– Catherine? – zawołał cicho Clay. Otworzyła oczy i zerwała się z fotela, jakby przyłapał ją na grzebaniu w szufladach biurka. Stał w drzwiach, z jedną ręką w kieszeni spodni; przyglądał się jej już od pewnego czasu. Wszedł do mrocznego pokoju, a ona odwróciła twarz, żeby nie widział łez na jej rzęsach.

– Nie mogłaś się do niego dodzwonić?

– N…ie, dodzwoniłam się.

– O co więc chodzi?

– O nic. Natychmiast złoży podanie o urlop.

– Dlaczego więc jesteś taka zdenerwowana?

– Nie jestem. – Z trudem jednak przyszło jej wypowiedzenie tych słów. Poczuła się niepewnie, wiedząc, że Clay bacznie się jej przygląda. W jego głosie, gdy się w końcu odezwał, pobrzmiewała troska.

– Czy chcesz o tym porozmawiać, Catherine?

– Nie – odparła chłodno. Nie chciała go wprowadzać w swoje bolesne wspomnienia. Nie Claya Forrestera, który miał tylko przemknąć przez jej życie.

Clay przyglądał się jej wyprostowanym ramionom i dumnie uniesionej głowie. Jakaż robiła się nieprzystępna, kiedy tego chciała. Zastanawiał się, co by było, gdyby pokonał dzielącą ich odległość i dotknął jej ramienia. Przez chwilę kusiło go, by to zrobić, ponieważ wyczuwał jej bezgraniczną samotność w cierpieniu. Catherine przerwała jego rozmyślania:

– Clay, chciałabym sama uszyć sobie suknię ślubną.

Zobaczyła w jego oczach pytanie, wiedziała, że go zaskoczyła. Nie potrafiłaby jednak wyjaśnić mu, dlaczego go raniła. Czemu rzucała wyzwanie? Jego pozycji w społeczeństwie? Jego bezpiecznemu, pełnemu miłości dzieciństwu?

– Niepotrzebne ci moje pozwolenie – powiedział cicho, a ona nagle poczuła się głupio. – Czy potrzebujesz pieniędzy na zakupy?

Poczuła, jak rumieniec oblewa jej twarz.

– Nie. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy na czesne za następny semestr, a nie będę ich potrzebować.

Teraz on poczuł się niezręcznie.

Dni poprzedzające ślub były przerywane różnymi emocjonalnymi kontrapunktami, na ogół jednak Clay i Catherine czuli się coraz swobodniej w swoim towarzystwie. Zdarzało się nawet, że śmiali się i żartowali. Tak było poprzedniego wieczoru, kiedy zatelefonowali do Bobbi i Stu z prośbą, by byli świadkami na ich ślubie. Clay rozsiadł się wygodnie na kanapie w gabinecie, żeby podsłuchiwać, do czego sam się przyznawał. Wykręcając numer, Catherine uśmiechnęła się, spojrzała na niego i powiedziała kpiącym tonem:

– Bobbi uzna cię za niezłą zdobycz, wiesz? Clay skrzywił się jedynie i wyciągnął wygodnie, z obiema rękami założonymi za głową i przygotował do słuchania rozmowy.

– Cześć, mówi Catherine… Nie, wszystko jest w najlepszym porządku… Jestem u Claya… Tak, Claya Forrestera… – Kąciki ust Claya uniosły się lekko. – Cóż, przywiózł mnie na wspólną kolację z jego rodzicami. – Wzrok Catherine napotkał jego wzrok. – Wpadł na mnie na uniwerku i poszedł za mną… Możesz tak to nazwać… Nie, był bardzo uprzejmy, nic z tych rzeczy… – Catherine miała ochotę zetrzeć uśmieszek z twarzy Claya… – Bobbi, przygotuj się, bo zaraz przeżyjesz szok. Clay i ja postanowiliśmy się pobrać i chcę, żebyś była moją druhną. – Catherine zasłoniła słuchawkę dłonią, zrobiła głupią minę do Claya i przez chwilę pozwoliła Bobbi na wykrzykiwanie zachwytów. – Cóż, jestem, to znaczy, zatelefonowałam, jak tylko postanowiliśmy… Stu… Clay właśnie z nim rozmawiał… Steve także postara się przyjechać… za trzy tygodnie, piętnastego… Wiem, wiem, potrzebna ci będzie sukienka… Posłuchaj, porozmawiam z tobą jutro, chciałam cię tylko powiadomić.

