem, bo wyglądam dokładnie tak samo jak wówczas, gdy wychodziłaś za mnie za mąż! Wiesz, czym jesteś? – Catherine nigdy nie widziała Claya tak rozzłoszczonego. Jego twarz była zaczerwieniona, a żyły nad kołnierzykiem stały się wyraźnie widoczne. – Ty, pani Forrester, jesteś… – Jednak chociaż tak rozgniewany, nie mógł się zdobyć na wypowiedzenie tego słowa.

– Kim?! – wrzasnęła. – Dokończ! Powiedz to! On jednak opanował się i odwrócił, obciągając klapy marynarki i poprawiając węzeł krawata.

– Moja matka wychowała mnie w szacunku do kobiet, tak więc powstrzymam się przed użyciem przymiotnika przed słowem „kusicielka”.

– Jak śmiesz, ty draniu! Obrzucił ją w lustrze ironicznym spojrzeniem.

– Popatrz tylko, co się z tobą dzieje, jeśli przez kilka dni cię ignoruję. Obdarzasz mnie swoimi słodziutkimi komplementami tylko po to, żebym się dał złapać na przynętę, prawda? Czy wiesz, ile razy rozgrzałaś się na tyle, by mnie sobą zainteresować? Nie chcę o tym mówić, bo i tak zaprzeczysz. To jednak prawda. Oskarżałaś mnie, że to ja wykorzystuję cię do dowartościowania mojego ego, ja jednak uważam, że wina leży po twojej stronie.

– To nieprawda! Nigdy cię nie prowokowałam!

– Catherine, ja przynajmniej byłem szczery, począwszy od naszej nocy poślubnej. Powiedziałem wtedy otwarcie, że chcę się z tobą kochać. A co ty zrobiłaś? Pominęłaś ten temat, uciekłaś. Zapominałaś się tylko wtedy, kiedy było ci to na rękę. Twój problem polega na tym, że chcesz zapomnieć o tym, iż jesteś kobietą, ale nie możesz. Lubisz, kiedy o ciebie zabiegam, a jednocześnie boisz się, że jeśli się złamiesz i pozwolisz, bym cię kochał, będziesz tym, o co zawsze oskarżał cię twój ojciec. Nie zdajesz sobie jednak sprawy, że jesteś tak samo nienormalna jak twój stary!

– Ty draniu! – warknęła niskim głosem.

– No dalej, wyzywaj mnie, jak chcesz, bylebyś nie musiała stawić czoła sobie samej.

– Kiedy prosiłeś mnie, bym za ciebie wyszła, powiedziałeś: „Żadnego seksu”.

– Masz rację. Postanowiłem, że nie będę cię więcej dręczył. Chcesz spać samotnie w tym wielkim łóżku, świetnie. Skończmy jednak z tym teatrem za każdym razem, kiedy przychodzi pora kłaść się spać, dobrze? Nie będę cię zmuszał do tego, byś okazywała mi swoje względy, a ty nie będziesz obdarzała mnie czułymi komplemencikami, które nie płyną z serca. Trzymajmy się tego, że do lipca będziemy sobie schodzić z drogi, tak jak uzgodniliśmy.

Niczego nie pragnęła bardziej jak tego, by nie iść do klubu tego wieczoru. Cała sytuacja stała się nie do zniesienia, kiedy tuż po ich przybyciu pojawiła się Jill Magnusson z towarzyszącym jej chłopcem i z rodzicami.

Clay zaczął odgrywać rolę oddanego małżonka, z zapałem nadskakując przez cały wieczór Catherine. Upewniał się, że ma coś do picia, że została przedstawiona komu należy i nie zostawiał jej samej przy stole, gdy wszystkie pary tańczyły. W obecności rodziców Clay grał rolę wzorowego męża, Catherine jednak przestała liczyć, ile razy tańczył z Jill.

