– Zrozumiem, jeśli doszłaś do wniosku, że nie możesz uznać mnie za ojca – zaczął jakby wypowiadał przygotowaną wcześniej przemowę. – Zeszłej nocy Kilbourne wiele mi opowiedział o Thomasie Doyle'u. Rozumiem twoją dumę z niego i miłość, jaką go darzyłaś. Jednak błagam cię – proszę! – żebyś zgodziła się, bym przeznaczył ci znaczną część majątku, która pozwoliłaby ci żyć w wygodnej niezależności przez resztę życia. Przynajmniej pozwól, bym tyle uczynił dla ciebie.

– A co by pan chciał zrobić, gdybym powiedziała, że jestem skłonna przyjąć więcej niż to?

Odchylił się na oparcie krzesła i głęboko wciągnął powietrze, patrząc na nią uważnie.

– Uznałbym cię publicznie jako swoją córkę – odparł. – Zabrałbym cię do domu, do Rutland Park w hrabstwie Warwick i spędziłbym wszystkie możliwe chwile każdego dnia poznając cię bliżej i starając się, byś ty mnie poznała. Kupiłbym ci mnóstwo strojów i obsypał klejnotami. Popierałbym twoją chęć kształcenia się. Zawiózłbym cię do twojego dziadka do hrabstwa Leicester. I… Co jeszcze? Starałbym się, jak tylko to możliwe, nadrobić stracone lata. - Uśmiechnął się nieznacznie. – I poprosiłbym cię, byś opowiedziała mi wszystko, co pamiętasz o Thomasie i Beatrice Doyle'ach i latach twojej młodości. Właśnie tego bym pragnął, Lily.

– W takim razie, proszę to uczynić, wasza książęca mość.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, zanim książę wstał, podszedł do niej i wyciągnął ku niej rękę. Lily wstała, podała mu dłoni patrzyła jak unosi ją do ust.

– Lily – odezwał się. – O, moja kochana. Moja kochana córeczko.

Cofnęła dłoń, objęła go i oparła policzek o jego ramię.

– On zawsze będzie moim tatą – rzekła. – Ale od dzisiaj ty będziesz moim ojcem. Czy mogę tak się do ciebie zwracać? Ojcze?

Oplótł ją ramionami. Zaniepokoiła się, kiedy usłyszała pierwsze odgłosy rozdzierającego szlochu, ale przytrzymała go mocniej, kiedy chciał się wyrwać z jej objęcia.

– Nie, nie – powiedziała. – Wszystko w porządku. Wszystko w porządku.

Nie płakał długo. Mężczyźni przecież nie płaczą. Wiedziała to z doświadczenia. Uważają, że to okropnie wstydliwa oznaka słabości, nawet wtedy, kiedy patrzą jak najbliższego przyjaciela rozrywa na kawałki kula armatnia albo chirurg ucina mu nogę, albo właśnie po dwudziestu latach odzyskują własną córkę. Po kilku minutach wyzwolił się z jej ramion i stanął przy oknie, tyłem do pokoju, wycierając nos w wielką chusteczkę.

– Przepraszam, że naraziłem cię na to. Nigdy się to już nie powtórzy. Zobaczysz, że jestem silny i można na mnie polegać, będę dobrym opiekunem.

– Tak, wiem, ojcze – uśmiechnęła się do niego.

– Pewnie mógłbym się ożenić w ciągu tych minionych dwudziestu lat. Mogłem mieć mnóstwo dzieci, które powtarzałyby to tysiące razy. Uważam, Lily, że warto było czekać, by usłyszeć to z twych ust.

– Kiedy wyjeżdżamy do Rutland Park? – spytała. – Czy masz duży dom? Czy go polubię… ojcze?

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Najszybciej jak to możliwe. Dom jest większy niż Newbury Abbey. Na pewno go pokochasz. Czekał na ciebie przez tyle lat. Sprawdźmy, czy Elizabeth zechce tam z tobą pojechać. Dzisiaj mamy środę. Może wyjedziemy w poniedziałek?

