– Czy wiesz, gdzie jest?

– Nie, ale Bobbi wie.

– Mógłbyś więc się z nią skontaktować, gdybyś chciał?

– Tak sądzę.

– Ale nie chcesz.

Wydał z siebie głębokie westchnienie i jedynie ze smutkiem potrząsnął głową. Po czym ponownie sięgnął przez stół po jej rękę.

– Jill, nie mam wiele czasu do stracenia. W tej chwili mam wrażenie, że uwzięły się na mnie wszystkie moce piekielne. Przykro mi, że musiałem cię w to wciągnąć i że zepsułem ci wieczór, chciałbym jednak wiedzieć, czy kiedyś w przyszłości, kiedy to wszystko się ułoży, kiedy skończę studia i zacznę żyć normalnie, czy pomyślałabyś o tym, żeby za mnie wyjść?

W jej opanowaniu pojawiła się rysa. Gdy jej oczy zaczęły zbytnio błyszczeć, odwróciła twarz. Ponownie skierowała jednak wzrok na tę znajomą, ukochaną twarz, której każdy rys tak dobrze znała. Zdławionym głosem odpowiedziała:

– Niech cię licho porwie, Clayu Forresterze. Mogłabym ci przyłożyć w tę twoją twarz Adonisa.

Jednakże nie słowa, lecz ton jej głosu powiedział mu, jak bardzo czuje się zraniona.

– Jill, znasz mnie. Wiesz, jakie miałem plany wobec nas, zanim to się stało. Nigdy bym cię nie poprosił o rękę w ten sposób i w takiej chwili, gdybym miał wybór.

– Och, Clay, moje serce… rozpada się na kawałki. Co mam ci powiedzieć?

– Powiedz, co czujesz, Jill. – Potarł kciukiem grzbiet jej dłoni, podczas gdy ona omiatała wzrokiem jego twarz, włosy, sylwetkę, pozwalając, by jej dłoń nieruchomo spoczywała w jego dłoni.

– Zbyt późno mnie poprosiłeś, Clay. Mijały bolesne chwile. Pianista ciągle brzdąkał jakąś starą melodię, na parkiecie tańczyło kilka par. W końcu Clay uniósł dłoń Jill, odwrócił ją i pocałował. Patrząc w jej twarz szepnął:

– Boże, jaka jesteś piękna. Jill przełknęła ślinę.

– Boże, ty także. To właśnie nasz problem. Jesteśmy zbyt piękni. Ludzie dostrzegają tylko fasadę, nie ból, wady, braki, których nie ujawniamy.

– Jill, przykro mi, że cię zraniłem. Naprawdę cię kocham, wiesz.

– Myślę, że nie powinieneś już na mnie liczyć, Clay.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Nie, nie pytaj mnie o nic.

– Jill, to dla mnie bardzo ważne. Powoli uwolniła swoją dłoń z jego dłoni i podniosła torebkę.

– Dam ci znać, gdy mój prom kosmiczny wyruszy na Księżyc.

Tym razem stało się to tak szybko, że Clay nie zdążył zareagować. Wysiadał właśnie na podjeździe ze swojej corvetty, gdy spod żywopłotu wysunął się niewyraźny cień. Clay został brutalnie odwrócony, rzucony na błotnik samochodu ciosem mięsistej pięści w żołądek. Ogromna łapa bandziora nie pozostawiła żadnego śladu, nie połamała mu kości, pozbawiła jedynie boleśnie tchu; pochylił się w przód i opadł na kolana.

Zamroczony bólem, usłyszał skrzekliwy głos, który go poinformował:

– To od Andersona. Dziewczyna uciekła do Omaha. – A następnie ciężkie, pospieszne kroki cichnące w ciemności nocy.

Kiedy Bobbi zatelefonowała następnego wieczoru, była bardzo podniecona.

– Wpadłam na niego wczoraj na przyjęciu, Cath. Znowu pytał o ciebie i prosił, żebyś do niego zadzwoniła, to bardzo ważne. Musi z tobą porozmawiać.

– Co dobrego z tego wyniknie? Nie wyjdę za niego i nie potrzebuję jego pieniędzy!

