– Mmm… ale słodkości – powiedział.

– To niedobre dla zębów – uśmiechnęła się do niego – i jak powiadają, wywołuje nadmierną aktywność.

Clay cofnął się i roześmiał szczerze, po czym ponownie usiedli przy stole.

– Zróbmy jeszcze zdjęcie, kiedy pan młody karmi pannę młodą – zaproponował fotograf.

– Do ilu jeszcze zdjęć musimy pozować? – zapytała Catherine, zakłopotana, ale już nie tak niechętna tej grze.

– Będę grzeczny – powiedział Clay. Jednak w kącikach jego ust i oczu pojawił się ten sam diabelski wyraz. Uniósł kawałek tortu, a ona wzięła go do ust, poczuła smak cukru, przełknęła, ale Clay stał nadal i czekał z oblepionymi lukrem palcami.

Z uśmiechem słodkim jak cukierek Catherine powiedziała:

– To się robi rubaszne. – Zdobyła się jednak na to, by possać koniuszek jego palca, stwierdzając, że jest lekko słony.

– Nasi goście uważają, że jest to zabawne.

– Pan, panie Forrester, jest niewybaczalnie słony. W tej jednak chwili pochwyciła skierowany na nich wzrok jasnych, wszechwiedzących oczu Elizabeth Forrester, i pomyślała, że staruszka coś podejrzewa.

Wszyscy spoważnieli, kiedy powstał Claiborne, by oficjalnie przyjąć Catherine do rodziny. Podszedł do niej, uścisnął ją i pocałował tak, żeby wszyscy to widzieli. Clay siedział poważny, z łokciami opartymi o stół, i przyglądał się tej scenie, nieświadomie pocierając wargi wskazującym palcem. Następnie wstał i uścisnęli sobie z ojcem ręce. Kiedy Clay usiadł, wszyscy zaczęli klaskać.

– Namyśliłam się, nalej mi jeszcze kieliszek – powiedziała Catherine. – I uśmiechnij się. Twoja babka Forrester obserwuje nas.

– A więc to dla niej, i dla mamy, i ojca – powiedział Clay i palcem uniósł brodę Catherine, po czym złożył na jej ustach lekki pocałunek. Sięgnął po butelkę szampana. Jednak jego uśmiech i wesoły nastrój nie powróciły.

Po obiedzie zaczęły się tańce. Catherine poznała innych krewnych Claya i z każdym z nich spędziła trochę czasu. Zabawiła też chwilę z matką, wujem Frankiem i ciotką Ellą. Wieczór nieubłaganie miał się ku końcowi i z każdą mijającą minutą wzrastały obawy Catherine.

Stojąc z Bobbi w salonie, dostrzegła Claya w holu. Stał z niezwykle piękną dziewczyną której kasztanowe włosy spływały do połowy pleców. W ręce trzymała kieliszek szampana z taką swobodą, jakby się z nim urodziła. Uśmiechnęła się do Claya i odrzuciła włosy do tyłu, one jednak w zachwycający sposób opadły jej znowu na policzek. Następnie objęła go za szyję ręką w której trzymała smukły kieliszek, uniosła swoje usta ku jego ustom i pocałowała go. Clay mówił coś do dziewczyny, wpatrując się w jej oczy z wyrazem przeprosin, widocznym w każdym rysie jego twarzy. Catherine okłamywałaby się, gdyby twierdziła, że kiedy uścisnął ramię owej nieznajomej, nie była to pieszczota. Na odchodnym pochylił się, by złożyć niespieszny pocałunek na jej gładkim policzku. Catherine szybko odwróciła wzrok.

– Kim jest ta dziewczyna, która stoi z Clayem? – Bobbi spojrzała w tamtą stronę i uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy. – To ona, prawda? – dopytywała się Catherine. – To Jill Magnusson.

– Tak. No i co z tego?

– Nic. Catherine nie mogła powstrzymać się, by nie zerkać w tamtą stronę. Clay stał odprężony, z jedną ręką w kieszeni spodni. Jill wsunęła mu dłoń pod ramię i przytuliła się do niego. Takiej dziewczynie wszystko uchodziło i zawsze wyglądała szykownie, a nie tandetnie. Teraz przyłączył się do nich jakiś starszy mężczyzna i Jill Magnusson uśmiechnęła się do niego, nie puszczając ramienia Claya.

