Forresterowie uważają to wszystko za rzecz normalną, pomyślała Catherine, patrząc na otaczające ją twarze, przysłuchując się wesołym rozmowom, uspokojona i zaspokojona w równej mierze przez ich dobroć, jak i przez smakowite jedzenie. Co się stało z moimi wyobrażeniami o złych bogaczach? – zastanawiała się. W tej jednak chwili jej wzrok napotkał wzrok Claiborne'a. Zobaczyła w jego oczach zrozumienie, jakby czytał w jej myślach, i szybko odwróciła wzrok.

Po południu Catherine miała pierwszą lekcję gry w bilard. Czy sposób, w jaki Clay stał tuż za nią i nachylał się, by pokazać jej, jak trzymać lewą rękę z kijem na zielonym suknie, był przypadkowy czy zamierzony?

– Pozwól, niech kijek przesuwa się luźno – pouczył ją na ucho, kołysząc się w tył i w przód, podczas gdy jego ręka ocierała się o jej biodro. Ładnie pachniał i był ciepły. W tym wszystkim było coś zdecydowanie prowokacyjnego.

Potem Clay ze Steve'em grali przeciwko Catherine i nastoletniej kuzynce o imieniu Marcy. Wkrótce okazało się jednak, że szanse są nierówne, więc Catherine miała za partnera Steve'a i wtedy szybko pokonali drugą parę. Wyszło na jaw, że Steve, który spędził setki godzin przy stole bilardowym, był znany wśród graczy jako „Chudzielec z Minnesoty”. W końcu bilard znudził im się i zaczęli oglądać w telewizji mecz piłki nożnej. Catherine siedziała na wygodnej poduszce pomiędzy Clayem a Steve'em. W czasie powtórek Clay wyjaśniał jej zasady tej gry, komentując w dosadny sposób poczynania zawodników na boisku. Wygodnie rozparty na kanapie, co chwila nachylał się do ucha swej młodej żony.

Już przy drzwiach Angela zapytała Catherine:

– Jak się czujesz? Catherine podniosła wzrok i zobaczyła wyraz troski na twarzy teściowej, zaskoczona, że w tak bezpośredni sposób pyta ją o jej stan. Po raz pierwszy od dnia ślubu ktoś poruszył ten temat.

– C z u j ę się nabrzmiała – odparła z niewyraźnym uśmiechem.

– Wyglądasz wspaniale – zapewnił ją Claiborne.

– Tak, i nie pozwól, by wzięła w tobie górę kobieca próżność – dodała Angela. – To tylko przejściowe, wiesz.

W drodze do domu Catherine wspominała ich życzliwe nastawienie, troskę kryjącą się za konwencjonalnymi uwagami i poczuła się przez to bardziej zagrożona, niż miała ochotę się przyznać.

– Jesteś cicha dziś wieczór – zauważył Clay.

– Myślę.

– O czym? Catherine westchnęła.

– O całym dniu – jaki był. Twoja rodzina uważa to za rzecz normalną… to znaczy, nigdy dotąd nie miałam takiego Święta Dziękczynienia.

– Jakiego? Przecież to było zwykłe Święto Dziękczynienia.

– Och, Clay, ty rzeczywiście nic nie widzisz, prawda?

– Czego nie widzę?

Nie, nie widział i Catherine wątpiła, czy kiedykolwiek zobaczy, uciekła się więc do porównań:

– Święta stanowiły dla mojego ojca jedynie okazję, by się upić bardziej niż normalnie. Do wieczora był już pijany bez względu na to, czy mieliśmy zostać w domu, czy iść do wuja Freda. Nie pamiętam świąt, które nie byłyby zepsute przez jego picie. Zawsze panowało takie napięcie i wszyscy starali się, by było wesoło mimo jego ekscesów. Zawsze sobie życzyłam… Przepraszam – powiedziała cicho. Wówczas Clay wyciągnął rękę i łagodnie ścisnął jej ramię.

– Nie pozwól, żeby przykre wspomnienia zepsuły ci ten dzień, dobrze?

– Twój ojciec był dzisiaj dla mnie bardzo miły.