– Och, Boże! Jesteś taka uparta! A co złego z tego wyniknie, do licha!

Jednak w tej właśnie chwili korytarzem przechodziła Marie i Catherine odwróciła się twarzą do ściany, zatykając dyskretnie słuchawkę. Widząc jednak jej znaczące spojrzenie, Catherine podejrzewała, że usłyszała ostatnią uwagę. Powiedziała cicho:

– Chcę, żeby myślał, iż wyjechałam z miasta. Głos Bobbi przybrał karcące brzmienie:

– Jeśli chcesz wiedzieć, to myślę, że jesteś mu to winna. Uważam, że nie wystarcza, że ty niczego nie potrzebujesz od Claya Forrestera. Może on potrzebuje czegoś od ciebie. Wzięłaś to pod uwagę?

Przez długą chwilę w telefonie panowała martwa cisza. Catherine nigdy przedtem o tym nie pomyślała. Tak mocno ściskała słuchawkę i przyciskała ją do ucha, że rozbolała ją głowa. Nagle poczuła się potwornie zmęczona tym, że w ogóle musi myśleć o Clayu Forresterze. Miała nerwy napięte do granic ostateczności, a własnych problemów więcej, niż mogła udźwignąć. Westchnęła i oparła głowę o ścianę.

Ponownie usłyszała głos Bobbi, teraz bardzo spokojny i cichy.

– Wydaje mi się, że ma potworne kłopoty z powodu tej sprawy, Cath. Nie wiem dokładnie, o co chodzi, bo nie chciał powiedzieć. Powiedział tylko, że sprawa wywołała spore reperkusje.

– Przestań! – poprosiła Catherine, ze znużeniem przymykając oczy. – Po prostu przestań, dobrze? Nie chcę tego słuchać! Nie jestem w stanie brać na siebie jego kłopotów. Mam aż nadto swoich.

Znowu zapanowała długa cisza, zanim Bobbi rzuciła ostatnią uwagę, która sprawiła, że w ciągu następnych dni i godzin Catherine bezlitośnie gryzło sumienie:

– Cath… Bez względu na to, czy chcesz to przyznać czy nie, uważam, że twoje i jego kłopoty to to samo.

ROZDZIAŁ 6

Szerokie błękitne zakole Missisipi migotało pod jesiennym niebem, w miejscu gdzie rzeka przecinała teren Uniwersytetu Minnesota, dzieląc go na Wschodni i Zachodni Brzeg. Bardziej zalesiony Wschodni Brzeg przybrał barwy uniwersytetu – kasztanowy i złoty, jakby z okazji zbliżającego się roku akademickiego. Stateczne stare klony, całe w kolorze rdzy, rywalizowały z ognistymi wiązami. Wzdłuż Union i Church Street panował już ożywiony ruch. Na cienistym rondzie przed Jones Hall młodzież czekała na autobus. Opadłe liście szeleściły pod kołami rowerzystów. Stopnie starego akademika przy University Avenue i okoliczne trawniki obsiedli rozleniwieni młodzi ludzie, wylegujący się na słońcu niczym jaszczurki. Wszędzie pełno było całujących się par.

Catherine pospiesznie odwróciła wzrok od takiej całującej się pary. W jakiś sposób widok ten sprawił, że trzymane w ręce książki stały się cięższe. Poczuła w sercu ukłucie bólu.

Clay inaczej odbierał widok całujących się młodych ludzi. Idąc teraz The Mall, obserwował przytulające się pary, a jego myśli skierowały się ku Catherine Anderson. Ta dziewczyna idąca przed nim mogłaby być nią. Ten sam złocisty kolor włosów, ta sama długość. Clay jednak zdał sobie sprawę, że może się mylić, gdyż nigdy przedtem nie widział Catherine w pełnym świetle.

Do diabła, Forrester, wybij ją sobie z głowy! To nie ona i dobrze o tym wiesz!

Kiedy tak przyglądał się wysokiej sylwetce o prostych ramionach i biodrom, które się nie kołysały, książkom, opartym na jednym z nich, opanowało go dziwne uczucie, przyprawiające o skurcz żołądka. Miał ochotę zawołać dziewczynę po imieniu, chociaż wiedział, że to nie może być Catherine. Czy nie dość wyraźnie przekazano mu wiadomość? Wyjechała do Omaha.

