Rzucił na stolik książeczkę czekową, a ona spojrzała na niego pytająco. Clay pochylił się lekko w bok, z rękami wsuniętymi do kieszeni kurtki, w jego oczach i włosach odbijały się refleksy światła lampy.

– Co to jest? – zapytała. Spojrzał na nią.

– Skończyły mi się czeki i musiałem zmienić książeczkę. – Spojrzała na czarną plastikową oprawkę i otworzyła ją. – Zawarliśmy układ – powiedział Clay – że będę cię utrzymywał.

Spojrzała na ich imiona wydrukowane obok siebie na niebieskim prostokącie czeku i nie wiadomo czemu przypomniała sobie zaproszenie ślubne. Podniosła wzrok, lecz jego twarz była nieprzenikniona.

– Ale nie na zawsze – odparła. – Niedługo będą mi potrzebne pieniądze i rekomendacje od zadowolonych klientów. Chcę przyjmować te zlecenia.

Przestąpił z nogi na nogę. Jego głos zabrzmiał trochę ostrzej.

– A ja chcę, żebyś znowu pojawiała się wieczorami w salonie.

– Mam pracę, Clay. – Odwróciła się do maszyny i zaczęła szybko uderzać w klawisze. Clay zostawił książeczkę czekową tam, gdzie leżała, i wściekły wyszedł z pokoju.

Catherine oparła łokcie na maszynie i ukryła twarz w dłoniach, wytrącona z równowagi jego postępowaniem, przestraszona – tak bardzo przestraszona – że jej uczucia do niego zachwieją jej postanowieniem. Pomyślała o przyszłym lecie, o rozłące nie do uniknięcia i ponownie zaczęła zaciekle uderzać w klawisze.

Pokój gościnny wkrótce zapełnił się jej rzeczami: ryzami papieru i stosami maszynopisów leżących na podłodze obok wykrojów i ścinków materiału, a także podręcznikami i pracami seminaryjnymi.

Nadeszły ferie świąteczne. Catherine zaszyła się na dobre w swojej norce, pisząc na maszynie. Clay spędzał większość czasu w bibliotece wydziału prawa, otwartej przez siedem dni w tygodniu i dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Pewnego wieczoru wrócił do domu tuż przed kolacją, zmęczony surową prawniczą lekturą, suchymi wywodami i biblioteczną ciszą. Powiesił płaszcz i nadstawił ucha, czy z gościnnego pokoju nie dobiegnie go jakiś dźwięk. Wszędzie jednak panowała cisza. Zaniepokojony poszedł na górę, zajrzał do zagraconego i ciemnego pokoju. Zszedł na dół i znalazł liścik: „Gover urodziła przedwcześnie. Jadę do Horizons”. Podpisała się po prostu „C.”

W domu panowała martwa cisza, kiedy nie było Catherine. Clay zrobił sobie kanapkę i podszedł do rozsuwanych przeszklonych drzwi, stanął przy nich i jedząc patrzył na śnieg. Żałował, że nie mają choinki, Catherine jednak nie chciała jej kupować. Powiedziała, że nie mają żadnych ozdób, by przystroić drzewko. Pomyślał, z jakim chłodem odsunęła się od niego, zastanawiał się, jak ona może tak odgrodzić się od wszelkich uczuć i dlaczego to robi. W jego środowisku wszyscy spotykają się pod koniec dnia w domu, siadają razem gawędząc przy obiedzie, czasami w tym samym pokoju oglądają telewizję lub czytają książki, dotrzymując sobie milcząco towarzystwa. Bardzo brakowało mu olbrzymiej choinki, która stanowiła nieodzowny element świąt Bożego Narodzenia w domu rodziców, brakowało kominka, ciotek i wujów wpadających w odwiedziny, prezentów, dekoracji, którymi matka przyozdabiała cały dom. Po raz pierwszy w życiu zapragnął, by święta szybko nadeszły i równie szybko przeminęły.

Wziął ze sobą kanapkę i poszedł na górę, by przebrać się w dres. Zatrzymał się w drzwiach do ciemnego pokoju, wszedł do środka i zapalił lampkę na stoliku. Dotknął klawiszy maszyny, przeczytał kilka słów z kartki, którą zostawiła w wałku, i rzucił okiem na papiery pokrywające blat.

