– Uczysz?

– Oczywiście… Na przykład, jak zajmować się kobietą w ciąży. – Skierował ją w stronę samochodu. – Chodź, myślę, że już wszystko w porządku. Wsiądź, a ja cię odwiozę jak grzeczny chłopiec.

Podczas jazdy Clay zaczął opowiadać jej o Sophie i Dziadziusiu, a historie, które jej opowiedział, sprawiły, że Catherine zrozumiała, skąd u Angeli tyle miłości. Siedząc obok Claya, słuchając jego wspomnień z dzieciństwa stwierdziła, że bardzo dobrze czuje się w jego towarzystwie.

Raz roześmiała się mówiąc:

– Robiłam, co mogłam, żeby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy Dziadziuś nazwał cię synkiem. – Uśmiechnęła się sceptycznie do Claya i powtórzyła: – Synku?

Clay również się roześmiał.

– Cóż, on chyba w ten sposób o mnie myśli. Wiesz, ja naprawdę kocham tego staruszka. Kiedy byłem mały, brał mnie na regaty na Jeziorze Górnym. Tylko on i ja. Raz zabrał mnie na przejażdżkę pociągiem, ponieważ stwierdził, że pociągi wkrótce wyjdą z użycia, nie powinienem więc stracić takiej okazji. W sobotnie popołudnia zabierał mnie na filmy Disneya, do muzeów, w różne miejsca. I chodziłem na balet z obojgiem, z Dziadziusiem i Sophie.

– Na balet? – Była naprawdę zdziwiona.

– Aha.

– Ale miałeś szczęście.

– Nigdy nie byłaś na balecie?

– Nie, tylko o tym marzyłam.

– Mówiłaś, że chciałaś zostać baletnicą, myślałem więc, że byłaś.

– Źle myślałeś. – I wyjawiła mu swój skrywany żal. Powiedziała niewiele. Przypominało to wytarcie maleńkiego kółka na brudnym oknie, przez które pozwoliła mu na chwilę zajrzeć do środka. – Mój tata dużo pił i w domu nigdy nie było pieniędzy.

Przestraszywszy się nagle, że nie powinna była tego powiedzieć, czekała na reakcję Claya. Nie chciała, żeby pomyślał, iż pragnie jego współczucia. Przez chwilę czuła na sobie jego wzrok, a jego słowa sprawiły, że serce zaczęło jej bić jak szalone.

– Ale teraz są.

ROZDZIAŁ 14

W czasie tych krótkich trzech tygodni poprzedzających ślub Catherine i Clay spędzali ze sobą sporo czasu. Doszło do tego, czego Catherine obawiała się najbardziej: zaczęła przyzwyczajać się do Claya. Polubiła to, że otwierał przed nią drzwi samochodu, podawał płaszcz, płacił za nią w restauracji. Także osobiste cechy Claya urzekały ją coraz bardziej. Zadawał sobie trud, by pożartować z dziewczętami w Horizons, zanim ją gdzieś zabrał. Zachwycał ją niezachwiany optymizm Claya i jego pogoda ducha. Śmiał się z taką łatwością, odkryła, i zdawał się brać wszystko, co się działo, za dobrą monetę.

Przyzwyczaiła się, że jego wzrok przyciągają smugi zostawiane na niebie przez odrzutowce, do tego, że wyrzuca z hamburgerów ogórki, ale dodaje keczupu. Wiedziała już, że większość jego ubrań jest w kolorze brązowym i że nie odróżnia brązu od zieleni i czasami źle dobiera skarpetki. Rozpoznawała jego ulubioną wodę kolońską, której zapach unosił się w samochodzie. Nauczyła się, które taśmy należą do jego ulubionych i które piosenki na tych taśmach lubi najbardziej.

Pewnego dnia zaproponował, by wzięła jego samochód i załatwiła wszystkie swoje sprawy na mieście. Patrzyła wielkimi niebieskimi oczyma to na kluczyki, zwisające z jego wskazującego palca, to w jego uśmiechnięte oczy.

Zaniemówiła.

– Co, do diabła, przecież to tylko samochód – powiedział niedbale.