– A to kto? – zapytała Catherine, starając się usilnie, by w jej głosie nie pojawił się lodowaty ton.

– To ojciec Jill. Jednakże Catherine czekała jeszcze jedna niespodzianka, gdy się bowiem przyglądała tej scenie, do całej grupy podeszła Elizabeth Forrester i natychmiast stało się oczywiste, że Jill Magnusson czuje się równie swobodnie w towarzystwie starej damy, jak i nowo poślubionego męża Catherine. Wyniosła matrona ani trochę nie onieśmielała Jill. W rzeczy samej brunetka wdzięcznie ujęła pod ramię Elizabeth i perliście roześmiała się na to, co powiedziała babka Claya. Po czym – niebywałe – stary orzeł również się roześmiał.

W tej chwili Clay spostrzegł, że Bobbi przygląda im się, wyjął więc natychmiast rękę z kieszeni, przeprosił swoich rozmówców i podszedł do niej i Catherine.

– Jill i jej rodzice właśnie wychodzili – wyjaśnił.

– To dziwne, że Catherine nie została przedstawiona Magnussonom.

– Och… przepraszam, Catherine. Powinienem był tego dopilnować. – Niepewnie spoglądał w stronę frontowych drzwi, gdzie Angela i pani Magnusson czule całowały się na pożegnanie, a ich mężowie ściskali sobie dłonie. Jill rzuciła mu ostatnie, przeciągłe spojrzenie.

– Catherine, myślę, że na nas już czas.

Jasne, teraz, kiedy wyszła Jill Magnusson, pomyślała Catherine.

– Powinniśmy chyba podziękować twoim rodzicom.

– Już to zrobiłem. Wiedzą, że po prostu wymkniemy się niepostrzeżenie.

– A co z prezentami? – Chciała za wszelką cenę opóźnić tę chwilę, kiedy zostanie z mężem sam na sam.

– Zostaną tutaj. Nikomu nie musimy dzisiaj za nie dziękować.

– Mama będzie się zastanawiać… – zaczęła niezdarnie, rozglądając się wokół.

– Naprawdę? – Clay zauważył zdenerwowanie Catherine. – Jest z nią Steve. Przypilnuję, żeby bezpiecznie dotarła do domu. – Wyjął pusty kieliszek z jej pozbawionych czucia palców, mówiąc: – Idź na górę, weź płaszcz, a ja będę na ciebie czekał przy bocznych drzwiach. I nie zapomnij klucza.

Znalazłszy się w różowej sypialni, Catherine opadła na skraj łóżka i przymknęła zmęczone oczy. Pożałowała, że to nie jej własny pokój, że nie może zasnąć i obudzić się rano ze świadomością, że nie było żadnego ślubu. Odruchowo bawiła się falbaniastym brzegiem jaśka, wpatrując się w deseń na powłoczce, aż oczy zaszły jej łzami. Odrzuciła poduszkę i stanęła przed lustrem. Opięła suknię na brzuchu, mierząc go wzrokiem. Spojrzała na swoją twarz w lustrze i zdziwiła się, że jest taka zaróżowiona, gdy ona sama czuje się tak, jakby odpłynęła z niej cała krew. Ściągnęła brwi w grymasie niezadowolenia, kiedy wpatrywała się we własne odbicie i znajdowała w nim niezliczone niedoskonałości.

– Jill Magnusson – szepnęła. Odwróciła się i zarzuciła płaszcz na ramiona.

Na zewnątrz świat rozjaśniała biel pierwszego śniegu, który zawsze lśni jakby własnym blaskiem. Nocne niebo wyglądało tak, jakby ktoś rozlał po nim mleko, a księżyc przesłaniała biała mgiełka. Od czasu do czasu spadał cicho pojedynczy płatek śniegu. Światło padające z okien pobłyskiwało na szronie, a bezlitosne gałęzie drzew okrywał biały puch. Powietrze było rześkie i mroźne.