Nagle przestał żuć, gdy zauważył ciemny róg zeszytu wystający spod stosu kartek. Oblizał palce, wysunął zeszyt i otworzył go na zapisanej pismem Catherine stronie.

„Clay znowu wyszedł dziś wieczorem…”, przeczytał. Wsunął zeszyt pod kartki papieru, tam gdzie go znalazł, odgryzł duży kęs kanapki z sałatką z tuńczyka i zamyślił się. Kusił go ten zeszyt, gdy tak wystawał spod papierów. Powoli odłożył pusty talerz, zlizał z palców resztki majonezu. W końcu poddał się i położył pamiętnik na maszynie.

„Clay znowu wyszedł dziś wieczorem, ale wrócił wcześniej niż poprzednim razem. Staram się nie myśleć, gdzie chodzi, ale nie całkiem mi się to udaje. Kiedy go nie ma, czuję się samotna, ale lepiej nie przyzwyczajać się do jego obecności. Dzisiaj powiedział coś o kupnie choinki, ale chociaż tak bardzo jej pragnę, to jaki to ma sens? Ustanowimy jeszcze jedną tradycję, której zaniechamy w przyszłym roku. Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie kiedy…”

W tym miejscu przerwała pisanie.

Clay usiadł na jej krześle, wpatrując się w napisane słowa, mając okropne poczucie winy, że je przeczytał, ale mimo to przeczytał je ponownie. Wyobraził ją sobie siedzącą w tym pokoju, ukrytą przed nim, zapisującą swe sekretne myśli. Raz po raz odczytywał jej słowa: „Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie, kiedy…” i zastanawiał się, co by napisała, gdyby dokończyła to zdanie. Nigdy nic nie mówiła na temat jego ubiorów. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że ona zwraca uwagę na to, co on ma na sobie. Jednak to…

Zamknął oczy, przypomniawszy sobie, jak powiedziała, że nie może znieść, kiedy ją dotyka. Otworzył znowu pamiętnik i przeczytał: „Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie, kiedy…” Czy brązowa kurtka wiązała się z jakimiś przyjemnymi dla niej wspomnieniami? Clay przypomniał sobie ich kłótnie z powodu Jill. Przeczytał ponownie: „Kiedy go nie ma, czuję się samotna”.

Zanim zrobiłby coś głupiego, wstał, wsunął pamiętnik tam, gdzie go znalazł, zgasił światło, zszedł na dół i włączył telewizor. Wszystko to robił bardzo podniecony. Obejrzał trzy reklamówki i jeden akt przedstawienia, ale nie potrafiłby powiedzieć, o czym ta sztuka była. Wrócił na górę i znowu wyciągnął pamiętnik. Powiedział sobie, że to nic niewłaściwego, w końcu jest jej mężem, nie wykorzysta więc przeciwko niej nic z tego, co wyczyta w pamiętniku.

Zapisała tyle stron na temat święta Czwartego Lipca, że nie tracił czasu na ich przeliczenie.

„Dzisiejszy dzień był dniem odkrycia.

Tym razem mieliśmy pojechać na rodzinny piknik nad Jezioro Niepodległości. Jak zwykle tato upił się do nieprzytomności i wszystko zepsuł. Zapakowałyśmy już jedzenie do toreb, gdy nagle mama zmieniła zamiar i zatelefonowała do wuja Franka, by go powiadomić, że nie przyjedziemy. Tata oskarżył mamę, że robi z niego potwora, a on przecież wypił tylko kilka kieliszków. Ha! Zamierzył się na nią, a ja stanęłam w jej obronie, wobec czego skierował swój atak na mnie, wyzywając jak zwykle, tylko że tym razem było gorzej, bo miałam na sobie strój kąpielowy. Znosiłam to, jak długo dałam radę, ale w końcu poszłam do swojego pokoju, by rozmyślać nad Niesprawiedliwościami Życia.

Późnym popołudniem zatelefonowała Bobbi, że razem ze Stu jadą do Powderhorn oglądać sztuczne ognie i że może miałabym ochotę pojechać z nimi i z przyjacielem Stu. Może gdyby ten dzień nie był tak okropny, nie pojechałabym z nimi. Jednak ten dzień taki był i pojechałam, a teraz nie jestem pewna, czy powinnam była to zrobić.

