– Wszystko z nią w porządku, Herb – powiedziała Ada bojaźliwe, podając mu pocztówkę. – Spójrz, jest w Omaha u przyjaciółki, która…

– W Omaha! – ryknął tak, że aż się zatrzęsły szyby w oknach. Zatoczył się i wyrwał kartkę z ręki żony. Skulona przyglądała się, jak zabrudzonym bandażem przeciera oczy. Kiedy wzrok mu się przejaśnił, przyjrzał się pocztówce, po czym szepnął: – Te pierdolone skurwysyny zapłacą mi za to! Nikomu nie uda się zrobić mnie w konia! – Po czym przeszedł obok Ady, jakby jej wcale nie było, i wyszedł z domu.

Ada opadła na krzesło z westchnieniem ulgi.

W Horizons Francie wyrównała rachunki za pewne niesprawiedliwości losu, kradnąc buteleczkę perfum „Charlie” z toaletki Catherine Anderson.

Na parkingu uniwersyteckim Jill Magnusson wsuwała w tej samej chwili swe wspaniałe rasowe nogi do corvetty Claya Forrestera.

– Spóźniłeś się – zganiła go, blokując drzwi, tak by Clay nie mógł ich zamknąć, obdarzając go równocześnie czarującym uśmiechem, za który jej ojciec zapłacił ortodoncie w przybliżeniu dwa tysiące dolarów. Jill była pięknością a także członkinią elitarnego stowarzyszenia Kappa Alpha Theta, od lat znanego jako stowarzyszenie bogatych studentek Uniwersytetu Minnesota.

– Miałem wiele zajęć – odparł Clay, nagle zły z powodu sposobu, w jaki opóźniała ich odjazd. Zbyt był zaprzątnięty własnymi myślami, by dać się teraz oczarować tym kształtnym nogom. Zatrzasnął drzwi i obszedł samochód. Silnik zawarczał, gdy odjeżdżali od krawężnika.

– Muszę wstąpić do laboratorium fotograficznego i odebrać zdjęcia do projektu badawczego.

Jill miała coś więcej niż urodę – robiła dyplom z elektroniki lotniczej i była przekonana, że zaprojektuje pierwszy prom kosmiczny między Ziemią a Księżycem. Mając tak wygórowane ambicje związane z karierą, ani trochę nie interesowała się zamążpójściem. Bardzo dobrze rozumieli się z Clayem.

Dziś jednak Clay był niezwykle rozdrażniony.

– Spóźniłem się, a ty akurat nalegasz, żebyśmy się zatrzymali przy laboratorium fotograficznym w drodze na przyjęcie! – rzucił, pozostawiając czarny ślad opon na asfalcie, kiedy samochód ruszył ostro do przodu.

– Och, ależ jesteś dzisiaj drażliwy.

– Jill, powiedziałem ci, że wolę zostać w domu. To ty nalegałaś, aby pójść na przyjęcie. Wybacz mi.

– Świetnie, zapomnijmy o laboratorium. Sama mogę jutro odebrać te fotografie.

Hamując przed skrzyżowaniem, Clay zatrzymał samochód tak raptownie, że Jill poleciała siłą bezwładności do przodu.

– Co ci, do diabła, jest?! – krzyknęła.

– Nie jestem w nastroju do zabawy.

– To widać – rzuciła sucho. – Wobec tego zapomnijmy o laboratorium fotograficznym, a także o przyjęciu.

– Jak już mnie wyciągnęłaś na to cholerne przyjęcie, to idziemy!

– Clayu Forresterze, przestań do mnie mówić tym tonem. Jeśli nie chciałeś ze mną pójść, to trzeba było mi to powiedzieć. Mówiłeś tylko, że przez ten weekend musisz przestudiować pewną sprawę.

Clay wrzucił bieg i z piskiem przejechał aleją Uniwersytecką w stronę centrum kampusu, z piskiem opon wymijając inne samochody.

– Prowadzisz jak szaleniec – powiedziała chłodno Jill. Jej rude włosy powiewały przy gwałtownych zmianach prędkości.

– Tak się też czuję.

– Wobec tego wypuść mnie.

– Wypuszczę cię na tym cholernym przyjęciu – powiedział, wiedząc, że zachowuje się okropnie.

