– Czy Bobbi przekazała ci moją prośbę, żebyś do mnie zatelefonowała?

Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, Catherine zaczęła mówić ze złością:

– Jedyna rzecz, jakiej nie byłam w stanie przewidzieć, to że się gdzieś na ciebie natknę. Myślałam, że ten kampus jest dość duży dla nas obojga. Byłabym ci wdzięczna, gdybyś zatrzymał dla siebie informację, że tutaj jestem.

– A ja byłbym ci wdzięczny, gdybyś dała mi szansę wyjaśnienia kilku rzeczy.

– Omówiliśmy już wszystko. Powiedziałam ci, że nie musisz się o mnie martwić.

Zaciekawieni przechodnie spoglądali na nich, zastanawiając się, o co się sprzeczają.

– Posłuchaj, nie róbmy przedstawienia. Mogłabyś pójść ze mną w jakieś ustronne miejsce, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?

– Powiedziałam, że się spieszę.

– Daj mi tylko dwie minuty i wysłuchaj spokojnie, dobrze? – Nigdy dotąd nie widział kogoś tak buntowniczego. Teraz powodowało nim coś innego niż tylko ultimatum rodziców. Chodziło o to, które z nich okaże się silniejsze.

– Zostaw mnie w spokoju – zażądała.

– Niczego bym bardziej nie pragnął, ale moi rodzice są innego zdania.

– To szkoda. Tym razem sweter omal nie został w jego rękach, gdy Catherine szarpnęła się.

– Wyznacz czas, podaj jakiś numer telefonu, cokolwiek, żebym mógł się z tobą skontaktować.

Zbuntowana, odwróciła się do niego.

– Popełniłam błąd, ale to nie znaczy, że moje życie jest zrujnowane. Wiem, dokąd zmierzam, wiem, co będę robiła, i nie chcę, żebyś miał w tym udział.

– Czy jesteś zbyt dumna, żeby cokolwiek ode mnie przyjąć?

– Możesz to sobie nazwać dumą. Ja wolę to nazywać zdrowym rozsądkiem. Nie chcę ci nic zawdzięczać.

– Załóżmy, że znam takie rozwiązanie naszych problemów, które żadnego z nas nie zobowiąże względem drugiego. Co ty na to?

Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem.

– Ja już rozwiązałam swoje problemy. Jeśli ty jakieś masz, to twoja sprawa.

Ludzie znowu zaczęli się im przyglądać z zainteresowaniem. Claya doprowadzał do wściekłości jej ośli upór. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, objął ją w talii i zepchnął z chodnika w stronę ogromnego wiązu.

– Chodzi o coś jeszcze – poinformował ją, z twarzą nie dalej niż dwa cale od jej twarzy. – Twój ojciec sprawia kłopoty.

Catherine przełknęła ślinę, odchyliła głowę do tyłu, spojrzała mu w oczy, następnie w bok, bojąc się tego zdecydowania, które tak wyraźnie dostrzegła w jego wzroku.

– Słyszałam o tym i jest mi przykro – przyznała. – Naprawdę myślałam, że da sobie spokój, kiedy wyjadę.

– Do Omaha? – zapytał z ironią. Spojrzała mu w oczy z przestrachem.

– Skąd o tym wiesz? – Dostrzegła bliznę nad jego brwią i pomyślała, że to sprawka jej ojca. Clay patrzył na nią wściekłym wzrokiem i trzymał ją tak blisko, że widziała jedynie jego twarz.

– Nieważne. Jeśli twój ojciec spełni swoje groźby, może to oznaczać koniec mojej kariery prawniczej. Coś z tym trzeba zrobić. Myśl o spłaceniu go jest mi równie niemiła jak tobie. Moglibyśmy więc zastanowić się nad rozsądną alternatywą?

Catherine przymknęła oczy – nie była w stanie myśleć tak szybko.

– Posłuchaj, teraz naprawdę muszę już iść. Zadzwonię jednak do ciebie wieczorem. Wówczas o tym porozmawiamy.