Na dwie minuty przed północą Clay tańczył ze swoją żoną. Gdy orkiestra zaczęła grać „Stary dobry czas”, obdarzył ją jedynie beznamiętnym pocałunkiem. Ponadto przemyślnie postarał się o to, by znaleźli się na tyle blisko Jill i jej towarzysza, że zupełnie naturalnie, jako pierwsza para, wymienili się partnerami. Catherine znalazła się nagle w ramionach krępego czarnowłosego mężczyzny, który grzecznie powstrzymywał się przed zbytnim przyciskaniem ciężarnej kobiety. Gdy całowała się z tym brunetem, oczy miała szeroko otwarte i obserwowała Claya i Jill, którzy właśnie przekazywali sobie oczami nieme przesłanie – przeciągłe i tkliwe – po czym objęli się w boleśnie czułym uścisku. Dłonie Claya pieściły nagie plecy Jill, palce, rozpostarte uwodzicielsko, tak że mały palec zahaczył o czerwoną szeleczkę jej sukni, przesunęły się po jej łopatce i wplątały w kaskadę włosów, a ich ciała prowokowały się nawzajem. Na chwilę odsunęli się od siebie, Jill roześmiała się i zwróciła bokiem do Claya, obejmując go. Catherine dostrzegła długie paznokcie Jill pobłyskujące we włosach Claya. Nie mogła oderwać od nich oczu. Jak zahipnotyzowana patrzyła, jak ich usta otwierają się szeroko przy pocałunku i jak szczęka Claya porusza się, gdy jego język tańczy w ustach Jill.

Wówczas na szczęście pojawił się Stu i poprosił Catherine o pocałunek. Dostrzegł jej walkę z napływającymi do oczu łzami i szepnął:

– Nie zważaj na to, dziecinko, dobrze? Wszyscy całują się w Nowy Rok, to nic nie znaczy.

Następnie Stu gładko rozdzielił Claya i Jill i zażądał od niej pocałunku. Catherine zauważyła jednak gorzko, że ich pocałunek był konwencjonalny i że Jill nie pieści palcami o błyszczących paznokciach jego włosów.

Tuż po powitaniu Nowego Roku Jill i Clay gdzieś zniknęli. Catherine miała wrażenie, że nikt poza nią tego nie zauważył. W ciągu tych dwudziestu minut, kiedy ich nie było, spoglądała na zegar co najmniej dwadzieścia razy. W końcu wrócili, chyłkiem przemykając bocznymi drzwiami. Clay miał poluźniony krawat i starannie przyczesane włosy.

Zaczął się ponury styczeń, przynosząc ze sobą śnieg, zimno i smutek. Clay znowu zaczął wieczorami wychodzić z domu, ale zawsze wracał na noc. Zarówno on, jak i Catherine powrócili do ról uprzejmych współmieszkańców i nic więcej. Pełne werwy docinki, które niegdyś wymieniali, zdawały się na zawsze należeć do przeszłości, a troskliwość, jaką Clay niegdyś okazywał Catherine, zniknęła. Jeśli w tym samym czasie przebywali w domu, rzadko razem spożywali posiłki, unikali nawet spotkania się w korytarzu. Ponieważ Herb nadal siedział w obozie pracy, Catherine częściej odwiedzała swoją matkę i Clay nigdy nie miał pretensji, jeśli wracała do domu później niż on. Gdy Catherine przypomniała mu o teatrze, on, nie podnosząc wzroku znad książki, zaproponował, by zabrała ze sobą Bobbi albo matkę, gdyż nie będzie mógł jej towarzyszyć. Catherine poszła z Bobbi, balet jednak stracił dla niej cały urok.

Clay spędził ten wieczór w domu. Od czasu do czasu jego myśli kierowały się ku Catherine. Przypomniał sobie, jaką przyjemność sprawiło jej otrzymanie biletów. Pomyślał wówczas, że zabawnie będzie zabrać ją na pierwsze w jej życiu przedstawienie. Przez większość czasu, jaki spędzał samotnie, starał się o niej nie myśleć, dziś wieczór okazało się to jednak trudne. W ciągu ubiegłego miesiąca zdarzały się takie chwile, że gdyby tylko okazała mu choć trochę uczucia, zdjąłby tę maskę obojętności, za jaką się skrywał. Jednak to, że go tak wiele razy odepchnęła, zraniło go zbyt mocno, by mógł o tym tak łatwo zapomnieć. Mężczyzna potrafi znosić wiele, ale tylko do pewnego momentu. Potem wycofuje się na bezpieczną odległość lub – co gorsza – pójdzie tam, gdzie wie, iż znajdzie ciepłe przyjęcie.

