Catherine dowiedziała się, że zazwyczaj adoptowane dzieci znakomicie się rozwijają, że są równie dobrze, jeśli nie lepiej, przystosowane do życia jak dzieci, które wychowują się ze swoimi naturalnymi rodzicami, że w rodzinach zastępczych prawie nigdy nie zdarzają się przypadki znęcania się nad dziećmi, że rodzice, którzy adoptują dzieci, mają dochody powyżej średniej, że adoptowane dziecko ma lepszą szansę zdobycia wykształcenia uniwersyteckiego niż dziecko wychowywane przez niezamężną matkę.
Catherine miała uczucie, że na skroniach zaciska się jej ciasna obręcz. Opadła na sofę, odchylając głowę w tył, ogarnięta przemożnym zmęczeniem.
– Sugeruje pani, żebym się poddała – powiedziała Catherine, wpatrując się w migocący refleks na suficie.
– Nie… nie. Jestem tutaj po to, żeby pomóc ci podjąć decyzję, żebyś wybrała to, co jest najlepsze dla ciebie, a w konsekwencji dla twojego dziecka. Jeśli nie pokażę ci wszystkich otwartych dla ciebie dróg i wszystkich, które mogą się przed tobą zamknąć, będzie to znaczyło, że niedokładnie wykonuję swoją pracę.
– Ile mam czasu na podjęcie decyzji? – zapytała Catherine szeptem.
– Catherine, staramy się nie ograniczać czasem, co brzmi trochę paradoksalnie, skoro każda ze znajdujących się tutaj młodych kobiet przebywa przez określony czas. Nie wolno ci jednak podejmować żadnych decyzji, dopóki dziecko się nie urodzi, a ty nie odzyskasz równowagi.
Catherine rozważyła to, po czym wylała swe obawy w potoku słów:
– Czy rzeczywiście tak się stanie? Czy będę żywiła niechęć do dziecka, jeśli przez nie będę zmuszona przerwać studia? Pragnę jedynie dla niego przyzwoitego życia, żeby nie musiało żyć w takim domu, w jakim ja musiałam żyć. Postanowiłam zdobyć wykształcenie uniwersyteckie, żeby to sobie zapewnić. Wiem, że to co pani powiedziała, jest prawdą, i że będzie mi ciężko. Dziecko powinno jednak być otoczone miłością, a nie sądzę, by ktokolwiek mógł je kochać tak bardzo jak matka. Jeśli pieniądze są problemem, oddanie dziecka z tego powodu wydaje mi się potwornością.
– Catherine… – : Pani Tollefson pochyliła się do przodu, a na jej twarzy odmalowała się autentyczna troska. – Nadal używasz wyrażenia „oddanie”, tak jakbyś była właścicielką dziecka. Pomyśl o adopcji jako być może lepszej alternatywie niż samotne wychowywanie dziecka.
Wielkie niebieskie oczy Catherine zdawały się patrzeć na wylot poprzez siedzącą przed nią kobietę. W końcu zamrugała powiekami i zapytała:
– Czy znała pani kiedyś kogoś, komu się udało? To znaczy z dzieckiem.
– Skończyć studia? Samotnie wychowując dziecko? Nie, nie przypominam sobie takiego przypadku, ale to nie znaczy, że ty nie możesz być pierwsza.
– Mogłabym dostać… – Pomyślała o finansowej propozycji Claya Forrestera. – Nie, nie mogłabym – westchnęła. – Byłam głupia, że odrzuciłam myśl o aborcji, prawda?
– Nie, wcale nie – zapewnił ją miły głos pani Tollefson.
Catherine znowu westchnęła i skierowała wzrok ku błękitnemu niebu za oknem. Jej głos przybrał marzycielski ton.
