– Nic na to nie poradzę – odparła Bobbi, wsuwając ręce do kieszeni dżinsów i kopiąc spadły liść. – Gdybym cię z nim nie umówiła…

– Bobbi, przestań. Obiecaj tylko, że nikomu nie powiesz, gdzie jestem.

Bobbi podniosła głowę, nie uśmiechała się. Przygarbiła się, ręce nadal trzymała w kieszeniach spodni.

– Obiecuję – powiedziała cicho, po czym dodała: – A ty obiecaj, że zadzwonisz, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.

– Obiecuję. Pomiędzy dziewczętami zaległa intymna cisza, podczas której każda myślała o lipcowej randce w ciemno, która sprawiła, że teraz dzieliły największy wspólny sekret. Przez chwilę Bobbi myślała, że może tym razem Catherine pierwsza się poruszy.

Jednak dla Catherine Anderson serdeczne gesty były sprawą niezmiernie trudną. Tak więc czekała niepewnie, dopóki Bobbi nie rzuciła się i nie uściskała jej z całych sił.

Catherine łaknęła czułości i miłości, ale nie zaznała tego w domu rodzinnym. Okazywanie uczuć, nawet wobec żywej, gadatliwej kuzynki przychodziło jej z największym trudem. Tak więc uścisk, jaki oddała, wiele mówił. Ona sama miała suche oczy, za to Bobbi dławiła się od łez.

– Nie przejmuj się – zdołała powiedzieć, ponownie wciskając ręce do kieszeni dżinsów.

– Oczywiście… i dziękuję.

Dopiero kiedy Bobbi odwróciła się i ruszyła do samochodu, wsiadła i odjechała, nie rzuciwszy jednego spojrzenia wstecz, Catherine przyznała się w duchu, że ma ochotę płakać. Nie płakała jednak. Nie płakała. W wieku jedenastu lat obiecała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli sobie na tę słabość.

ROZDZIAŁ 4

Minęły dwadzieścia cztery godziny od chwili, kiedy Herb Anderson pojawił się w domu Forresterów. Dwadzieścia cztery godziny, w czasie których Clay Forrester spał niewiele i zupełnie nie mógł się skoncentrować na ewolucji prawa, na którą wpłynęła sprawa McGratha przeciwko Harde'owi, jaką aktualnie analizował, przygotowując się do egzaminu.

Angela usłyszała trzaśniecie drzwi samochodu i podeszła do biurka, przy którym Claiborne siedział na obrotowym krześle.

– Przyjechał do domu, kochanie. Czy jesteś przekonany co do tego, co postanowiliśmy?

– O tyle, o ile jest to możliwe w tych okolicznościach.

– Bardzo dobrze, ale czy musisz z nim rozmawiać, siedząc za biurkiem niczym sędzia? Poczekajmy na niego na sofie.

Kiedy Clay wszedł do gabinetu, wyglądał na zmizerowanego. Stał, prawie nieświadomy przyjemnego ciepła, jakie dawał płonący ogień na kominku. Zbyt go przejęło napięcie malujące się na twarzach rodziców.

– Wejdź, Clay – zaprosiła go Angela. – Porozmawiajmy.

– Miałem straszny dzień. – Clay ze znużeniem opadł na fotel przy stoliku do kawy, odwrócony do nich tyłem, i pochyliwszy głowę, masował sobie kark. – A jak wy?

– Podobnie – odparł ojciec. – Spędziliśmy popołudnie w Arboretum i rozmawialiśmy. O tej porze roku, kiedy nie ma wycieczkowiczów, jest tam spokojnie.

– Niewiele udało mi się dzisiaj zdziałać, równie dobrze mogłem zostać w domu. Cały czas myślałem o niej.

– I?

– Nic się nie zmieniło od wczorajszego wieczoru. Chcę po prostu zapomnieć, że istnieje.

– Ale czy potrafisz, Clay?

– Mogę spróbować.

– Clay – zaczęła matka głosem przepełnionym troską – nie rozmawialiśmy o tym wczoraj, chociaż jestem pewna, że wszystkim przyszła taka myśl do głowy. Chodzi o to, że ta dziewczyna może dokonać aborcji.