Z całą świadomością Clay spojrzał na drugą stronę ulicy, by uwolnić swoje oczy i umysł od złudzeń. Na nic jednak to się zdało. Już po chwili zaczął znowu wypatrywać blondynki w niebieskim swetrze. Zniknęła! Absurdalne uczucie paniki sprawiło, że Clay ruszył truchtem. Dostrzegł dziewczynę ponownie i odetchnął z ulgą. Długi krok, pomyślał, idąc za nią. Długie nogi. Czyżby to była ona? Nagle dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy z karku, jakby było jej gorąco. Clay wyminął grupkę osób, przyglądając się długim nogom, prostej sylwetce, tak podobnej do sylwetki Catherine. Dziewczyna doszła do przejścia i zatrzymała się. Kiedy spojrzała w bok, Clay przez ułamek sekundy widział jej profil. Serce podeszło mu do gardła.

– Catherine! – zawołał. Nie spuszczał z niej wzroku, przepychając się przez tłum, roztrącając ludzi i rzucając mechanicznie przeprosiny. – Catherine!

Nie usłyszała wołania, szła dalej w narastającym hałasie ruszającego od chodnika autobusu. Clay nie mógł złapać tchu, gdy do niej dobiegł i złapał ją za łokieć. Książki rozsypały się na ziemi, a włosy omiotły usta i przylgnęły do szminki.

– Hej, co… – zaczęła, odruchowo pochylając się nad książkami. Poprzez welon włosów zobaczyła Claya Forrestera, który oddychając z trudem, patrzył na nią z otwartymi ze zdziwienia ustami.

Serce Catherine zabiło gwałtownie, poczuła skurcz żołądka.

– Catherine? Co tutaj robisz? – Pomagał jej wstać, podtrzymując ją za łokieć. Wpatrywała się w niego, próbując opanować przemożną chęć ucieczki, podczas gdy serce biło jej szaleńczo, a książki leżały zapomniane na chodniku. – Czy to znaczy, że byłaś tu przez cały czas i chodziłaś na uniwersytet? – zapytał ze zdziwieniem, nadal trzymając ją za łokieć, jakby się bał, że mu ucieknie.

Clay dostrzegł, że jest zaskoczona. Rozchyliła wargi, a jej wzrok powiedział mu, że czuje się zapędzona w ślepy zaułek i że zaraz ucieknie. Poczuł, jak jej sweter wysuwa mu się z palców.

– Catherine, dlaczego nie zatelefonowałaś? – Włosy nadal miała przylepione do uszminkowanych ust. Jednocześnie pochylili się, żeby podnieść książki. Wyrwała mu je z rąk i odwróciła się, by uciec od niego i od komplikacji, jakie to spotkanie mogło dla niej oznaczać.

– Catherine, poczekaj!

– Zostaw mnie w spokoju – rzuciła przez ramię, starając się nie sprawiać wrażenia, że przed nim ucieka, a jednak uciekając.

– Muszę z tobą porozmawiać. Prawie biegła, chwilami zwalniając, a Clay kilka kroków za nią.

– Dlaczego nie zatelefonowałaś?

– Do licha! Jak mnie znalazłeś?

– Zatrzymaj się, na litość boską!

– Jestem spóźniona, zostaw mnie w spokoju! Szedł za nią krok w krok, teraz już z łatwością, gdyż Catherine zaczęło kłuć w boku i przycisnęła do niego wolną rękę. – Bobbi nie przekazała ci wiadomości ode mnie?

Blond włosy kołysały się na jej dumnej głowie, kiedy tak pospiesznie szła naprzód. Zirytowany, że nie chce się zatrzymać, chwycił ją za ramię, zmuszając, by zrobiła to, czego żądał.

– Dość już mam tego pościgu! Zatrzymaj się! Tym razem książki nie upadły na ziemię, ale Catherine z gniewem potrząsnęła głową, niczym roczny źrebak nie pozwalający założyć sobie uzdy. Stała patrząc na niego z wściekłością, podczas gdy Clay starał się ją okiełznać. W końcu opuścił rękę.