– Nie chcesz jej nawet usłyszeć?

– Raz już złożyłeś mi propozycję – tak to nazwijmy. Raz wystarczy.

– Nie grasz uczciwie, prawda?

– Czego chcesz?

– Nie chcę rozmawiać o tym przez telefon. Czy masz czas jutro wieczorem?

– Już ci mówiłam…

– Daruj sobie powtórzenia – przerwał jej Clay. – Nie chciałem tak tego załatwiać, ale nie pozostawiasz mi żadnego wyboru. Przyjeżdżam po ciebie jutro wieczorem o siódmej. Jeśli nie wyjdziesz ze mną porozmawiać, powiem twojemu ojcu, gdzie może cię znaleźć.

– Jak śmiesz! – Twarz stężała jej z wściekłości.

– To ważne, nie wystawiaj mnie więc na próbę, Catherine. Nie chcę tego zrobić, ale zrobię, jeśli będę musiał. Mam wrażenie, że on zna sposoby, by cię nakłonić do posłuchania głosu rozsądku.

Catherine poczuła się osaczona, zagubiona, pozbawiona nadziei. Dlaczego jej to robił? Dlaczego teraz, kiedy w końcu znalazła miejsce, gdzie była szczęśliwa, jej życie nie mogło być spokojne?

– Nie pozostawiasz mi dużego wyboru, prawda? – odparła z goryczą.

Na linii na chwilę zapanowała cisza, po czym znów zabrzmiał głos Claya, trochę łagodniejszy, trochę bardziej wyrozumiały:

– Catherine, kilka dni temu próbowałem cię nakłonić, żebyś ze mną porozmawiała. Powiedziałem, że nie chcę tego załatwiać w ten…

Odłożyła słuchawkę, sfrustrowana do granic wytrzymałości. Stała przez chwilę, próbując się opanować przed pójściem na górę. Telefon znowu zadzwonił. Tak mocno zacisnęła szczęki, że zabolały ją zęby, położyła dłoń na słuchawce, poczuła, że znowu drży, podniosła ją i rzuciła:

– Czego chcesz tym razem?

– Siódma godzina – rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Bądź gotowa, bo jak nie, twój ojciec się dowie!

Po czym to on odłożył słuchawkę.

– Coś nie tak? – zapytała Marie, stojąc w drzwiach kuchni.

Catherine podskoczyła przestraszona i złapała się za serce.

– Nie wiedziałam, że jeszcze tu jesteś.

– Usłyszałam tylko ostatni fragment. Czy to był ktoś ważny?

Catherine z roztargnieniem przyglądała się Marie, małej, ciemnej, o lalkowatej urodzie, zastanawiając się, co by Marie zrobiła, gdyby telefonował Joe i chciał z nią porozmawiać jutro wieczorem o siódmej.

– Nie, nikt ważny.

– To był on, prawda?

– Kto?

– Ojciec twojego dziecka. – Twarz Catherine oblała się rumieńcem. – Nie ma sensu zaprzeczać – ciągnęła Marie. – Ja wiem. – Catherine rzuciła jej tylko gniewne spojrzenie i wzruszyła ramionami. – Cóż, nie widziałaś koloru swojej twarzy ani wyrazu oczu, kiedy usłyszałaś jego głos w słuchawce.

Catherine odwróciła się gwałtownie i krzyknęła:

– Nic mnie nie obchodzi ten Clay Forrester! Marie założyła ręce, uśmiechnęła się, uniosła jedną brew.

– A więc tak się nazywa, Clay Forrester? Wściekła na siebie, Catherine rzuciła:

– To nieważne, jak się nazywa. Nie chcę go znać.

– Ale nic na to nie poradzisz. – Marie wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste.

– Och, daj spokój – powiedziała z rozdrażnieniem Catherine.

– Jak już wylądowałaś w tym miejscu, to zdajesz sobie sprawę, że żadna z nas nie jest uodporniona na faceta, który stał się przyczyną naszych kłopotów.