Ale tak nie było! Nie w przypadku Claya. Dbał o niego, tak j a k trener dba o konia zwycięzcę w Kentucky Derby. Jego zaufanie do niej w tej mierze było jeszcze jednym krokiem na drodze ku bliskości, jaka z każdym dniem coraz bardziej łączyła Claya i Catherine. Zobaczyła to bardzo wyraźnie, kiedy tak wpatrywała się w kluczyki. Przyjęcie ich oznaczało pokonanie jeszcze jednej bariery między nimi, bariery znacznie ważniejszej niż wszystkie te, które padły dotychczas, gdyż ta wyznaczała ich oddzielne prawa.

Wzięła w końcu kluczyki, skuszona luksusem, jaki sobą reprezentowały, mówiąc sobie: Jeden raz… tylko ten jeden raz… Tyle mam spraw do załatwienia, a samochodem będzie o wiele szybciej niż autobusem.

Prowadząc corvette czuła, że uzurpuje sobie prawo do świata Claya, tak bardzo ten samochód stanowił jego część. Miała świadomość, że wdziera się w ten jego świat. Serce zaczęło jej bić jak szalone, gdy położyła dłonie na kierownicy, dokładnie w tym samym miejscu, w którym on zazwyczaj kładł swoje. Gdy już ruszyła, doznała przyprawiającego o zawrót głowy poczucia wolności. Raz nawet nacisnęła niepotrzebnie klakson i roześmiała się w głos, ucieszona własną śmiałością. Ustawiła wsteczne lusterko; Minneapolis w Minnesocie, oglądane z wysokości pokrytego białą skórą siedzenia w gładkim srebrnym bolidzie, wyglądało zupełnie inaczej.

Widziała, jak mężczyźni gwałtownie podnoszą głowy, a na twarzach kobiet pojawia się wyraz zawiści, i przez chwilę pozwoliła sobie na poczucie wyższości. Uśmiechała się do innych kierowców, gdy zatrzymywała auto przed czerwonym światłem na skrzyżowaniu. Corvetta była czymś ostentacyjnym i należała do kogoś innego. Nie dbała jednak o to. Uśmiechała się.

I najpierw zabrała nią Marie, a następnie Bobbi na zakupy.

I przez jeden dzień – jeden cudowny dzień – Catherine pozwoliła sobie na udawanie, że to wszystko dzieje się naprawdę. I w jakiś sposób przez ten jeden dzień tak było. W ciągu tego jednego dnia Catherine czuła smak radości, jaką mogą sprawić przygotowania do ślubu.

Szycie ślubnej sukni dla Catherine stało się „rodzinną sprawą”, gdyż każda dziewczyna w Horizons brała w tym udział.

Pewnego dnia, zanim suknia była skończona, Kruszynka urodziła dziewczynkę. Wszystkie wiedziały, że Kruszynka już dawno podjęła decyzję o oddaniu dziecka do adopcji, nie mówiły więc wiele na temat maleństwa. Kiedy odwiedzały Kruszynkę w szpitalu, opowiadały o ślubie, sukni i o przejażdżkach corvetta. Na stoliku obok łóżka Kruszynki leżało jedynie jasnobłękitne zaproszenie na ślub, nie było zaś ani jednej kartki z gratulacjami.

Catherine wyczuła u dziewcząt nieznaną tęsknotę, kiedy dotykały jej ślubnej sukni. Walczyły o prawo zapięcia zamka z tyłu, gdy Catherine ją mierzyła, dotykały z nabożnością, która ją rozczulała. Suknia uszyta była z aksamitu w kolorze kości słoniowej, z długimi rękawami, podniesionym stanem i niezbyt długim trenem. Z przodu zebrana była na ramionach i ściśle przylegała do szyi, opadając miękkimi fałdami. Przyglądając się swemu odbiciu w lustrze, Catherine zastanawiała się, co też przyniosą najbliższe miesiące.

Catherine i Clay musieli pomyśleć o tym, gdzie zamieszkają i jak umeblują dom. Po raz kolejny Catherine poczuła się jak w bajce, kiedy Clay zaproponował jej, żeby obejrzeli kilka domów jego ojca, a szczególnie te trzy, które w tej chwili są wolne.