– Wie pani – powiedziała – jeszcze nic nie czuję. To znaczy, dziecko jeszcze się nie poruszyło, ani nic takiego. Czasami trudno mi uwierzyć, że ono jest, mam wrażenie, że to jakiś okropny żart. – Przerwała, po czym szepnęła: – Wrażenia nowicjuszki… – Kiedy jednak ponownie spojrzała na Tolly, na jej twarzy malował się autentyczny smutek i świadomość, że to wcale nie żart. – Jeśli już teraz czuję wobec niego taką opiekuńczość, to co będzie, kiedy zacznie się ruszać, kopać i obracać? – Pani Tollefson nie znalazła na to odpowiedzi. – Wie pani, podobno dziecko miewa czkawkę, zanim się urodzi?
W pokoju przepełnionym popołudniowym słońcem znowu zapanowała cisza. W końcu zapytała:
– Gdybym zdecydowała się oddać… – Powstrzymał ją podniesiony palec wskazujący. – Dobrze, gdybym zdecydowała się na adopcję jako na najlepszą drogę, czy mogłabym je najpierw zobaczyć?
– Namawiamy do tego, Catherine. Stwierdziliśmy, że matki, które nie widzą swoich dzieci, cierpią na potworny kompleks winy, który ma wpływ na całe ich dalsze życie. – Po czym, przyglądając się badawczo twarzy Catherine, pani Tollefson zadała pytanie, które musiała zadać: – Catherine, ponieważ do tej pory nie było o nim mowy i ponieważ nie widzę jego nazwiska na formularzu, muszę cię zapytać, czy ojciec dziecka ma coś do powiedzenia w tej sprawie?
Jasnowłosa młoda kobieta podniosła się gwałtownie i rzuciła:
– Absolutnie nie! Gdyby jej postawa nie zmieniła się tak szybko, być może pani Tollefson uwierzyłaby Catherine.
Uniwersyteckie biuro meldunkowe nie chciało podać Clayowi domowego adresu Catherine, tak więc trzy dni zajęło mu wypatrzenie jej, kiedy przechodziła przez rozległy, wyłożony granitem plac przed Northrup Auditorium. Podążał za nią w dyskretnej odległości, kiedy szła gmatwaniną uliczek, aż w końcu skręciła na północ przy Piątej Alei. Nie spuszczał wzroku z jej niebieskiego swetra i powiewających jasnych włosów, dopóki znowu nie skręciła, tym razem w uliczkę wśród starych domków, które w lepszych czasach były eleganckie, ukrytych za rozłożystymi drzewami. Catherine weszła do przepastnego trzypiętrowego budynku z żółtej cegły, opasanego ogromnym gankiem. Na budynku widniał jedynie numer, a kiedy Clay stał tam zastanawiając się, co zrobić, z domu wyszła kobieta w zaawansowanej ciąży i stanęła na krześle, żeby podlać wiszącą paproć. Nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nagle nie zdał sobie sprawy, że nie jest to kobieta, ale młoda dziewczyna, może czternastoletnia. Kiedy stanęła na palcach, żeby zdjąć roślinę, widok jej rozdętego brzucha wzbudził w Clayu pewne podejrzenia. Ponownie poszukał wzrokiem szyldu, który wskazywałby, że jest to jeden z tych domów, do których udawały się dziewczęta, żeby przeczekać okres ciąży. Zapisał numer tego domu.
Zanim minęło półtora tygodnia, Catherine stwierdziła, że mieszkanki Horizons przyjęły ją bez zastrzeżeń i po raz pierwszy poczuła smak koleżeństwa. Wiele dziewcząt było nastolatkami, szukały więc rady u Catherine, która jako studentka, wydała się im osobą światową. Widziały, jak codziennie wychodzi, by załatwiać swoje sprawy, podczas gdy one żyły jakby w zawieszeniu, i ich podziw wzrastał. Ponieważ Catherine miała maszynę do szycia, często potrzebną, jej pokój stał się miejscem spotkań. Tutaj usłyszała ich opowieści: Kruszynka miała trzynaście lat i nie była pewna, kto jest ojcem jej dziecka. Szesnastoletnia, nieciekawa Vicky nie chciała nic powiedzieć. O rok starsza Marie czule mówiła o swoim Joem i twierdziła, że zamierzają się pobrać, jak tylko on skończy szkołę. Ojcem dziecka niechlujnej Gover jest kapitan szkolnej drużyny futbolowej, który założył się z kolegami z drużyny, że ją zdobędzie. Kilka dziewcząt mieszkających w Horizons starannie unikało zbyt bliskich kontaktów z kimkolwiek; były też takie, które buńczucznie twierdziły, że policzą się z odpowiedzialnym za ich stan chłopakiem. Większość sprawiała wrażenie, że nie tylko pogodziła się z życiem w Horizons, ale że sprawia im ono przyjemność. Szczególnie w takie wieczory, gdy wszystkie razem, w grupie, szyły koszulki dla dziecka Kruszynki na czas jej niezbyt odległego pobytu w szpitalu.
