– Jezu! – wyszeptała i przeszedł ją dreszcz. To był sen. Nocny koszmar. Popędziła na dół, wstawiła szczotkę i wiadro do szafki w garażu. W łazience przy gabinecie umyła ręce, nie wiadomo który już raz. Obejrzała skaleczenia, posmarowała je maścią i owinęła bandażem. Rany nie były głębokie, zwykłe niewielkie nacięcia. Boże, czemu nie pamięta, jak się okaleczała?

O to chodzi, prawda? To jakaś poważna psychoza. Sama się tak zamęcza, aby zagłuszyć poczucie winy po śmierci Jamie. Czy nie tak powiedziałaby doktor Wade?

Chciałaby porozmawiać z doktor Wade. Opowiedzieć jej o wczorajszej nocy. Ona by zrozumiała. Spróbowałaby pomóc. Ona…

Ale jej nie ma. Opuściła cię. Wzięła urlop na badania naukowe i porzuciła cię. Zostawiła na pastwę demonów i duchów.

– Nie! – krzyknęła, waląc pięścią w ścianę. Z garażu dobiegło ją ostre, zaniepokojone szczeknięcie Oskara.

Spokój. Bądź silna. Na miłość boską, opanuj się albo znów skończysz w psychiatryku.

Wzięła kilka głębokich oddechów, a potem powoli, starając się zapanować nad sobą, natarła ręce kremem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Była blada. Piegi stały się wyraźniejsze niż zwykle. Spociła się z wysiłku, a wilgotne kasztanowe włosy skręciły się. Poczuła w głowie narastający ucisk, resztki migreny pulsującej za okiem. I ten niepokój, wciąż czający się w ukryciu. Nie mogła pozwolić, żeby zawładnął nią strach, nie mogła pozwolić, żeby ogarnęła ją panika, bo to groziło szaleństwem. Czyż nie zapewniała doktor Wade, że potrafi stawić czoło światu?

– Jesteś pewna? – zapytała ją terapeutka podczas ostatniej sesji. Drobna kobieta z krótko przyciętymi rudymi włosami nie potrafiła ukryć wątpliwości. – Mogę cię z kimś skontaktować. Mam znajomych lekarzy, którzy chętnie się tobą zajmą. Pozwól, że dam ci kilka telefonów.

– Poradzę sobie. Myślę, że już najwyższa pora samodzielnie zająć się własnym życiem – zapewniała Caitlyn.

Doktor Wade bezskutecznie próbowała zwalczyć sceptycyzm. W końcu wręczyła Caitlyn kartkę z kilkoma nazwiskami.

– Wszyscy od czasu do czasu potrzebujemy wsparcia – powiedziała. – Nawet my, psychiatrzy.

– Może powinnam zająć się psychologią, rzucić robienie grafiki i projektowanie stron internetowych – mruknęła wtedy Caitlyn.

Tamtą listę zaraz zgubiła. Szkoda, teraz przydałby się jej jeden z tych lekarzy od głowy.

Myślami powędrowała znów do wydarzeń poprzedniej nocy.

Jak to się stało, że nic sobie nie może przypomnieć?

Skąd ta dziura w pamięci?

Co takiego zrobiła?

Gdzie, do diabła, jest Kelly? Nawet jeśli nie ma jej w mieście, musiała przecież zadzwonić do domu, żeby sprawdzić wiadomości… Dlaczego nie oddzwoniła?

Bo nie chce z tobą rozmawiać. Przyjmij to do wiadomości, dobrze? Twoja siostra cię unika. Uważasz, że niesłusznie? Dzwonisz zawsze, gdy masz problem, kolejny kryzys, nowe tarapaty.

Głos zdawał się dochodzić z każdego kąta łazienki. Nie rozumiesz? Ma dość słuchania o twoich kłopotach, dość ciągłego wspierania cię, po prostu ma cię dość!

Nie, to nie tak. Kelly była jej siostrą; były bliźniętami jednojajowymi. Były sobie bliższe niż ktokolwiek inny. Kelly widocznie miała dużo pracy… Zlana potem, nie zwracając uwagi na szalone bicie serca, Caitlyn ochlapała twarz zimną wodą.