Chociaż Catherine chciała temu zaprzeczyć, nie mogła. Kiedy usłyszała głos Claya Forrestera, coś rozszalało się w jej żołądku. Jednocześnie przeszywały ją zimne i gorące dreszcze, czuła zawroty głowy i zmieszanie. Jak mogłam! – zganiła się w duchu. Jak mogłam tak zareagować na sam głos mężczyzny, który – dwa miesiące po fakcie! – zapomniał, że w ogóle odbył ze mną stosunek?

ROZDZIAŁ 7

Gdy następnego popołudnia Catherine wróciła z zajęć, zdała sobie sprawę, że coś się dzieje. Atmosfera była napięta, dziewczęta rozgadane, chichoczące. Wszystkie naraz doradzały jej, by poszła do siebie na górę i pouczyła się, a Vicky za nią nakryje do stołu. Któraś zaproponowała, że pomaluje jej paznokcie, a Marie powiedziała:

– Hej, Catherine, może ułożę ci włosy?

– Zrobiłam to dzisiaj rano, dziękuję. Za jej plecami Marie ze zniechęceniem opuściła ręce, ale pozostałe dziewczyny nie ustawały: może Catherine skorzysta z fioletowego cienia do powiek albo morelowego różu? Białej konturówki do ust? W końcu Catherine zwróciła się do całej grupy z przebiegłym uśmiechem:

– W porządku, dziewczyny, wiem, o co wam chodzi. Marie wam powiedziała, prawda? Ale to nie jest randka, zapewniam. Tak, będę miała gościa, ale wyjdę do niego dokładnie tak, jak teraz stoję. – A ubrana była w spłowiałe niebieskie dżinsy i w obszerną flanelową koszulę – w strój odpowiedni do karmienia świń.

– W tym? – Marie omal się nie zakrztusiła.

– Co ci się nie podoba?

– Wszystko byłoby w porządku, gdybyś szła na mecz piłkarski.

– Po co mam się stroić? Powiedziałam wam, że to nie randka.

– Wiemy już wszystko, Catherine – obwieściła Gover, – Wszystkie wiemy, że to on!

Marie, bez wątpienia przywódca grupy, położyła rękę na biodrze i powiedziała śpiewnym tonem:

– Nie randka, co? O co chodzi, Catherine, czy on jest stary i zniedołężniały? Czy ma nieowłosione nogi?

Wszystkie wybuchnęły śmiechem, łącznie z Catherine. Któraś jeszcze kontynuowała żarty, posuwając je dalej:

– Może śmierdzi! Może ma nieświeży oddech! Nie, wiem! Ma tasiemca! Kto chciałby się stroić dla faceta z tasiemcem!

Teraz już wszystkie otaczały Catherine, jakby była masztem flagowym.

– Wiem, założę się, że jest żonaty.

Co jednak wcześniej bawiło Catherine, teraz ją rozgniewało. Spojrzała na dziewczęta jak na stado dzikich zwierząt, szczypiących ją, zwierających się do ostatecznego ataku.

– Nie, wiem, że nie jest żonaty – poinformowała grupę Marie. – Musi chodzić o coś innego.

– Wobec tego jest księdzem, osobą duchowną. Och, wstyd, wstyd, Catherine.

– Myślałam, że jesteście moimi przyjaciółkami! – wykrzyknęła, zmieszana i zraniona.

– Jesteśmy. Chcemy tylko, żebyś wystroiła się dla swojego mężczyzny.

– On nie jest moim mężczyzną!

– Założę się, że nie będzie, jeśli nie wyskoczysz z tych szmat i nie pomalujesz sobie paznokci.

– Nie będę malować paznokci dla Claya Forrestera. Może sobie pójść do piekła i wy także! – Catherine wyrwała się z kręgu i pobiegła na górę.

Nie pozwolono jej jednak się dąsać. W drzwiach natychmiast pojawiła się Marie i oparła się o framugę.

– Tolly nie pozwala nikomu opuszczać posiłków, więc lepiej zejdź na dół. Dziewczyny trochę się pobawiły. Wszystkie są znacznie od ciebie młodsze, wiesz, ale to ty zachowujesz się dziecinnie, uciekając do pokoju i dąsając się.