– A twoja matka dla mnie.

– Clay, ja… – umilkła, niepewna, jak ma wyrazić swój rosnący niepokój. Nie sądziła, że Clay zrozumie, iż to Święto Dziękczynienia było zbyt miłe.

– Co?

– Nic.

Jednakże to nic było czymś dobrym, żywym, rosnącym, co w końcu – była tego pewna – będzie miało gorzkosłodki smak.

Niedługo potem pewnego wieczoru Clay wrócił do domu z czterofuntową torbą popcornu.

– Cztery funty! – wykrzyknęła Catherine.

– No cóż, ogromnie lubię popcorn.

– Chyba rzeczywiście – roześmiała się i rzuciła w niego torbą.

Tego wieczoru siedzieli na tapczanie i uczyli się; miska z popcornem stała między nimi, gdy nagle Catherine wysypała do niej to, co miała w garści. W jej oczach pojawiło się zaskoczenie, a książka wysunęła się spomiędzy palców.

– Clay! – szepnęła.

Nachylił się do niej, zaniepokojony. • – Co się dzieje?

– Och, Boże… – szepnęła, łapiąc się za brzuch.

– Co się dzieje, Catherine? – Przysunął się do niej bliżej, ze ściągniętymi brwiami.

Zamknęła oczy.

– Och… – westchnęła, podczas gdy on zastanawiał się, gdzie zapisała numer lekarza.

– Na Boga, o co chodzi?

– Coś… coś… – Nadal miała zamknięte oczy, a on poczuł, że się spocił. Catherine otworzyła oczy, a w kącikach jej ust pojawił się nieśmiały uśmiech. – Poruszyło się. – Jego wzrok powędrował w dół i spoczął na jej brzuchu. Catherine przytrzymywała brzuch obiema rękami, jakby gotowała się do rzutu piłką. Teraz Clay wstrzymał oddech. – Znowu – doniosła mu, przymykając oczy jakby w ekstazie. – Jeszcze raz… jeszcze raz… proszę – szepnęła błagalnie.

– Nadal się porusza? – zapytał cicho.

– Tak… nie!… Poczekaj!

– Mogę dotknąć?

– Zaraz. Poczekaj, znowu się porusza… nie, już nie.

– Clay kilkakrotnie wysuwał i cofał rękę. – Znowu. Zrobiła miejsce na jego dłoń obok wzgórka utworzonego przez jej dłonie. Przez długi, długi czas siedzieli jak zauroczeni. Nic się jednak nie wydarzyło. Spojrzała na niego. Czuła ciepło jego dłoni, jednak w jej brzuchu nic się nie działo.

– Nic nie czuję. – Clay poczuł się zawiedziony.

– Koniec na dzisiaj.

– Hej, a co to było?

– Chyba tylko bicie mojego własnego serca.

– Aha. – Nie odsunął jednak dłoni. Leżała taką ciepła obok jej dłoni. – Jakie to było uczucie, Catherine? – zapytał.

– Nie wiem. Jak… jakbyś trzymał kotka i przez jego futerko czuł mruczenie, tylko że trwało to zaledwie chwilę.

Clay poczuł wypieki na twarzy. Nadal jedną dłoń przytulał do jej brzucha w nadziei, że dziecko znowu się poruszy.

Dobrze jest jej dotykać, pomyślał.

– Clay, nie sądzę, żeby się to powtórzyło.

– Och. – Rozczarowany cofnął rękę. Na jej zielonej bawełnianej bluzce został ślad jego palców.

– Oznaczyłeś mnie – zażartowała, obciągając bluzkę. Nagle zdała sobie sprawę, że miło było czuć dotyk jego dłoni.

– Tak, na całe życie – powiedział lekkim tonem i odczuł nagłą chęć pocałowania jej, wydawała się bowiem bardzo zawiedziona, że wrażenie było tak krótkotrwałe. – Obiecujesz mi, że następnym razem pozwolisz, żebym i ja poczuł jego ruchy?

Nie obiecała mu jednak. Odsunęła się na bezpieczną odległość, wymamrotała coś na temat konieczności wywabienia plam z bluzki, zanim będzie za późno, i poszła do łazienki.