– Opanuj się – powiedziała do swojego odbicia, osuszając policzki i czoło ręcznikiem. – Weź się w garść, i to już! Nie możesz się załamać.

Z garażu dochodziło zawodzenie i skrobanie Oskara.

– Już idę – powiedziała, rzucając ręcznik, zrobiła głęboki wdech i skierowała się ku drzwiom. Potrzebowała pomocy. Koniecznie. Zanim straci grunt pod nogami. Otworzyła drzwi garażu, do domu wpadł Oskar i zaczął kręcić młynka. – No dobrze już, dobrze, pójdziemy na spacer, chcesz? – Pies szczekał, nieprzytomnie szczęśliwy, i wirował w szalonym tańcu. – Uspokój się na chwilę. – Zmierzwiła mu sierść na grzbiecie. – Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Możesz mi pomóc.

Pośpieszyła na górę do gabinetu, a Oskar podreptał za nią. Włączyła komputer, odnalazła numer telefonu do doktor Rebeki Wade i szybko wykręciła go z rozpaczliwą, ale niewielką nadzieją, że terapeutka już wróciła. Albo zostawiła numer kontaktowy. Albo informację, do jakiego psychiatry mogą zwrócić się jej pacjenci.

Ręce zaczęły jej się pocić, gdy usłyszała sygnał w słuchawce. Bądź w domu, modliła się po cichu, ale zaraz bezosobowy głos z taśmy poinformował ją, że abonent zmienił numer i nie podał nowego.

– Świetnie. – Odłożyła telefon i zaczęła obgryzać paznokcie. Na jak długo doktor Wade miała wyjechać? Trzy miesiące? Sześć? Na czas nieokreślony? Czy miała pojechać do Los Angeles? A może do San Francisco? Dlaczego tego nie pamięta?

Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła brwi. Kiedy miały ostatnie spotkanie? Nie w czerwcu. Przewróciła kartkę na maj… też nie… albo po prostu zapomniała zapisać w kalendarzu. Objęła głowę rękami i spróbowała się zastanowić. Jak nazywali się psychiatrzy, których poleciła jej doktor Wade? Albo przynajmniej ci, którzy pracowali z doktor Wade w tym samym starym budynku przerobionym na gabinety? Był tam chyba jakiś doktor Nash czy Nichols, a może Newell, jakoś tak… Może mogłaby do niego zadzwonić. Siedziała wpatrzona w telefon i nagle zdała sobie sprawę, że nie może wziąć ot tak, z powietrza czy z książki telefonicznej jakiegoś nazwiska. Musi to być ktoś, komu zaufa, zanim zdecyduje się opowiedzieć o swoim życiu. Strasznie pokręconym życiu.

Oskar szczeknął cicho. Zerknęła w okno. Przez zielone gałęzie sasafrasu dojrzała samochód policyjny skręcający w uliczkę za jej domem. Serce jej zamarło. A to co? Popędziła do sypialni, w której brakowało firanek i pościeli, a na podłodze leżał mokry dywan. Oskar podreptał za nią i przekrzywił łepek, a ona patrzyła przez szklane drzwi na policyjny samochód, który właśnie zatrzymał się na tyłach domu, przy pojemnikach na śmiecie. To nie wróżyło nic dobrego… nic a nic. Znów obrzuciła wzrokiem sypialnię. Czy będą chcieli tu zajrzeć? Czy zniszczyła dowody?

Dowody czego?

Z trudem przełknęła ślinę. Z samochodu wysiadły dwie osoby: wysoki, tyczkowaty mężczyzna o ciemnych włosach i ponurej twarzy, i kobieta, szczupła, ze sterczącymi platynowymi, prawie białymi, włosami, w okularach słonecznych. Caitlyn wydawało się, że zna tę policjantkę. Nonsens, skąd miałaby ją znać?

Policjantka spojrzała na dom, a Caitlyn ukryła się za ścianą, żeby nie zostać przyłapaną na gapieniu się. Jak morderca w starym czarnym kryminale. Tak jakby rzeczywiście miała coś na sumieniu. Popadasz w paranoję. Uspokój się.