Kiedy Catherine odłożyła słuchawkę, jej wzrok napotkał wzrok Claya i oboje wybuchnęli śmiechem.

– To musiał być szok dla Bobbi, co? – Na jego twarzy malowało się rozbawienie. – A tak się obie natrudziłyście, żeby utrzymać w tajemnicy miejsce twojego pobytu – zażartował.

– Musiałeś siedzieć tu i uśmiechać się kpiąco, jak z nią rozmawiałam?

– Cóż, ty też siedziałaś i uśmiechałaś się, kiedy ja rozmawiałem. – Zauważył, że nadal się uśmiecha.

Podniósł się leniwie, podszedł do Catherine i opierając dłonie na blacie biurka, pochylił się do przodu i zażartował:

– Chcę tylko lepiej poznać moją narzeczoną, zobaczyć, jak się zachowuje w przymusowej sytuacji. To wszystko. – Jego szare oczy błyszczały wesoło.

Nigdy przedtem nie nazywał jej swoją narzeczoną. Stworzyło to pewną intymność między nimi i spowodowało, że Catherine przeszły ciarki po plecach. Odsunęła krzesło na bok, wstała i ze spuszczonym wzrokiem wygładziła bluzkę na wciąż jeszcze płaskim brzuchu.

– Daj mi sześć miesięcy, a zobaczysz, jak się zachowuję w przymusowej sytuacji. – Po czym obdarzyła go naprawdę miłym uśmiechem.

Pomyślał, że gdyby częściej się tak zachowywała, najbliższe miesiące byłyby przyjemniejsze dla nich obojga.

Postanowienie Catherine, by na ślub nie zapraszano jej ojca, wpędziło Angelę w kłopotliwe położenie. Wymyśliła więc sposób, aby w dniu wesela Herb Anderson znajdował się daleko. Kiedy powiedziała o tym Claiborne'owi, ten przyznał, że wpadł na ten sam pomysł. Nie było gwarancji, iż to się uda. Trzy tygodnie to bardzo mało czasu, by sprawa znalazła się na wokandzie, nie mogli też być pewni, że Anderson zostanie skazany. By jednak zwiększyć szanse, Claiborne wynajął najlepszego w mieście adwokata. Jeśli nie uda się Leonowi Harknessowi, nie uda się żadnemu prawnikowi.

ROZDZIAŁ 12

Ada Anderson od szesnastu lat pracowała na dziennej zmianie w zakładach Munsigwear przy Lyndale Avenue, w północnej części Minneapolis. Pracowała tam tak długo, że ani ta fabryka, ani okolice nie robiły już na niej wrażenia. Przyzwyczaiła się do brzydkich fabrycznych budynków i ponurego otoczenia, hałaśliwych hal i do monotonii.

Jednak gdy Catherine wysiadła z miejskiego autobusu, spojrzała przygnębiona na budynek, w którym jej matka przez całe lata przyszywała kieszenie do koszul i gumki do majtek. Fabryka zawsze wpędzała Catherine w depresję, było to jednak miejsce, w którym mogła swobodnie porozmawiać z matką.

Ada wyszła, szurając nogami, z hałaśliwego, pełnego ścinków pomieszczenia. Na jej prostej twarzy malowało się jeszcze zdziwienie, gdy brygadzista odwołał ją od maszyny, mówiąc, że ma gościa – coś bardzo niezwykłego w tym miejscu. Uśmiechnęła się na widok córki.

– Och, Catherine – powiedziała zmęczonym głosem.

– Cześć, mamo.

– Myślałam, że pojechałaś gdzieś na Zachód.

– Nie, mamo, przez cały czas byłam w mieście. Nie chciałam tylko, żeby tato wiedział, że tu jestem.

– Był okropnie wściekły, że uciekłaś. Catherine bardzo chciała, żeby matka ją uściskała, ale tak się nie stało.

