– Dobrą wiadomość? – W oczach Ady pojawiła się nadzieja, choć ona sama nadal była smutna.

– Nie wiem, jak to się stało, ale wychodzę za mąż za Claya Forrestera.

Catherine trzymała obie dłonie matki, pocierając kciukami jej błyszczącą skórę, tak cienką, że prześwitywały przez nią żyły. Twarz Ady rozpogodziła się.

– Wychodzisz za mąż za tego przystojnego młodego człowieka, który twierdził, że cię nie zna? Jak to może być?

– Widywałam się z nim, mamo, i kilka razy byłam u niego w domu. Rozmawiałam z jego rodzicami, którzy są naprawdę bardzo mili, wyrozumiali i pomocni. Możesz w to uwierzyć, mamo? Będę miała prawdziwe wesele!

– Prawdziwe wesele? – Ada pogłaskała córkę po policzku. – No cóż, kochanie… – Znowu uścisnęła rękę Catherine. – A więc tam uciekłaś, do tego młodego człowieka.

– Nie, mamo, mieszkam niedaleko uczelni. Zaprzyjaźniłam się tam z wieloma osobami, widywałam się z Bobbi, a ona przekazywała mi, jak się czujesz.

– Nie powinnaś się o mnie martwić, kochanie. Wiesz, że zawsze jakoś sobie radzę. Ale ty, tylko popatrz! Prawdziwe wesele. – Ada sięgnęła do kieszeni, znalazła chusteczkę i wytarła załzawione oczy. – Posłuchaj, kochanie, mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy, niewiele, ale…

– Cicho, mamo. Nie musisz się o nic martwić. Wszystkim się zajęła matka Claya.

– Ale jesteś moim dzieckiem, moją córeczką. To ja powinnam…

– Mamo, Forresterowie chcą się tym zająć, naprawdę. Mogłabym wziąć ślub po cichu, gdybym tego chciała, ale pani Forrester… ona rzeczywiście jest po naszej stronie, mamo. Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo takiego.

– Ona jest prawdziwą damą.

– Mamo, chcę, żebyś była na weselu. Ada podniosła na nią zaskoczony wzrok.

– Och nie, kochanie, co ty mówisz, nie pasuję do takiego miejsca.

– Posłuchaj, mamo. Przyjeżdża Steve.

– Steve? – powtórzyła Ada z niedowierzaniem.

– Tak, i może będzie chciał przyjść do domu.

– Do domu. Obie wiedziały, że minęło już sześć lat.

– Tak, mamo. I kazał mi przekazać, że zabierze cię ze sobą na wesele. Przyszłam, żeby ci to powiedzieć.

– Steve… przyjeżdża… do domu? – N a myśl o tym Ada niepewnie podniosła palce do ust. – Och, Boże, ale będą kłopoty. Herb i Steve…

– Tata nic nie będzie wiedział. Ty i Steve macie przyjść na wesele, ale tata nie. – Catherine stanowczym gestem ścisnęła dłonie matki.

– Nie wiem, jak to zrobić.

– Posłuchaj, mamo, proszę, posłuchaj. Możesz mu powiedzieć, że idziesz pograć w bingo, jak to czasami robisz w soboty.

– Ale on się domyśli, kochanie. Wiesz, jaki jest ojciec.

– Nie dowie się, jeśli mu nie powiesz. Wyjdziesz z domu, niby na spotkanie z panią Murphy, żeby pograć w bingo, podobnie jak setki razy przedtem.

– Ale on ma szósty zmysł.

– Mamo, Steve przyjeżdża, wiesz? Kiedy opuszczał dom, poprzysiągł, że jego noga nigdy w nim nie postanie, i dotychczas nie zmienił zdania. Jeśli chcesz zobaczyć Steve'a, musisz być na moim weselu.

– Czy u niego wszystko w porządku?

– Ma się świetnie. Robił wrażenie szczęśliwego i pytał, jak ty się miewasz, i kazał ci przekazać, że cię kocha.