Kiedy wróciła, miała na sobie różową bluzę i kosmate getry. Z trudem koncentrował się na nauce, kiedy ponownie zajęła miejsce po drugiej stronie miski z popcornem.

Teraz już Catherine wiedziała, że Clay lubi rano pić kawę przy kuchennym stole. Kilka dni później siedział na swym ulubionym miejscu i czytał poranną gazetę, kiedy Catherine zeszła na dół. Dmuchał na gorącą kawę, pociągnął łyk, podniósł wzrok znad gazety i wówczas jego ręka z filiżanką zawisła w powietrzu.

– No, no, no… popatrzcie tylko – rzucił słodko. Catherine zaróżowiła się nagle i odwróciwszy się do niego plecami, zajęła się wkładaniem chleba do tostera.

– Pokaż no się.

– To tylko bluza dla ciężarnych – powiedziała, nie podnosząc głowy znad tostera, przyglądając się swojemu odbiciu w nim.

– Dlaczego więc jesteś taka zażenowana?

– Na litość boską, nie jestem zażenowana! – Odwróciła się. – Tylko wydaje mi się, że wszyscy się na mnie gapią!

– Dlaczego? Wyglądasz w niej rozkosznie.

– Rozkosznie – powtórzyła z sarkazmem. – Jak słoń Dumbo.

– Cóż, będzie ci w niej wygodniej niż w za ciasnych ubraniach z nie dopiętymi zamkami i zatrzaskami. – Catherine znowu się zaczerwieniła. – Zauważyłem to tego wieczoru, kiedy dotykałem twojego brzucha.

– Miałam nadzieję, że babka Forrester nie zobaczy mnie w tych ciuchach dla przyszłych matek. Odwlekałam tę chwilę, jak długo się dało.

Clay odłożył gazetę i obszedł stół, by nalać sobie jeszcze jedną filiżankę kawy.

– Natura ma swoje prawa i nawet Elizabeth Forrester nic na to nie poradzi. Nie rób takiej miny, Catherine.

Odwróciła się, żeby posmarować grzankę masłem.

– Nie chcę myśleć o tym, kiedy po raz pierwszy stanę przed nią w tym stroju.

Pod wpływem impulsu podszedł do niej i musnął wargami jej włosy.

– Dojdzie do tego prawdopodobnie dopiero w Boże Narodzenie, przestań się więc zamartwiać.

Catherine zastanawiała się, czy to był pocałunek, gdy Clay otoczył ją ramieniem w talii i szeroko rozpostarł palce na jej brzuchu.

– Czy coś się tam dzieje? – zapytał. Dostrzegł, że jej szczęki znieruchomiały. Przełknęła z trudem kęs grzanki.

– Nie dotykaj mnie, Clay. – Nie poruszając żadnym mięśniem, powiedziała to niskim, dzikim, nabrzmiałym od uczucia głosem. Jego ręka zesztywniała, atmosfera w kuchni zgęstniała.

– Dlaczego? Jesteś moją żo…

– Nie mogę tego znieść! – warknęła, rzucając grzankę na blat stołu. – Nie mogę tego znieść!

Rozdrażniony jej niespodziewanym wybuchem, poczuł uderzenie krwi do głowy.

– Do licha, proszę cię o twoje cholerne wybaczenie! Gwałtownie odstawił filiżankę i wypadł z kuchni, z domu, nie mówiąc jej nawet „do widzenia”.

Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, Catherine pochyliła się, oparła łokcie o blat i ukryła twarz w dłoniach. Miała ochotę zawołać: „Wróć, wróć! Nie wierz mi, Clay! Tak bardzo potrzebuję twojego dotyku. Wróć i spraw, żebym i ja cię dotknęła, nawet wówczas gdy się temu sprzeciwiam. Uśmiechnij się do mnie. Tak bardzo cię potrzebuję, Clay. Przytul mnie, pociesz mnie, dotknij mnie, dotknij mnie. Spraw tylko, by to coś znaczyło. Clay”.

Ten dzień był dla niej straszny.