– Rozmawialiśmy o takim rozwiązaniu – przyznał Clay. Angela poczuła skurcz w żołądku, a serce podeszło jej do gardła.

– Tak… No i?

– Zaproponowałem jej pieniądze, ale odmówiła.

– Och, Clay. – Łagodny ton rozczarowania w jej głosie powiedział Clayowi, jak bardzo zabolało ją poznanie prawdy.

– Mamo, ja ją tylko sprawdzałem. Nie jestem pewny, co bym zrobił, gdyby się zgodziła. – Clay odwrócił głowę w stronę rodziców. – Och, do diabła, po co zaprzeczać? Wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.

– Clay – powiedziała Angela tonem przygany; nie mówiła tak od lat – nie mogę zrozumieć, jak twoje uczucia do tego dziecka jako ojca mogą się różnić od naszych uczuć jako jego dziadków. Jak możesz myśleć o odmawianiu mu prawa do życia lub o spędzeniu reszty swojego własnego życia na zastanawianiu się, gdzie i kim jest twoje dziecko?

– Mamo, rozmyślałem nad tym samym przez cały dzień.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytała Angela.

– Nie wiem, jestem taki skołowany… ja… och, do licha.

– Zgarbił się jeszcze bardziej.

– Matka próbuje ci uświadomić, że jesteś odpowiedzialny za byt i przyszłość tego dziecka. Przemawia w imieniu nas obojga. To nasz wnuk. Chcielibyśmy wiedzieć, że jego życie będzie najlepsze, jak to możliwe w tych okolicznościach.

– Czy chcecie powiedzieć, że mam poprosić tę dziewczynę, by za mnie wyszła?

– To, czego chcieliśmy, zostało zniweczone przez twój bezmyślny postępek. Chcemy dla ciebie tego, czego zawsze chcieliśmy – wykształcenia, kariery, szczęśliwego życia…

– I uważacie, że będę to miał, poślubiając kobietę, której nie kocham? – Clay nagle wstał i podszedł do okna, spojrzał, nie widząc, na zapadający na zewnątrz zmierzch, po czym odwrócił się do nich gwałtownie. – Nigdy przedtem tego nie mówiłem, nie tak wyraźnie, ale pragnę takiego związku jak wasz. Pragnę żony, z której byłbym dumny, kogoś z mojej sfery, jeśli o to chodzi, której ambicje są równe moim, błyskotliwej i… kochającej, i która chce od życia tego samego co ja. Kogoś takiego jak Jill.

– Ach… Jill – powiedziała Angela z uniesionymi brwiami, po czym pochyliła się w przód, opierając łokieć na wdzięcznie skrzyżowanych kolanach. – Tak, myślę, że nadeszła pora, byś pomyślał o Jill. Gdzie ona była, kiedy to się stało?

– Posprzeczaliśmy się, to wszystko.

– Och, posprzeczaliście się. – Angela ponownie odchyliła się w tył, jej swobodne zachowanie nie licowało z powagą tematu. – A więc umówiłeś się z Catherine, żeby odegrać się na Jill, a czyniąc to, skrzywdziłeś nie jedną kobietę, lecz dwie. Clay, jak mogłeś!

– Mamo, zawsze bardziej lubiłaś Jill niż jakąkolwiek inną dziewczynę, z którą chodziłem.

– T a k, to prawda, zarówno twój ojciec, j a k i ja ogromnie ją podziwiamy. W tej jednak chwili uważam, że twoje zobowiązania wobec Catherine Anderson są większe niż wobec Jill. Poza tym nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdybyś chciał się ożenić z Jill, oświadczyłbyś się jej już dawno.

– Rozmawialiśmy o tym niejeden raz, pora jednak nie była odpowiednia. Chciałem mieć studia za sobą i zdać egzamin adwokacki.