– Steve ma teraz dwadzieścia dwa lata. Zamyślenia Ady nie rozpraszał hałas maszyn dobiegający z hali. Rytmiczny stukot towarzyszył jej niewesołym myślom, gdy ona sama kuliła się na schodach, dotykając kolanami kolan córki. Myśli o synu nie wygładziły sieci zmarszczek na jej twarzy, jednak nadały jej nowy wyraz. Gdy ponownie podniosła wzrok na Catherine, oświadczyła:

– Tyla ma schowany w magazynie kupon niebieskiego materiału, z którego uszyję sobie ładną sukienkę.

– Och, naprawdę, mamo? – uśmiechnęła się Catherine.

– Chcę się zobaczyć ze Steve'em i chcę być na ślubie mojej córeczki.

– Dziękuję. – Pod wpływem impulsu Catherine pochyliła się i szybko uściskała szczupłe ramiona matki.

– Muszę j u ż wracać, pracuję przecież na akord. Catherine skinęła głową.

– Tym razem nie powiem Herbowi słowa, zobaczysz.

– Dobrze. A ja dam ci znać, jeśli Steve znowu zatelefonuje.

Ada wstała z trudem, podpierając się rękami.

– Cieszę się, że przyszłaś, kochanie. Smutno mi było, kiedy myślałam, że ty i Steve jesteście tak daleko ode mnie. – Weszła po dwóch schodach, po czym spojrzała z góry na Catherine. – Czy to będzie wesele z kwiatami, tortem i białą suknią?

– Tak, mamo.

– No i kto by pomyślał – powiedziała jeszcze raz Ada. Zatrzymała się, a na jej twarzy wyraz zadziwienia stawał się coraz wyraźniejszy. – Kto by pomyślał – powtórzyła jakby do siebie.

Po raz pierwszy Catherine była w pełni szczęśliwa, że postąpiła zgodnie ze wszystkimi życzeniami Angeli Forrester.

Zaproszenia były wypisane na jasnoniebieskim papierze, ozdobnym pismem, które wyglądało jak piruety tancerza. Kiedy Catherine wyjmowała zaproszenia z pudełka, karteczki zaszeleściły w jej palcach jak krynolina baletnicy. Dotknęła tłoczonych liter, lekko przesunęła po nich palcami, tak jak niewidomi czytają alfabet Braille'a. Wypukłości tworzyły wdzięczne zawijasy, odbierane z czułością przez jej palce.

Przejęta przyglądała się zaproszeniu, jeszcze oszołomiona tym wszystkim, co się tak szybko działo.

Catherine Marie Anderson

i

Clay Elgin Forrester

zapraszają do wzięcia udziału w radosnej uroczystości

połączenia węzłem małżeńskim, która odbędzie się

piętnastego listopada o godzinie siódmej po południu

w domu Claiborne 'a i Angeli Forresterów

Highwiev Place 79

Edina, Minnesota

Catherine jeszcze raz przesunęła palcami po tłoczonych literach. Z głębokim żalem w sercu pomyślała: Tak, nie wystarczy czuć jedynie opuszkami palców.

ROZDZIAŁ 13

Teraz już Catherine i Clay, spotykając się we frontowym holu Horizons, okazywali sobie przyjazną bliskość bez skrępowania. Catherine niezmiennie obrzucała spojrzeniem jego postać i niezmiennie odkrywała, że sprawia jej przyjemność to, co widzi. Clayowi także podobał się jej wygląd. Jej ubrania były schludne i gustowne, chociaż skromne. Wypatrywał pierwszych objawów krągłości w jej figurze, ale jak dotąd nic nie było widać.

– Cześć – powiedział, kiedy już dokonał tych rutynowych wstępnych oględzin. – Jak się masz?

Przyjęła wyzywającą pozę.

– A jak ci się wydaje? Jeszcze raz obrzucił wzrokiem śliwkową wełnianą suknię, luźno przewiązaną paskiem, ze stębnowanymi kieszeniami na biodrach i piersi.