– Od kiedy zacząłeś tak kląć?

– Od mniej więcej szóstej po południu cztery dni temu – odparł.

– Clay, na miłość boską zwolnij, zanim zabijesz nas oboje albo dostaniesz mandat za przekroczenie dozwolonej prędkości. Policja bardzo dzisiaj uważa. W Northrup odbywa się koncert.

Przy skrzyżowaniu Clay dostrzegł patrol, zwolnił więc.

– Piłeś, Clay?

– Jeszcze nie!

– A zamierzasz?

– Może, jeśli będę mądry.

Jill przyglądała się jego profilowi, silnej szczęce, zaciśniętym teraz ustom, zazwyczaj bardzo zmysłowym.

– Nie sądzę, bym znała takiego Claya Forrestera – powiedziała cicho Jill.

– Bo nie znasz. – Wściekły patrzył przed siebie, nasunąwszy dolną wargę na górną, czekając, aż policjant pozwoli mu przejechać przez skrzyżowanie. – Ja także nie znam.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała głosem, który jej wydawał się zachęcający. Czekała, lekko pochyliwszy głowę do przodu, tak że włosy opadały jej na policzki niczym rdzawa kurtyna.

W końcu spojrzał na nią, myśląc: Boże, ależ ona jest piękna! Opanowana, inteligentna, namiętna, nawet trochę przebiegła. Podobało mu się to. Jeszcze bardziej podobał mu się fakt, że nigdy nie próbowała tego ukryć. Często droczyła się z nim, mówiąc, że może zmusić go do zrobienia wszystkiego, co tylko zechce, wykorzystując jedynie swe piękne ciało.

– Co byś powiedziała, gdybym się przyznał, że boję się z tobą o tym mówić?

– Na początek powiedziałabym, że to może usprawiedliwiać twoją jazdę.

Zaczął prowadzić bardziej ostrożnie.

– Naprawdę chcesz iść na to przyjęcie?

– Tak. Mam na sobie ten wspaniały nowy sweter z jagnięcej wełny i cudownie pasującą do niego spódnicę, a ty nawet tego nie zauważyłeś. Skoro nie powiedziałeś mi komplementu, chcę znaleźć kogoś, kto to zrobi.

– W porządku, załatwione – powiedział skręcając w lewo i zmierzając w stronę Alcorn.

Przyjęcie już trwało. Słychać było wesoły harmider. Alcorn przypominało bajkowy domek z piernika – z niszami, zakątkami i schowkami, gdzie łatwo się zgubić. Jill utorowała sobie drogę wśród tłumu, trzymając Claya za rękę, ciągnęła go do kuchni, gdzie ustawiono barek na odrapanym stole z marmurowym blatem, w stylu, który skończył się po drugiej wojnie światowej. Facet o imieniu Eddie zajmował się trunkami.

– Hej, Jill, Clay, jak leci? Czego się napijecie?

– Clay chce się dzisiaj ululać, Eddie. Mógłbyś mu w tym pomóc?

Eddie błyskawicznie podał mu drinka koloru słabej kawy. Clay pociągnął łyk i zrozumiał, że trzy kieliszki zwalą go z nóg i nie zabierze mu to dużo czasu. Jill przyjęła znacznie słabszego drinka. Była zbyt mądra, żeby się upić. Clay nigdy nie widział, by w ciągu wieczoru piła więcej niż jeden koktajl.

Dokuczał jej teraz.

– Zawsze jesteś taka cholernie wyniosła. Pokaż chociaż raz, że jesteś takim samym człowiekiem jak ja i upij się. Potem, kiedy pójdziemy do łóżka, nie będziesz miała oporów.

Jill roześmiała się i odrzuciła swe długie do pasa włosy za ładnie zaokrąglone ramię.

– Jeśli zamierzasz zalać się w trupa, no to już. Ale nie oczekuj, że będę taka głupia jak ty.

Clay uniósł ironicznie brew i powiedział do Eddiego:

– Ta pani uważa, że jestem głupi. – Po czym wymamrotał do szklaneczki z drinkiem: – Gdyby wiedziała chociaż połowę.

W panującym ścisku i hałasie Jill nie usłyszała, co powiedział Clay, widziała jednak, że jest dzisiaj zmartwiony i nie zachowuje się normalnie.