Lily skinęła głową.

Uśmiechnął się do niej i pociągnął za dzwonek. Służącemu, który się zjawił, polecił, by poprosił lady Elizabeth, by wróciła do salonu, kiedy tylko będzie mogła. Następnie usiedli oboje i zapatrzyli się na siebie.

Lily pomyślała, że książę wręcz promienieje. Mimo obrzmiałej twarzy wyglądał na bardzo szczęśliwego. Ona również postanowiła sprawiać wrażenie pogodnej, choć odczuwała pewien niepokój. Znów, jak już wiele razy w życiu, czekało ją nieznane.

Przypomniała sobie jazdę do Newbury Abbey i swoją nadzieję, że jej długa podróż już dobiega końca. Pamiętała, jak zobaczyła Neville'a po raz pierwszy po półtora roku i doznała uczucia, mimo tych trudnych okoliczności, że w końcu dotarła do domu. A jednak nie była w domu. I nadal nie jest. Czy kiedykolwiek będzie? Czy przyjdzie taki czas, że w końcu poczuje, że przybyła na swoje miejsce, że może osiąść w spokoju na resztę życia?

A może życie po prostu było podróżą wiodącą nieznaną ścieżką?

– Kilbourne poprosił mnie, bym ci powiedział, że ma zamiar cię dzisiaj odwiedzić – odezwał się książę, zanim wróciła do pokoju Elizabeth. – Oczywiście, jeśli zechcesz go zobaczyć.


*

Zabicie człowieka nie należy do przyjemnych czynności, myślał Neville w nocy i rano po śmierci Calvina Dorseya. Odczuł pewną satysfakcję, patrząc jak Dorsey dał się sprowokować i nieostrożnie wyciągnął pistolet, nie dając im wyboru. Musieli go zabić, zwłaszcza po tym, kiedy Portfrey wygrał spór, który z nich ma ukarać Dorseya, zanim odstawią go przed sąd. Nie odczuwał jednak ulgi.

Czy cieszył się z odkrycia prawdy o pochodzeniu Lily? Wiedząc, że teraz to ona stoi wyżej niż on? Że nie mógł już nic jej zaoferować, ponieważ miała wszystko? Czy tak właśnie chciał ją zdobyć – pozycją i majątkiem, mając nadzieję, że ubóstwo zmusi ją do powrotu do niego? Z pewnością nie. Chciał, by była mu równa, by czuła, że tak jest. To, że czuła się niższa od niego, zepsuło jakąkolwiek szansę na szczęście po jej pojawieniu się w Newbury.

Bieg wypadków powinien więc go ucieszyć. Dlaczego nie odczuwał radości? W końcu doszedł do wniosku, że to z powodu Lily. Biedna dziewczyna, tyle musiała przejść w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Jak wytrzyma świadomość, że utraciła korzenie? Czy kiedy odwiedzi po południu Elizabeth, znajdzie Lily złamaną bólem? A może, co gorsza, okaże się, że nadal będzie apatyczna, jak nigdy dotąd, oszołomiona i bierna jak wczoraj wieczorem?

Wybierał się do Elizabeth z przerażeniem. Miał nawet tchórzliwą nadzieję, kiedy wchodził do domu i spytał, czy panna Doyle przyjmie go, że usłyszy odpowiedź odmowną. Ale tak się nie stało. Lokaj zaprowadził go do salonu. Siedziały tam Elizabeth i Lily.

– Neville. – Ciotka wyszła mu naprzeciw, kiedy przywitał się z nimi i ukłonił. Pocałowała go w policzek. – Zostawię was na chwilę samych. – I wyszła od razu z pokoju.

Lily nie sprawiała wrażenia zdruzgotanej czy oszołomionej. Wręcz przeciwnie, była pełna życia, ubrana w modną muślinową suknię i z włosami układającymi się w pukle wokół twarzy.