Catherine obrzuciła Marie ironicznym spojrzeniem.

– Zejdę na dół – powiedziała zimno – ale powiedz dziewczętom, żeby dały mi spokój! To nie wasz interes, jak ja się ubieram.

Kolacja nie była dla Catherine przyjemnym wydarzeniem, ale dziewczęta zachowywały się tak, jakby nic się nie stało. Catherine siedziała nieruchoma jak kamień, z napiętymi jak struny nerwami.

– Podaj mi dżem truskawkowy – poprosiła Marie, rzucając Vicky porozumiewawcze spojrzenie, a gdy ta nie zrozumiała, poszukała wzrokiem Gover, która właśnie napełniała szklanki mlekiem. Kiedy dotarła do Catherine, zrobiła, co w jej mocy, by zimne mleko wylądowało na kolanach rozgniewanej dziewczyny. Catherine z hałasem odsunęła swoje krzesło, nie powiedziała jednak słowa, tylko popatrzyła na Gover z wściekłością.

Głos Marie był tak gładki jak roztopione masło.

– Ależ, Gover, nie możesz bardziej uważać?

Gover odstawiła karton z mlekiem, złapała jakieś serwetki i odegrała komedię, wycierając mokrą nogawkę dżinsów Catherine. Wokół stołu rozbrzmiały chichoty, kiedy Catherine z wściekłością wyrwała serwetkę i powiedziała lodowato:

– Nic się nie stało.

Kiedy jednak pochyliła się do przodu, żeby dosunąć krzesło do stołu, z lewej strony pojawiła się nagle ręka z herbatnikiem, z którego skapywał dżem. Truskawki przylepiły się Catherine do skroni, do włosów nad uchem i do brwi.

– Och, Boże, patrzcie, co ja narobiłam – powiedziała niewinnie Vicky.

Catherine podskoczyła, nie kontrolując już swojego gniewu:

– To jakiś spisek! Za co mnie tak nienawidzicie? Marie, ich przywódczyni, wstała, ze swym łobuzerskim uśmiechem na twarzy, i otoczyła Catherine ramionami.

– Chcemy ci tylko pomóc. Catherine stała sztywno w uścisku Marie.

– Cóż, okazujecie to w dziwny sposób.

Marie cofnęła się z komicznym westchnieniem, a Catherine poczuła, jak coś ciepłego i lepkiego przylgnęło do jej koszuli na plecach.

– Teraz mi się udało. Poplamiłam ci koszulę sosem, Catherine. – Po czym, rzucając przebiegłe spojrzenie wszystkim współspiskowcom, dodała: – Musimy zobaczyć, co się nam uda z tym zrobić, prawda, dziewczęta? – I cofnąwszy się, z rękami na biodrach, przyjrzała się krytycznie Catherine.

– Czy kiedykolwiek w swoim życiu widziałaś coś podobnego?

Catherine, zaszokowana, dopiero teraz zorientowała się w spisku, kiedy zobaczyła, jak wszystkie twarze zebranych wokół stołu dziewcząt rozjaśniły się uśmiechem. Jedna przez drugą miała coś do zaproponowania:

– Naprawdę powinnaś umyć sobie włosy. Mam szampon truskawkowy.

– A ja mam trochę rewelacyjnego olejku do kąpieli.

– Jeszcze nie zrobiłam swojego prania. Jeśli zdejmiesz dżinsy i koszulę, to wrzucę je do pralki razem ze swoimi rzeczami.

– Mydło, które tu dają, jest do niczego. Zostawię swoje w łazience.

Marie przesunęła palcem po skroni Catherine, po czym zlizała z niego dżem.

– Do licha! Wydaje mi się, że musimy ci zrobić nową fryzurę.

– Na litość boską Marie, zrób coś z tym dżemem na jej głowie!

Marie puściła oko do Catherine, wyciągnęła swoją drobną dłoń w jej stronę i czekała. Zanim podała jej swoją dłoń i pozwoliła się poprowadzić na górę, Catherine poczuła, jak coś jej rośnie w gardle, coś dziwnego, nowego, ufnego.