– Baw się dobrze – powiedziała Marie.
– Dobranoc – życzyła im wszystkim Catherine.
– Dobranoc – odparły jednogłośnie, niczym grupa przedszkolaków.
Catherine miała ochotę zapaść się pod ziemię, już sięgała do klamki, gdy ręka Claya wysunęła się zza niej. Miała do wyboru: albo pozwolić mu otworzyć przed sobą drzwi, albo na oczach dziewcząt sprzeciwić się jego galanterii. Catherine opuściła rękę i wyszła w chłodną październikową noc, która przyniosła słodką ulgę jej rozpalonej skórze. Oboje czuli spojrzenia wpatrujące się w nich z każdego frontowego okna domu.
Idąc za Catherine do samochodu, Clay czuł unoszący się za nią przyjemny zapach, słyszał stukot wysokich obcasów na chodniku, w świetle padającym z lampy na ganku dostrzegł jej wymyślnie ułożone włosy. I chociaż nie zamierzał tego zrobić, otworzył przed nią drzwi samochodu, nadal świadom wszystkich tych ciekawskich oczu, jednocześnie podziwiając długie nogi Catherine.
Z domu doleciał ich chór omdlewających westchnień, przyprawiających o zawrót głowy.
W samochodzie panowała tak pełna napięcia cisza, że kiedy Clay przekręcił kluczyk, nikły warkot silnika zabrzmiał przyjemnie. Catherine starała się odwracać od niego wzrok; jest coś w mężczyźnie i jego samochodzie, i w tym, co robi, kiedy do niego wsiada, rusza, dotyka deski rozdzielczej, zagłębia się w fotel, w sposobie, w jaki podnosi rękę sięgając do lusterka – zniewalające drobne czynności, dziwnie męskie, by móc obserwować je spokojnie. Catherine patrzyła więc prosto przed siebie.
– Dokąd chcesz jechać? W końcu spojrzała na niego.
– Słuchaj, przepraszam za to, co się tam działo. One są… one…
– Nic się nie stało. Dokąd chcesz pojechać?
– Stało się. Nie chcę, żebyś odniósł niewłaściwe wrażenie.
– Wydaje mi się, że okna nadal na nas patrzą. – W tonie jego głosu pobrzmiewało rozbawienie, kiedy czekał, pozornie spokojny, z rękami na kierownicy.
– Dokądkolwiek… wszystko mi jedno. Myślałam, że po prostu przejedziemy się, usiądziemy w samochodzie i porozmawiamy, jak poprzednim razem.
Samochód ruszył od krawężnika, a ona poczuła jego szybkie taksujące spojrzenie, i wiedziała, że ocenia w myślach jej fryzurę, makijaż, wysokie obcasy. Znowu miała ochotę umrzeć. Była pewna, że pomyślał sobie: Akurat, wszystko ci jedno!
– Pijesz? – zapytał, patrząc już na jezdnię. Rzuciła mu spojrzenie, przypominając sobie lato i to wino.
– Czasem tak, czasem nie. Najczęściej nie. Przypomniał sobie o ojcu i pomyślał, że wie, dlaczego.
– Znam takie spokojne miejsce, gdzie nie zaczynają grać przed dziewiątą. O tak wczesnej porze nie powinno tam być tłoku i moglibyśmy wypić drinka, kiedy będziemy rozmawiać, dobrze?
– Świetnie – zgodziła się. Wyjechał na Washington Avenue, kierując się ku centrum, przejeżdżając przez Missisipi. Cisza stała się nieprzyjemna, sięgnął więc po kasetę, wsunął ją do magnetofonu, cały czas nie spuszczając wzroku z jezdni. Był to ten sam rodzaj muzyki co poprzednio – zbyt żywej jak na jej gust, za mało subtelnej i melodyjnej. Po prostu rytmiczny hałas, pomyślała lekceważąco. Jak poprzednio, ściszyła ją.
– Nie lubisz muzyki dyskotekowej.
– Nie.
– Nigdy nie próbowałaś tego tańczyć?