– Czy on… odegrał się za to na tobie, mamo?

– Nie. Tylko pił. Odkąd opuściłaś dom, nie trzeźwiał.

– Mamo, czy mogłabyś gdzieś usiąść?

– Nie wiem, kochanie, mam przerwę dopiero za jakieś pół godziny.

– Możemy usiąść w jadalni?

– Siedzą tam zawsze dziewczęta, a one mają wielkie uszy. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć.

– Mogłybyśmy pójść gdzieś, gdzie przynajmniej jest cicho.

– Chwileczkę, zapytam. Coś załamało się w Catherine, poczuła irytację z powodu niezdecydowania matki. Nawet tutaj, po szesnastu latach, i to w sytuacji, która mogła tyle dla niej znaczyć, matka nie potrafiła o niczym zadecydować i na chwilę przejąć inicjatywy.

– Na litość boską, mamo. Czy rzeczywiście nie możesz na pięć minut opuścić maszyny?

Ada potarła brodę, niepewna, zakłopotana. Catherine natychmiast poczuła skruchę, iż zaatakowała matkę za coś, czego sama nie była w stanie zmienić. Poklepała matkę serdecznie po ramieniu.

– Dobrze, zapytaj, poczekam. Kiedy znalazły się na schodach, a hałas za nimi ucichł, w jakiś dziwny sposób to miejsce wydało się odpowiednim tłem dla tej kobiety, która wyglądała o piętnaście lat starzej niż mogłaby w tym wieku. Catherine pomyślała nagle o swojej matce jako o pokonanej przez czas i los.

– No, mamo, usiądźmy tu na chwilę, dobrze? Co sobie zrobiłaś w palec? – Ada miała zabandażowany wskazujący palec prawej ręki.

– Nic takiego. W zeszłym tygodniu podłożyłam go pod maszynę. Myślałam, że mam więcej wprawy po tych wszystkich latach. Kazali mi zrobić sobie zastrzyk przeciwko tężcowi, a to było jeszcze gorsze.

Catherine zastanawiała się, czy to nie jej ucieczka tak bardzo zdenerwowała matkę.

– Nie chciałam, żebyś się martwiła, mamo. Bałam się, że ojciec wyśledzi mnie na uczelni i znowu zacznie sprawiać kłopoty mnie i Forresterom. Pomyślałam, że zostawi ich w spokoju, gdy mnie nie będzie.

– Catherine, próbowałam go przekonać, by zapomniał o wszystkim. „Herb, mówiłam, nie możesz narażać się takim ludziom jak Forresterowie”. On jednak poszedł i pobił tego młodego człowieka, po czym spędził noc w więzieniu. Odtąd zaczął pić więcej niż kiedykolwiek przedtem, a teraz chodzi, mówiąc do siebie, jak to wydusi z nich pieniądze. Przeraża mnie to. Mówię mu: „Herb, rozchorujesz się, jak będziesz tak dalej postępował”.

– Mamo, zrozum, on już jest chory.

– Nie mów tak, kochanie… – W oczach Ady znowu pojawił się strach. Niepewnie spojrzała w bok. – Wkrótce się uspokoi.

– Wkrótce? Mamo, mówisz tak, odkąd sięgam pamięcią. Dlaczego godzisz się z tym?

– Nie mogę nic zrobić.

– Możesz odejść – powiedziała cicho Catherine. W oczach Ady znowu pojawił się wyraz, który Catherine już znała.

– A gdzie miałabym pójść, kochanie? Nie pozwoli mi się nigdzie ruszyć.

– Pomogę ci. Są takie miejsca, mamo, nawet tu, w naszym mieście, gdzie ojciec znajdzie pomoc.

– Nie, nie – zaprotestowała Ada gwałtownie – nic by to nie dało. Wyszedłby stamtąd jeszcze gorszy. Znam Herba.

Catherine myślała o Instytucie Johnsona, mieszczącym się tuż, tuż. Wystarczyło zatelefonować. Nie chciała jednak wytaczać teraz argumentów, tak samo wyświechtanych jak metody samoobrony zaślepionej Ady.

– Posłuchaj, mamo, mam dla ciebie dobrą wiadomość.