Coś mu mówiło, że nie powinien jej ufać, nie mógł jednak stać tam bez końca i zatrzymywać jej siłą. Na razie pozwolił jej odejść. Znajdzie ją z łatwością skoro wiedział już, że tutaj studiuje. Przyglądał się, jak odchodziła. Czekał, czy się odwróci. Nie zrobiła tego. Weszła do Jones Hall i zniknęła. Clay odwrócił się i poszedł w stronę samochodu.

Następnego dnia Catherine spotkała się z panią Tollefson w jej biurze z sofą i paprocią. Bała się, że będą od początku wałkować ten sam temat. Toteż zdziwiła się, kiedy Tolly zapytała ją o studia i o to, jak jej idzie nauka oraz jak się jej wiedzie w Horizons. Kiedy Catherine powiedziała, że może studiować dzięki małemu stypendium, które uzupełnia przepisywaniem na maszynie i szyciem, pani Tollefson zauważyła:

– Jesteś bardzo ambitna, Catherine.

– Tak, ale od razu muszę powiedzieć, że mam na uwadze własny interes. Chcę czegoś więcej od życia, niż miałam do tej pory.

– Studia są więc dla ciebie biletem do lepszego życia – stwierdziła pani Tollefson.

– Tak, to była dla mnie jedyna szansa.

– Była? – zapytała pani Tollefson. – Dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym?

Catherine otworzyła szeroko oczy.

– Nie zrobiłam tego świadomie.

– Czujesz jednak, że będziesz zmuszona do porzucenia studiów?

Catherine parsknęła kpiąco.

– Kto by tak nie czuł w podobnych okolicznościach? Łagodny wyraz twarzy towarzyszył cichemu głosowi Tolly.

– Może powinnyśmy porozmawiać o tym, skąd przychodzisz, gdzie jesteś i dokąd zmierzasz.

Catherine westchnęła i ze znużeniem opuściła głowę.

– Już nie wiem, dokąd zmierzam. Kiedyś wiedziałam, ale teraz nie jestem pewna, czy tam dotrę.

– Myślisz o tym dziecku jak o przeszkodzie.

– Tak, jeszcze nie potrafię powiedzieć, czy go chcę.

– Może podjęcie decyzji okaże się łatwiejsze, gdy razem przyjrzymy się twojej sytuacji. – Głos pani Tollefson doskonale nadawałby się do recytowania poezji. – Uważam, że musimy się zastanowić, co zrobić, żeby dziecko nie pokrzyżowało twoich planów.

Och, Boże, zaczyna się. Catherine zagłębiła się w poduszki sofy, pragnąc na zawsze zapaść się w jej otchłań.

– W którym miesiącu jesteś, Catherine?

– Trzecim.

– Miałaś więc trochę czasu, by się już nad tym zastanowić.

Łagodnie uśmiechnięta kobieta przyglądała się, jak na szyi Catherine pojawiają się żyły, kiedy dziewczyna, nadal mając zamknięte oczy, z trudem przełyka ślinę.

– Niewystarczająco. Mam trudności… z myśleniem o tym. Stale oddalam to od siebie, jakbym podświadomie liczyła na to, że pojawi się ktoś, kto za mnie podejmie decyzję.

– Wiesz jednak, że tak się nie stanie. Wiedziałaś o tym, kiedy przyjechałaś do Horizons. Od chwili kiedy podjęłaś decyzję o nieprzerywaniu ciąży, wiedziałaś, że musisz podjąć następną decyzję.

Catherine pochyliła się do przodu i upierała się dziecinnie:

– Ale ja chcę obu rzeczy, studiów i dziecka. Nie chcę zrezygnować ani z jednego, ani z drugiego!

– Porozmawiajmy więc na ten temat. Czy sądzisz, że masz dość siły, by być matką i studentką?

Po raz pierwszy Catherine nastroszyła się:

– A skąd mam to wiedzieć? – Wyrzuciła przed siebie ręce, po czym opadła na sofę z głupią miną. – Prze… przepraszam.

Pani Tollefson uśmiechnęła się.