– Nie. Gdybym umiała tańczyć, byłabym w balecie, ale nigdy nie było mnie stać na lekcje. Znajomi twierdzili, że byłabym dobrą baletnicą. – Zdała sobie sprawę, że gada jak najęta, by ukryć zdenerwowanie.
On także to czuł.
Catherine zastanawiała się, czy powiedzieć o tym, że ojciec przepił wszystkie oszczędności przeznaczone na lekcje tańca, byłaby to jednak zbyt osobista uwaga. Za wszelką cenę chciała uniknąć zagłębiania się w osobiste tematy.
– Czy wszystkie te dziewczęta są w ciąży? – zapytał.
– Tak.
Zatrzymali się na czerwonym świetle i twarz Claya przybrała nieziemskie zabarwienie, kiedy na nią spojrzał.
– Ale przecież są takie młode.
– Jestem tam najstarsza.
Wyczuła jego zaskoczenie i nagle zaczęła tak szybko paplać, jakby to był konkurs, który chciała wygrać.
– Posłuchaj, one nie uwierzą, że to nie randka. Chcą, żeby to była randka. Tak bardzo tego chcą, że to one zrobiły ze mną to wszystko. Jadłyśmy kolację i… – I opowiedziała mu, jak ją pobrudziły dżemem, a następnie wystroiły, jakby była księżniczką. – Nie mogłam im wytłumaczyć, że się mylą – zakończyła Catherine. – Było to okropne… i cudowne… i patetyczne.
A więc to dlatego, pomyślał.
– Nie przejmuj się. Rozumiem.
– Nie, nie! Nie wydaje mi się, żebyś rozumiał! Nie możesz tego chyba zrozumieć! One robią ze mnie swoją… swoją wysłanniczkę! – Wyrzuciła ręce w górę w geście bezradności i opowiedziała mu o Francie i perfumach i jak musiała się nimi pokropić.
– Pachniesz cudownie, o co ci chodzi?
– Nie w tym rzecz. Postaraj się zrozumieć, co próbuję powiedzieć. Musiałam użyć tych perfum, kiedy ta kleptomanka, patrząca na mnie wielkimi oczami, błagała mnie, żebym coś w jej życiu wyprostowała.
– Postąpiłaś słusznie.
– Zrobiłam, co musiałam zrobić. Chciałam tylko, byś wiedział, że wszystko wymknęło mi się z rąk. Kiedy przyjechałeś, miałam ochotę umrzeć, ponieważ sądziłam, że pomyślisz sobie, iż ja… ja mam jakieś plany względem ciebie.
W tej chwili dojechali już do parkingu przed lokalem o nazwie „The Mullion”. Clay wyłączył silnik, odwrócił się do niej i powiedział:
– W porządku, przyznaję, że przez chwilę czułem się tam trochę nieswojo, ale choćby tylko po to, żeby ich wysiłki nie poszły na marne, przekaż im, że według mnie wyglądasz fantastycznie.
– Nie o to mi chodziło, zrozum!
– Ależ rozumiem. Jeśli jednak nadal będziesz tak się upierać, to rzeczywiście pomyślę, że masz wobec mnie jakieś zamiary. – Clay znał już oznaki jej gniewu. Wysiadł więc szybko, obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi.
I chociaż gotowała się ze złości po jego ostatniej uwadze, przez głowę przeleciała jej myśl, że na spotkanie z nią włożył taki elegancki garnitur.
ROZDZIAŁ 8
„The Mullion” wzięło swoją nazwę od wysokich okien w wykuszach z szybkami w ołowiu, wychodzących na rzekę. Clay ujął Catherine pod ramię, prowadząc ją do stolika w głębi sali, otoczonego z trzech stron przez szkło i noc.
Usiadł naprzeciwko niej i zapytał:
– Czego się napijesz?
– Czegoś łagodnego.
– Wino? – zaproponował. – Białe? – Pamiętał, iż Catherine woli białe wino od czerwonego.
– Nie, coś łagodniejszego. Sok pomarańczowy, bez alkoholu. Zalecają nam picie soków owocowych – powiedziała, w tonie pouczenia.