– Pominąłeś pewne fakty – powiedział Claiborne, podnosząc się z sofy i przyjmując pozę, którą Clay nazywał „postawą adwokata powoda”: obie stopy mocno oparte na podłodze, a szczęka i jedno ramię wysunięte w stronę oskarżonego. – Jej ojciec może ci przysporzyć więcej kłopotu, niż myślisz. Zdajesz sobie sprawę, że od egzaminów adwokackich dzieli cię niespełna rok i że stanowa Rada Adwokacka zadaje sobie sporo trudu, by ustalić, czy osoba składająca aplikację legitymuje się nienagannym świadectwem moralności. Do tej pory nie myślałem o tym w stosunku do ciebie, ale dzisiaj cały czas zastanawiałem się nad tym. Clay, coś takiego wystarczy, by odmówili ci prawa stawania do egzaminów! Gdy złożysz podanie, poproszą cię o świadectwo dotyczące twoich zwyczajów, by osądzić, jaką się cieszysz reputacją. Mają pełne prawo zażądać od ciebie raportu do przedstawienia go Ogólnonarodowej Radzie Adwokackiej. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Clay, wystarczy jeden zatwardziały konserwatysta, któremu aborcja nadal wydaje się niemoralna, bez względu na jej status prawny, lub który będzie uważał, że spłodzenie nieślubnego dziecka jest wystarczającym powodem, by wątpić w twoje morale, a będzie to dzwon pogrzebowy dla twojej kariery prawniczej. Masz niespełna rok. Czy chcesz, żeby wszystko poszło na marne? – Claiborne podszedł do biurka, z roztargnieniem dotknął pióra, po czym poszukał wzroku Claya. – Jest jeszcze jedna, mniej ważna sprawa, o której nie mogę tu nie wspomnieć. Jako wychowanek uniwersytetu, jestem członkiem Towarzystwa Doskonałości i Rady Gości. Jestem dumny z tych funkcji, a one dobrze o mnie świadczą. Są prestiżowe i z pewnością będą moim atutem, jeśli zdecyduję się ubiegać o stanowisko prokuratora okręgowego. Nie zniósłbym żadnej skazy na nazwisku Forresterów. A jeśli będę się ubiegał, liczę na to, że ty w czasie mojej kadencji poprowadzisz naszą firmę. Oczywiście wszyscy wiemy, o jaką stawkę chodzi. – Dla efektu Claiborne upuścił z hałasem pióro na biurko. Wszystko było jasne: groził, że wykluczy Claya z rodzinnej firmy, na której Clay zawsze budował swoje plany na przyszłość. Claiborne złożył dłonie i przez palce popatrzył na syna, po czym zakończył, nadal dwuznacznie: – Twoja decyzja, Clay, będzie miała znaczenie dla nas wszystkich.

Herb Anderson, niczym zwierzę w klatce, chodził tam i z powrotem po pokoju Catherine.

– Cholerna dziewczyna. Połamię jej wszystkie kości, jeśli w tej chwili nie jest z Forresterem i nie odbiera pieniędzy! – Kopnął ze złością otwartą szufladę, w której nie znajdowało się nic poza gazetą wyściełającą jej dno. Kopnięcie pozostawiło czarny ślad obok tego, który już przedtem zrobił.

Ada wyjąkała drżącym głosem:

– Jjjak… my – myślisz, Herb, dokąd ona poszła?

– A skąd, do diabła, mam wiedzieć? – ryknął. – Nigdy mi nie mówi, dokąd chodzi. Gdyby to robiła, to nie dałaby sobie zrobić dzieciaka, bo najpierw bym się upewnił, że wie coś o swoim kochasiu!

– Może… może ją oszukał.

– Oczywiście, że ją oszukał, a na dowód tego nosi w brzuchu jego bękarta! – Idąc do telefonu, odepchnął Adę brutalnie na bok, kontynuując swoją tyradę, gdy wykręcał numer. – Cholerna dziewczyna! Nie ma nawet tyle rozumu co kura, jeśli w tej chwili nie jest z Forresterem. Nie będzie wiedzieć, kiedy jej statek zawinie do portu; nawet wtedy, kiedy ją przepołowi! Ci Forresterowie to mój bilet do lepszego świata, do diabła! Mój bilet! Niech ją licho porwie, jeśli uciekła i…