– Wydaje mi się, że świetnie. Ładna sukienka.

Catherine zastanawiała się, czy zrobiła to celowo, by zmusić go do powiedzenia jej komplementu. Stwierdziła, że słowa Claya sprawiły jej przyjemność. Od tego wieczoru kiedy zasnęła w samochodzie w drodze do domu, oboje podjęli świadomy wysiłek, by ich wzajemne stosunki były co najmniej poprawne.

– Dziękuję.

– Dziś poznasz moich dziadków. Nauczyła się już przyjmować podobne oświadczenia z mniejszym niepokojem niż na początku. To jednak trochę ją zdenerwowało.

– Czy muszę?

– Oczywiście, są przecież częścią rodziny. Obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów.

– A ta część rodziny, którą widzę, jest jak zwykle nieźle opakowana.

Clay miał na sobie kremowe spodnie i pasującą do nich kolorystycznie sportową tweedową marynarkę z zamszowymi łatkami na łokciach.

Po raz pierwszy obdarzyła go komplementem. Uśmiechnął się, czując nagle wewnętrzne ciepło.

– Dzięki, cieszę się, że ci się podoba. Miejmy nadzieję, że spodoba się również moim dziadkom. Babcia Forrester jest dość oschłą starszą panią.

Kruszynka właśnie schodziła po schodach, ale zatrzymała się i przechyliła przez balustradę.

– Cześć, Clay!

– Cześć, Kruszynko. Mogę ją zabrać na chwilę? – zapytał żartobliwie.

– A może na odmianę mnie wziąłbyś dziś wieczorem? Dziewczęta już nie kryły, że są oczarowane Clayem.

– Kto cię ma gdzie zabrać? Och, cześć, Clay. – Marie także musiała zejść na dół.

– Zrób coś z tym dzieckiem, zanim spadnie ze schodów na głowę i urodzi głupka.

Marie roześmiała się i lekko trzepnęła Kruszynkę po pupie.

– Dokąd idziecie dzisiaj wieczorem? – zapytała Marie, obrzucając ich pełnym aprobaty spojrzeniem.

– Do mojego domu.

– Tak? A z jakiej to okazji tym razem?

– Następna tortura. Dziadkowie.

Marie uniosła brwi, wzięła Kruszynkę za rękę i pociągnęła za sobą w stronę kuchni, równocześnie rzucając Catherine ostatnie konspiracyjne spojrzenie.

– Całe szczęście, że właśnie dzisiaj nałożyłaś swoją najnowszą kreację, prawda Cath?

Clay obejrzał suknię z jeszcze większym zainteresowaniem.

– Mamy zręczne palce, co? – zapytał i puścił do niej oko.

– Tak, mamy. Z konieczności. – Catherine położyła lekko dłoń na brzuchu. Uśmiechając się do Claya, czuła się szczęśliwa i pewna siebie.

Coś się między nimi zmieniło. Skrywany gniew i poczucie usidlenia zaczęły zanikać. Traktowali się uprzejmie i coraz częściej żartowali z siebie nawzajem.

Gdy Clay skręcił na podjazd przed domem rodziców, zapadła już całkowita ciemność. Reflektory samochodu oświetliły wzór z czerwonej cegły na frontonie domu.

Ogród przygotowano już na zimę. Liście były tylko wspomnieniem, a pnie drzew otulono białymi ochraniaczami. Jeden z krzewów w kształcie piramidy, obłożony zimowym okryciem, wyglądał jak indiański namiot.

Dom był oświetlony wewnątrz i na zewnątrz. Podchodząc Catherine spojrzała na podwójne latarnie powozowe oświetlające drzwi wejściowe z obu stron, następnie na czubki swoich pantofli na wysokich obcasach. Ręce, wsunięte do kieszeni płaszcza, przyciskała mocno do boków, próbując opanować narastający niepokój. Wtem poczuła ciepłe palce Claya na karku. Pod wpływem jego dotyku Catherine odwróciła się zaskoczona.