– Nie wiem, co cię dzisiaj napadło, ale cokolwiek to jest, nie podoba mi się.

– Jeszcze mniej by ci się podobało, gdybyś wiedziała. Właśnie wtedy ktoś przeciskający się obok nich popchnął Jill, tak że oblała sobie nowy sweter.

– Och, do diabła! – krzyknęła, szukając w torebce chusteczki higienicznej. – Masz chusteczkę, Clay?

Clay sięgnął do tylnej kieszeni.

– To już drugi raz w tym tygodniu pani potrzebuje mojej chusteczki. Niech pani pozwoli, mademoiselle. - Złapał Jill za rękę, znalazł spokojny kąt obok lodówki i pchnął ją tam. Chusteczką zaczął wycierać miejsce, które alkohol już zaplamił. Jego twarz przybrała dziwny wyraz, ruchy spowolniały, a oczy poszukały jej oczu. Przycisnął się do jej szczupłego, zwinnego ciała, całując ją w usta z gwałtownością, która ją zaskoczyła. Pieszcząc jej pierś, łapczywie całując, przyciskał ją coraz mocniej do ściany. Jill pomyślała, że postradał rozum. Nie był to Clay, jakiego znała, to pewne. Sprawy miały się dużo gorzej, niż myślała.

– Przestań, przestań! Co się z tobą dzieje? – wysapała, uwalniając się z jego uścisku i usiłując zepchnąć jego rękę z piersi.

– Potrzebuję cię dziś wieczorem, Jill, to wszystko. Chodźmy gdzieś i zostawmy to rozwrzeszczane towarzystwo.

– Nigdy cię nie widziałam w takim stanie, Clay. Na miłość boską, puść mnie!

Puścił ją gwałtownie, cofnął się o krok, wsunął rękę do kieszeni i wbił wzrok w podłogę.

– Zapomnij o tym – powiedział – po prostu zapomnij. – Podniósł drinka i wypił duży haust.

– Pochorujesz się, jeśli będziesz pił w takim tempie.

– To dobrze.

– W porządku, pójdę z tobą, ale pod warunkiem, że sensownie porozmawiamy, zgoda? – Spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem. – Bez względu na to, co ci leży na sercu, porozmawiajmy o tym.

– Świetnie – odparł, prawie ze złością zabierając jej kieliszek i odstawiając go wraz ze swoim na stolik, zapełniony już dziesiątkami innych.

Bez słowa schwycił Jill za nadgarstek i zaczął przepychać się przez tłum.

Kiedy znajdowali się w połowie drogi do drzwi, ktoś wrzasnął:

– Hej, Clay, poczekaj! – Odwracając się Clay zobaczył rumianą twarz Stu Glassa, który zbliżał się do nich, z obiema rękami w górze, poza zasięgiem naciskających łokci, starając się nie rozlać dwóch drinków. Stu krzyknął przez ramię: – Chodź za mną, kochanie. Chcę przez chwilę porozmawiać z Clayem.

Dwie pary spotkały się w szalejącym tłumie.

– Co to, Clay, już wychodzisz?

– Cześć, Stu, co powiedziałeś?

– Nie widziałem cię przez cały tydzień. Tata chce wiedzieć, czy ty i twój ojciec zdecydowaliście się już na polowanie na przepiórki w następny weekend.

Obaj zaczęli omawiać plany dotyczące polowania, pozostawiając Bobbi i Jill samym sobie. Znały się zaledwie przelotnie, dzięki przyjaźni, jaka łączyła ich chłopców, ale teraz po raz pierwszy Bobbi przyjrzała się Jill Magnusson bardziej badawczo niż kiedykolwiek przedtem. Zauważyła drogi sweter Jill w kolorze wina, jej spódnicę, tę jej anielską twarz, a także niedbały sposób, w jaki ramię Claya Forrestera otaczało jej talię, gdy rozmawiał ze Stu. Oni są dla siebie stworzeni, pomyślała Bobbi. Jill ze swoją złocistą cerą, z rysami twarzy godnymi modelki i tą wspaniałą grzywą włosów, i Clay, opalony, przystojny, ubrany z wyszukanym smakiem. Oboje pewni siebie, oboje z bogatych rodzin i urodzeni po to, by odnieść sukces.