Nie mogła jednak powstrzymać łomotu serca. Nagle zauważyła, że na futrynie drzwi do garderoby pozostał ślad krwi. Wspaniale. Po prostu… wspaniale. Oskar warczał i gdy wzięła go na ręce, spostrzegła, że przez bandaże na nadgarstkach zaczęła przesączać się krew. Z rozmysłem obciągnęła rękawy bluzy. Lepiej, żeby wścibscy policjanci nie zobaczyli czerwonych śladów i opatrunków na rękach.

Nie, żeby musiała coś ukrywać.

Poza litrami krwi rozsmarowanymi po całej sypialni.

No dobrze miała niewielki krwotok. Albo nawet całkiem spory. Krwotok z nosa. I próbowała podciąć sobie żyły. No i co z tego? To nie zbrodnia. A to jest jej własny dom, jej własne miejsce na ziemi.

Więc nie ma się czego bać. Wszystko w porządku?

Tylko ta krew… tak jej dużo… jak mogła nic nie zapamiętać? Za dużo alkoholu? Kolejny urwany film? Boże, nie! Cokolwiek się tu stało, było przerażające. Cholernie przerażające. A przypuszczenie, że sama się tak okaleczyła, było wręcz potworne.

Policjanci obeszli dom i gdy Caitlyn przeszła do gabinetu, zobaczyła, że stoją przy furtce przed domem. Przed chwilą łudziła się jeszcze, że przyjechali do któregoś z sąsiadów, ale teraz…

Do ciebie przyjechali. Przez ten cały bałagan w sypialni. Przyjechali, ponieważ coś zrobiłaś. Oni skądś wiedzą, co się stało. A ty nie wiesz.

Zacisnęła szczęki, głucha na rodzące się wątpliwości. Włożyła klapki i pośpieszyła na dół. Na dźwięk dzwonka u drzwi Oskar z głośnym szczekaniem wpadł do holu.

– Bądź grzeczny – ostrzegła Caitlyn, odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Policjanci stali na ganku. Wysoki mężczyzna pokazał odznakę. Jego partnerka z bliska wydała się Caitlyn jeszcze drobniejsza. Twarz miała ponurą i też trzymała w ręku legitymację policyjną.

Złe wieści. Złe, złe wieści.

– Pani Bandeaux? – zapytał mężczyzna.

– Tak. – Skinęła głową, serce jej zamarło, a połamane paznokcie wpiły się w drzwi. – Nazywam się Caitlyn Bandeaux.

Wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne.

– Jestem detektyw Reed, a to moja partnerka, detektyw Morrisette. Czy możemy na chwilę wejść?

Odznaki wyglądały na prawdziwe, zdjęcia nie wypadły zbyt dobrze, ale można było rozpoznać twarze. Zawahała się. Pomyślała o bałaganie na górze i krwi na drzwiach do garderoby. Pozbierała się jakoś, otworzyła szerzej drzwi i zauważyła, że kobieta mierzy ją wzrokiem.

– O co chodzi? – zapytała Caitlyn, ale w głębi serca wiedziała, że przyszli ze złą nowiną.

Odsunęła się na bok, wpuszczając ich do środka, i chociaż przez otwarte drzwi wtargnął do domu podmuch gorącego powietrza, niemal trzęsła się z zimna.

– Obawiam się, że mamy złe wieści, pani Bandeaux – powiedział mężczyzna, wskazując Caitlyn krzesło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chwyciła się oparcia.

– Co się stało?

– Chodzi o pani męża.

– Josha? – wyszeptała i poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Nagły huk w głowie, jak odgłos fal morskich uwięzionych w grocie, niemal ją ogłuszył. Znów pojawił się obraz Josha leżącego na biurku. – Co z nim? – Przełknęła ślinę, usta miała suche jak Sahara. Wiedziała, co zaraz usłyszy.

– Nie żyje – odpowiedział Reed.

Huk w głowie Caitlyn spotężniał jeszcze, kolana się pod nią ugięły.