Zawiózł ją na przedmieście Golden Valley. Catherine stanęła z boku, z bijącym sercem patrząc, jak Clay wkłada klucz do zamka. Drzwi się rozwarły i weszła do środka, słysząc, jak się za nią zatrzaskują. Stała w holu wielopoziomowego domu. Pokryte czekoladowym dywanem schody prowadziły na jedno piętro w górę i jedno w dół. Kiedy Clay dotknął jej ramienia, podskoczyła. Nic nie mówiąc, weszli po schodach, gdzie powitała ich ogromna otwarta przestrzeń salonu. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, po prawej schody na górę, do sypialni. Nie spodziewała się takiego luksusu.

– Och, Clay… – Tylko tyle była w stanie powiedzieć, omiatając wzrokiem salon.

– Wiem, co myślisz.

– Ale mam rację. Ten dom jest dla nas za duży.

– Jeśli ci się nie podoba, możemy obejrzeć inne. Stała zwrócona twarzą do niego, pośrodku tego przestronnego, jasnego pokoju.

– Nie mogę tutaj z tobą mieszkać. Przypominałoby to oszukiwanie w zeznaniach podatkowych.

– W porządku, chodźmy stąd.

– Poczekaj chwilę. – Wyciągnęła rękę, żeby go zatrzymać, gdy zniecierpliwiony szedł w stronę holu. – Ja nie mam tu nic do powiedzenia. – Zatrzymał się, ale widziała, że zacisnął zęby. – Clay, czym zapełnimy całą tę przestrzeń?

– Meblami, ale nie zapełnimy. Będziemy mieć tylko to, co niezbędne.

– Będziemy… mieć?

– Cóż, kupimy, do diabła, jakieś meble, tak się to zazwyczaj robi. – Pierwszy raz mówił do niej w taki szorstki sposób. Widziała, że jest rozczarowany i rozgniewany.

– Chcesz tego domu, prawda?

– Zawsze mi się podobał, ale to nie ma znaczenia. Są jeszcze inne.

– Tak, wiem. – Napotkała jego niezadowolony wzrok i powiedziała spokojnie: – Pokaż mi cały dom.

Poszła za nim po schodach. Gdy przekręcił przełącznik, ich oczom ukazała się przestronna łazienka. Znajdowała się w niej długa toaletka z blatem z pożyłkowanego czarnego marmuru, z dwiema umywalkami i lustrem wielkości prześcieradła. Armatura była w kolorze migdałów, a ściany pokryte tapetą w śmiałe geometryczne wzory, w tonacji brązowo – beżowej, ze srebrzystym połyskiem. Catherine nie widziała jeszcze tak luksusowo urządzonej łazienki. Szybko odwróciła wzrok od stołeczka przed toaletką i spojrzała na kabinę prysznica – oprócz wanny – z jej matowymi szklanymi ścianami.

– Można zmienić tapetę – powiedział Clay.

– Nie będzie to konieczne. Wiem, dlaczego tak ci się tu podoba – te wszystkie brązy…

Zgasił światło i przeszli do małej sypialni po drugiej stronie holu. W tym pomieszczeniu również ściany były pokryte tapetą w geometryczne rdzawobrązowe wzory. W tym pokoju mógł się czuć dobrze tylko mężczyzna.

Bez słowa przeszli do drugiej sypialni. Była ogromna i także pokryta tapetą w odcieniach brązu, ale z chłodnymi, szaroniebieskimi kontrapunktami. Clay podszedł do ściany i otworzył drzwi do wielkiej garderoby z szufladami i półkami na buty, a powyżej na walizki.

– Clay, ile to wszystko będzie kosztować?

– A czy to ważne? Stać mnie na to.

– Nie o to chodzi, wiesz o tym.

– O co więc chodzi, Catherine? Nie odpowiedziała, tylko pokazała mu oczami to miejsce, gdzie stałoby łóżko, gdyby je mieli. Clay zrozumiał i oboje spłoszeni odwrócili od siebie wzrok. Catherine pośpiesznie wyszła z pokoju, żeby obejrzeć kuchnię.