Kiedy Catherine wróciła do domu, Clay z książką na kolanach drzemał w salonie. Ziewnął, usiadł i przeczesał palcami włosy. Od bardzo dawna nie powiedzieli sobie nic miłego. Pomyślał, że może…

– Jak było? – zapytał.

Spojrzała na niego przez zmierzwione włosy, zastanawiając się, dlaczego udaje, że spędził cały wieczór w domu, podczas gdy ona doskonale wie, z kim był. Postarała się, by jej głos brzmiał bezosobowo, kiedy odparła:

– Nie podobało mi się. Ci tancerze nie potrafią lekko tańczyć.

Clay czym prędzej skrył się w swojej skorupie.

Przyszedł luty, a z nim szare dni, które gasiły nawet najbardziej radosne nastroje. Catherine postanowiła wytrwać do końca semestru, czyli do połowy marca, z każdym dniem stawało się to jednak coraz trudniejsze; przybierała na wadze i ogarniał ją narastający niepokój.

W domu w Golden Valley mąż i żona nie zamieniali ze sobą nawet słowa.

ROZDZIAŁ 25

W dniu kiedy Herba zwolniono z obozu pracy, ciepłe wiatry wiały gdzie indziej. W Minnesocie zimne, ołowiane niebo odpowiadało nastrojowi Andersona. Podmuchy wiatru lodowatymi językami lizały kostki jego nóg, a zamarznięty śnieg mroził stopy. Od czasu do czasu gładkie podeszwy jego butów ślizgały się na nierównym poboczu i Herb klął pod nosem. Autostopem dostał się do Minneapolis, stwierdzając, że w mieście panuje równie okropna pogoda jak na autostradzie. Ulice pokrywał brudny lód, posypany piaskiem i solą.

Było późne popołudnie. Przechodnie, z twarzami osłoniętymi wysoko postawionymi kołnierzami, spieszyli do domów, nie podnosząc wzroku. Herb wsiadł do wyziębionego miejskiego autobusu. Jechał szczękając zębami i ponurym wzrokiem patrząc przez okno.

Jezu, alebym się napił. Ani kropelki przez tyle miesięcy. Do diabła, jak im się wydaje, kim są, pozbawiając człowieka wolnej woli? Mogę nie pić, kiedy tylko zechcę. Zawsze to mówię! Kto dał tym sukinsynom prawo, żeby mnie do tego zmuszać? Jak tylko dotrę do baru Haleya, pokażę tym sukinsynom, że Herb Anderson rzuca picie wtedy, kiedy Herb Anderson jest do tego gotowy i ani o dzień wcześniej!

W barze Haleya stali goście całowali szklaneczki pełne alkoholu, zamiast całować swoje dzieci.

– Patrzcie, kto przyszedł! Trzymaliśmy dla ciebie stołek, Herb.

Kumple odsunęli się, by zrobić mu miejsce, poklepywali po ramieniu, usadzali.

– Ja stawiam pierwszą kolejkę, dobra? Hej, Georgie, daj Herbowi posmakować tego, czego mu brakowało!

Ach, tego właśnie facet potrzebuje, pomyślał Herb. Przyjaciół, którzy mówią takim samym językiem jak on.

Z rozkoszą rozparł się łokciami na pociągniętym werniksem barze. Niewyraźny neonowy blask wokół szafy grającej cudownie raził jego odwykłe od tego oczy. Jazgotliwy wrzask dobrych starych piosenek country and western, o wzgardzonych miłościach i zranionych sercach, sprawiał, że zabliźnione rany znowu krwawiły. Herb podniósł następny kieliszek i wypił jednym haustem, po czym cisnął go za siebie i zachwycony poczuł się w centrum zainteresowania.