Catherine zdążyła już przyzwyczaić się do ich przekomarzań, które stanowiły połączenie złośliwych żartów i nagiej prawdy.
– Pewnego dnia znajdę sobie faceta i będzie miał włosy jak…
– Nie mów. Niech zgadnę – j a k Rex Smith.
– A co masz do Rexa Smitha?
– Nic. Właśnie usłyszałyśmy, że to ty jesteś kobietą stworzoną dla niego.
– Posłuchaj, dzieciaku, nie zapomnij mu powiedzieć, że już ktoś przedtem na to wpadł. – Po czym nastąpił wybuch śmiechu.
– Chcę mieć taki ślub jak Ali McGraw w Love Story… Wiecie, kiedy młoda para sama układa słowa przysięgi.
– Marne szanse.
– Marne szanse? Czy ktoś tu powiedział „marne szanse”?
– Do licha, nie zawsze będę przypominała gruszkę.
– Chcę chodzić do szkoły i być jedną z tych dam, które myją zęby. Taką, co to przytula faceta do piersi i może się do niego przybliżyć i zauroczyć go.
Ponowny wybuch śmiechu.
– Nigdy nie wyjdę za mąż. Mężczyźni nie są tego warci.
– Daj spokój, nie wszyscy są tacy źli.
– No, dziewięćdziesiąt dziewięć procent!
– Tak, ale warto szukać tego jednego procentu.
– Kiedy byłam mała, a moi starzy byli jeszcze razem, często patrzyłam na ich ślubną fotografię. Stała w ich sypialni na cedrowej komodzie. Ona miała na sobie jedwabną suknię, i obszyty perłami welon, długi do ziemi. Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, chciałabym mieć taką suknię ślubną… tylko że ona ją chyba wyrzuciła.
– Chcesz usłyszeć coś śmiesznego?
– No…
– Kiedy moja mama wychodziła za mąż, była w ciąży… ze mną.
– Tak?
– Tak. Ale już o tym nie pamiętała, kiedy powiedziałam jej, że chcę wyjść za mąż.
I tak zwykle toczyły się te rozmowy. A potem zawsze któraś proponowała, żeby zejść do kuchni po owoce. Tego wieczoru Marie miała dyżur. Człapała właśnie na dół, kiedy zadzwonił telefon.
– Telefon… do Anderson! Kiedy Catherine podeszła go odebrać, Marie opierała się ramieniem o ścianę, z dziwnym uśmieszkiem na ustach.
– Cześć, Bobbi – powiedziała Catherine, spoglądając na Marie.
– Zgadnij kto mówi – odparł głęboki głos po drugiej stronie linii.
Krew odpłynęła z twarzy Catherine. Zaczerpnęła głęboki oddech i przez chwilę stała ze zdziwienia w bezruchu, ściskając słuchawkę, aż jej twarz przybrała naturalny kolor.
– Szedłeś za mną.
Marie ruszyła już w stronę kuchni, usłyszała jednak wszystko, co chciała usłyszeć.
– To prawda. Zajęło mi to trzy dni, ale udało się.
– Czego ode mnie chcesz?
– Czy nie zdajesz sobie sprawy, jaka to ironia, że właśnie ty zadajesz mi to pytanie?
– Czemu mnie śledzisz?
– Mam dla ciebie intratną propozycję.
– Nie, dziękuję.
"Osobne Łóżka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Osobne Łóżka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Osobne Łóżka" друзьям в соцсетях.