– Nic się nie stało. To normalne i zdrowe, kiedy człowiek się złości. Dlaczego miałabyś się nie złościć? Dopiero co zaczęłaś nadawać sens swojemu życiu, kiedy nastąpiła ta poważna komplikacja. Kto by się nie złościł?

– W porządku, przyznaję, jestem… jestem wściekła!

– Na kogo? Zdziwienie wygięło w łuk jasne brwi Catherine.

– Na kogo? – Pani Tollefson czekała cierpliwie, aż Catherine znajdzie odpowiedź. – N a… na siebie? – powiedziała Catherine sceptycznie, niepewnym głosem.

– I?

– I… – Catherine przełknęła ślinę. Bardzo ciężko przyszło jej to powiedzieć. – I na ojca dziecka.

– Na kogoś jeszcze?

– A kto jest jeszcze? Na długą chwilę zapadła cisza, po czym starsza kobieta podsunęła:

– Na dziecko?

– Na dziecko? – Catherine sprawiała wrażenie wstrząśniętej. – To nie jego wina!

– Oczywiście, że to nie jego wina. Myślałam jednak, że tak czy owak możesz być na nie zła za to, że przez nie musisz myśleć o rzuceniu studiów, a przynajmniej o ich przerwaniu.

– Nie jestem taką osobą.

– Może nie teraz, ale jeśli twoje dziecko uniemożliwi ci dokończenie studiów, co wtedy?

– Zakłada pani, że nie mogę mieć jednego i drugiego?

– Catherine zaczęła popadać we frustrację, podczas gdy pani Tollefson pozostawała spokojna, niewzruszona.

– Wcale nie. Jestem jednak realistką. Mówię ci jedynie, że będzie to trudne. Osiemdziesiąt procent kobiet, które zachodzą w ciążę, zanim ukończą siedemnaście lat, nigdy nie kończy szkoły średniej. T e n procent jest wyższy w przypadku kobiet w starszym wieku, które muszą płacić wysokie czesne za studia.

– Są przecież żłobki – rzuciła Catherine obronnym tonem.

– Które nie przyjmują dzieci, dopóki sikają one w pieluchy. Wiedziałaś o tym?

– Rzeczywiście chce mi pani pokazać same czarne strony, prawda? – oskarżyła Catherine panią Tollefson.

– To są fakty – ciągnęła pani Tollefson. – A ponieważ nie jesteś dziewczyną, która będzie polować na mężczyznę, szukając w tym rozwiązania swojego problemu, czy możemy zastanowić się nad jeszcze jednym wyjściem?

– Tak, proszę – rzuciła wyzywająco Catherine.

– Adopcja. Dla Catherine to słowo zabrzmiało równie przygnębiająco jak marsz pogrzebowy, pani Tollefson ciągnęła jednak dalej.

– Powinniśmy rozpatrzyć taką ewentualność jako bardzo rozsądne i dostępne rozwiązanie twojego problemu. Bez względu na to, jak trudna będzie to dla ciebie decyzja – a po twojej minie widzę, jak cię to denerwuje – na dłuższą metę może to być najlepsza droga zarówno dla ciebie, jak i dla dziecka. – Pani Tollefson mówiła dalej jednostajnym głosem, opowiadając o powodzeniu adoptowanych dzieci, aż Catherine skoczyła na równe nogi i odwróciła się do niej tyłem.

– Nie chcę tego słuchać! – Ściskała mocno dłonie.

– To takie… takie zimne! Bezdzietne pary! Rodzina zastępcza! Te określenia są… – Ponownie odwróciła się twarzą do pani Tollefson. – Czy pani nie rozumie? To tak, jakbym oddała moje dziecko sępom!

Mówiąc to, Catherine czuła, że jej określenie jest niesprawiedliwe. Miała jednak mocne poczucie winy i bała się. W końcu znowu się odwróciła i powiedziała cicho: – Przepraszam.

– Reagujesz naturalnie. Spodziewałam się tego. – Wyrozumiała kobieta pozwoliła Catherine na odzyskanie równowagi, jednak jej obowiązkiem było jasne przedstawienie stojących przed dziewczyną wyborów, dlatego też dalej ciągnęła swój wywód.