Nazywał się Clay Forrester. Obawiam się, że wyszłam na zupełną idiotkę, tak się na niego gapiłam. Co za twarz! Co za włosy! Wszystko! Miał szare oczy i początkowo robił wrażenie trochę zamyślonego, ale w miarę upływu czasu zaczął się uśmiechać coraz częściej. Jego brwi nie są dokładnie takie same. Lewa wygina się trochę bardziej i wtedy jego twarz ma kpiący wyraz. W brodzie ma dołeczek. Jego włosy mają kolor jesiennych liści; nie są ani rade, ani blond – coś pomiędzy, może jak liście klonu.

Stu nas przedstawił, a Clay stał nieruchomo z kciukami w kieszeniach dżinsów i powiedział tylko: «Cześć», uśmiechnął się, a mnie serce podeszło do gardła. Zastanawiałam się, czy to po mnie widać.

To, co się stało, było niedorzeczne. Nie jestem pewna, czy się wydarzyło naprawdę. Spacerowaliśmy po Powderhorn z tą ogromną butelką wina, pociągaliśmy na zmianę i czekaliśmy, aż się zrobi ciemno. Pamiętam, że dużo się śmialiśmy. Bobbi i Stu szli przed nami, trzymając się za ręce. Czasami ramię Claya ocierało się o moje i wtedy po ręce przechodził mi dreszcz. Zanim zaczęły się sztuczne ognie, odlatywaliśmy tak wysoko jak fajerwerki!

Okazało się, że w samochodzie są jakieś koce, i wkrótce Bobbi i Stu zniknęli, zabierając jeden z nich. Pamiętam, jak Clay stał z butelką wina w jednej ręce, a drugą na klamce drzwi samochodu. Zapytał, czy chcę usiąść w samochodzie i stamtąd oglądać sztuczne ognie, czy wziąć drugi koc. Nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę powiedziałam: «Weźmy drugi koc».

Usiedliśmy pod ogromnym drzewem o koronkowych gałęziach, a Clay wyciągnął zębami korek z butelki wina i wypluł go wysoko w powietrze, i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Pamiętam, że pomyślałam, jakie to dziwne uczucie upić się samemu, a jak inaczej to wygląda, gdy robi to ktoś inny. Opierał się na jednym łokciu, wyciągnięty na kocu, butelka stała pomiędzy nami. W pewnej chwili pochylił się i objął mnie za szyję, pociągając ku sobie, tak że otarłam się piersią o jego dłoń. Potem szepnął mi do ucha: «Fajerwerki». Wsunął rękę pod moje włosy na karku i tak mnie przytrzymał, pocierając grzbietem drugiej dłoni mój policzek. Powiedziałam chyba: «Aha» czy coś takiego, po to tylko, żeby zobaczyć, co się stanie. Wtedy on powiedział: «Chodź tutaj» i otoczył mnie drugim ramieniem, pociągając ku sobie. Poddałam się z chęcią, przypominając sobie wyzwiska, jakimi rano obrzucił mnie tata. Pomyślałam sobie, że może miał rację.

Clay się nie spieszył. Umiał całować. Całowałam się już z chłopcami, ale tym razem było inaczej. I już przedtem przytulałam się do facetów, ale oni zawsze dyszeli ciężko, byli niezdarni i zbyt gwałtowni. Spodziewałam się, że i tym razem tak się stanie, ale nie. Leżałam obok Claya, a on dał mi na podjęcie decyzji tyle czasu, ile potrzebowałam. Wiedziałam, czego chcę, zanim przytulił się do mnie. Poczułam jego język, tak ciepły, w moich ustach. Z początku leniwy, leniwy i powolny. Pamiętam dotyk jego zębów na moim języku, i smak wina. Pamiętam, jak ustami skłonił mnie do szerszego otworzenia ust, a potem dotyk jego języka, a ja oszalałam, rozgrzałam się. Co zabawne, kiedy to robił, poluzował swój uścisk, mogłam mu się wymknąć, ale ja leżałam i poddawałam się jego niespiesznym pieszczotom. Może dlatego, że mnie do niczego nie zmuszał. W końcu odsunął się i położył na plecach, zasłoniwszy oczy ramieniem. Trzymał butelkę z winem, opartą dnem o ziemię, i kołysał nią.