Catherine podciągnęła płaszcz pod brodę, uniosła twarz i odetchnęła głęboko. Ożywiona, pospiesznie przeszła na tyły domu w stronę garaży. Było cicho.

– Przepraszam, że to tak długo trwało. – Podskoczyła na dźwięk jego głosu. Clay wyłonił się z ciemności – wysoki mężczyzna z podniesionym kołnierzem płaszcza.

– Dopadli mnie jacyś goście z życzeniami i nie mogłem się wyrwać.

– W porządku. – Otuliła się szczelniej płaszczem.

– Och, ty marzniesz. – Położył dłoń na jej plecach i poprowadził w stronę ciemnego samochodu, omotanego serpentynami. Clay otworzył drzwi od strony kierowcy.

– Masz kluczyk? – zapytał.

– Kluczyk? – powtórzyła nie rozumiejąc.

– Tak, kluczyk. – Uśmiechnął się tylko kącikiem ust.

– Dzisiaj ja poprowadzę, ale jest już twój.

– M…mój? – wykrztusiła, niepewna, gdzie szukać potwierdzenia tego faktu.

– Wszystkiego najlepszego z okazji ślubu, Catherine – powiedział po prostu.

– Klucz był do tego samochodu?

– Pomyślałem, że przyda ci się combi do wożenia zakupów i takich tam.

– Ale, Clay… – Teraz trzęsła się jeszcze bardziej, a przebiegające ją dreszcze były gwałtowniejsze, mimo że tak mocno otuliła się płaszczem.

– Masz kluczyk?

– Clay, to nie fair – rzekła.

– Wszystko jest fair na wojnie i w miłości.

– Ale nie mamy do czynienia ani z miłością, ani z wojną. Jak mogę po prostu powiedzieć… po prostu powiedzieć: „Dziękuję, panie Forrester” i odjechać nowiuteńkim samochodem, jakbym miała do tego prawo?

– A nie masz?

– Nie!

– Corvetta jest za mała – tłumaczył jej. – Trudno byłoby nią przewieźć nawet prezenty ślubne.

– Wobec tego świetnie, zamień ją albo pożycz bronco, ale nie podawaj mi świata na talerzu, gdyż mam poczucie winy, że z niego jem.

Opuścił rękę, którą trzymał drzwi samochodu, w jego głosie pojawiła się lekka uraza:

– To prezent. Czemu musisz robić z tego taką wielką sprawę? Stać mnie na to. Jeśli każde z nas będzie miało swój samochód, niezmiernie ułatwi nam to życie. Tom Magnusson ma firmę samochodową i daje nam duże zniżki na wszystkie samochody, które kupujemy.

Zdrowy rozsądek powrócił wraz z tym zimnym prysznicem.

– W takim razie dziękuję.

Catherine wsiadła i przesunęła się na siedzenie dla pasażera, uniosła sukienkę, wyciągnęła kluczyk spod podwiązki i podała mu.

Czuł na dłoni jego ciepło.

Był trochę nieswój, kiedy zapalał silnik, i przez chwilę nie ruszał. Włączył ogrzewanie i odchrząknął.

– Catherine, nie wiem, jak to powiedzieć, ale ja też dostałem dziś klucz.

– Od kogo?

– Od rodziców. – Catherine czekała, drżąc wewnętrznie. – Do apartamentu dla nowożeńców w hotelu „Regency”.

Wydała dźwięk przypominający odgłos, jaki wydaje powietrze ulatujące z balonu, i tylko jęknęła:

– Och, Boże.

– Tak, och, Boże – zgodził się i zaśmiał nerwowo.

– Co zrobimy? – zapytała.

– A co chcesz zrobić?

– Chcę jechać do domu.

– I chcesz, żeby zadzwonili jutro z „Regency” z pytaniem, dlaczego państwo młodzi się nie pojawili? – Siedziała w milczeniu, drżąc. – Catherine?

– Cóż, nie moglibyśmy po prostu… nie moglibyśmy – przełknęła ślinę – zameldować się w hotelu i zaraz wyjechać?