Ich oczy spotkały się; patrzy na mnie baranim wzrokiem, pomyślała, szybko więc spojrzała na sznur samochodów, sunących przez most, których światła odbijały się w lustrze wody, tworząc krwawozłociste smugi. Clay zadziwił Catherine, zamawiając dwa soki pomarańczowe. Ośmieliła się spojrzeć na niego, ale szybko odwróciła wzrok. Nie mogła się powstrzymać od myśli, że dziecko może być podobne do niego.
– Chciałbym znać twoje plany – zaczął, po czym dodał znacząco: – Na początek.
– Na początek? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Początek czego?
– Zanim ci powiem, po co cię tu przyprowadziłem.
– Moje plany powinny wydać ci się oczywiste. Mieszkam w domu dla niezamężnych matek.
– Nie udawaj tępej, Catherine. Nie każ mi znowu wydobywać z ciebie każdego zdania. Wiesz, o co pytam. Chcę wiedzieć, co zrobisz z dzieckiem, jak się urodzi.
Jej twarz stężała.
– Och, nie!
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tylko tyle, że gdzie się ostatnio odwrócę, każdy chce wiedzieć, co zrobię z dzieckiem.
– Kto jeszcze? Zamierzała powiedzieć, że to nie jego interes, wiedziała jednak, że tak nie jest.
– Pani Tollefson, dyrektorka Horizons. Twierdzi, że jej zadaniem jest znajdowanie dzieci dla samotnych małżeństw.
– Zamierzasz więc je oddać?
– Uważam, że to tylko moja sprawa, nikogo innego.
– Chcesz powiedzieć, że trudno ci podjąć decyzję?
– Chcę powiedzieć, że nie życzę sobie, byś miał jakiś wpływ na tę decyzję.
– Jestem ojcem.
– Spłodziłeś je – odparła, przeszywając go morderczym spojrzeniem, które pasowało do jej słów. – A to wielka różnica.
– To zabawne – powiedział dziwnie bezbarwnym głosem – bo ja nie widzę większej różnicy.
– Chcesz powiedzieć, że odczuwasz wyrzuty sumienia?
– To dziecko jest moje. Nie potrafię wymazać go z myśli, nawet gdybym chciał.
– Wiedziałam, że dojdzie do tego, jak się z tobą spotkam. Dlatego właśnie nie chciałam. Nie chcę, żebyś naciskał na mnie, ani bym zatrzymała dziecko, ani bym je oddała. Cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. A tak nawiasem mówiąc, co się stało z tym mężczyzną który zaproponował mi pieniądze na skrobankę?
– Może przypominasz sobie, że byłem wówczas w dużym stresie. Była to pochopna myśl. Nie wiem, czy wolałbym, żebyś się na to zgodziła czy nie. Może chciałem tylko wiedzieć, jaka jesteś.
– Cóż, obawiam się, że nie potrafię ci odpowiedzieć, bo jeszcze sama nie wiem, co zrobię.
– To dobrze – powiedział, zaskakując ją. Właśnie wtedy podeszła do ich stolika kelnerka z dwiema wysokimi, smukłymi szklankami soku pomarańczowego z lodem.
Clay sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, a Catherine automatycznie do swojej torebki. Zanim jednak wyjęła portmonetkę, Clay położył na tacy pięciodolarowy banknot.
– Chcę zapłacić za swój sok.
– Spóźniłaś się. Zdenerwowała się.
– Nie chcę… – Miała jednak trudności z wyjaśnieniem, czego nie chce.
– Nie chcesz, żebym kupił mojemu dziecku sok pomarańczowy?
Wpatrywała się w niego bez mrugnięcia powiek, próbując zdać sobie sprawę z własnych motywów.
– Coś w tym stylu.
– Cena szklanki soku pomarańczowego nie stanowi dożywotniego długu.
– Daj spokój, dobrze? Mam wrażenie, że uzurpujesz sobie do mnie prawo, a to mi się nie podoba, to wszystko. Zapraszasz mnie, fundujesz sok. Nie myśl tylko, że to cokolwiek zmieni.
"Osobne Łóżka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Osobne Łóżka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Osobne Łóżka" друзьям в соцсетях.