– Zabiłeś pana Dorseya – powiedziała. – Ojciec poinformował mnie o tym dzisiaj rano. Wcale mi nie żal, że nie żyje, chociaż nigdy nie życzyłam nikomu śmierci. Przykro mi jednak, że musiałeś to zrobić. Wiem, że nie było to łatwe.

Tak, Lily wiedziała to, przecież dorastała w wojsku, wśród żołnierzy, którzy musieli zabijać.

Powiedziała „ojciec”?

– To akurat nie przyszło mi z dużą trudnością.

– Więcej do tego nie wracajmy – odezwała się stanowczo. Wstała z krzesła i podeszła do niego. – Neville, w poniedziałek jadę z ojcem i Elizabeth do Rutland Park. W jutrzejszych gazetach ukaże się wzmianka o rym. Chcę spędzić z nim trochę czasu, chcę go bliżej poznać. Chcę również spotkać się z dziadkiem i odwiedzić grób matki. Ja… wyjeżdżam.

– Tak. – Serce w nim zamarło.

Uśmiechnęła się do niego.

– Byłam Lily Doyle – powiedziała. – Potem zostałam Lily Wyatt, potem przestałam nią być. Teraz jestem Lily Montague. Muszę odkryć, kim naprawdę jestem. Wydawało mi się, że powoli odkrywam to, kiedy przyjechałam do Londynu, ale dzisiaj mam wrażenie, jakby to zdarzyło się bardzo dawno temu.

– Jesteś po prostu Lily. – Próbował uśmiechnąć się do niej.

Skinęła głową, jej oczy zaświeciły się od łez.

– Na jak długo wyjeżdżasz? – spytał.

Potrząsnęła głową.

Zdał sobie sprawę, że nie może jej naciskać w tej kwestii. Nie chciał obarczać jej kolejnym problemem. Wiedział, że na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Kiedy przyjechał do Londynu, zaczynał wierzyć, że mimo wszystko istnieje dla nich wspólna przyszłość. Miał zamiar przekonać się o tym w Vauxhall. Nie chciał pamiętać tamtej nocy, która zaczęła się w taki czarowny sposób. Teraz musiał czekać nie wiadomo jak długo, nie mając pewności, która czyniłaby oczekiwanie łatwiejszym.

Podał jej obie dłonie.

– Polubisz go, Lily. Może nawet pokochasz. To dobry człowiek, jest twoim ojcem. Jedź z nim odnaleźć siebie. I bądź szczęśliwa. Obiecujesz?

Widział, jak zagryza górną wargę.

Ścisnął jej dłonie i uniósł obie do ust.

– Nie przepadam za Londynem. Z radością wrócę do Newbury na lato. Wyjeżdżam jutro albo pojutrze. Może, jeśli uznasz to za stosowne, napiszesz do mnie?

– Nie umiem… dobrze pisać.

– Ale się nauczysz. – Uśmiechnął się do niej. – I będziesz umiała przeczytać moją odpowiedź.

– Naprawdę? – spytała. – Czasami chciałabym, och, jak bardzo bym chciała, znów być Lily Doyle, i żebyś ty był majorem lordem Newbury, a tata…

– Ale tak nie jest – powiedział smutno. – Chcę, żebyś o czymś wiedziała, Lily. Nie zamierzam kłaść na twoje barki jeszcze jednego ciężaru, pragnę jednak, byś wiedziała, że pewne rzeczy nie uległy zmianie. Kochałem cię, kiedy się z tobą żeniłem. Kocham cię nadal. Będę cię kochał aż do śmierci. Kochałem cię i będę cię kochał niezmiennie.

– Och, ale to nie jest odpowiednia chwila. – W jej oczach pojawiło się uczucie, którego nie potrafił odgadnąć. Biedna Lily. Tyle się ostatnio zdarzyło, a ona musiała to wszystko dzielnie znosić.

– Nie będę przedłużał wizyty. Przeproś Elizabeth w moim imieniu, dobrze?

Skinęła głową.

Trzymali się długo za ręce. Lily miała jednak rację. To nie jest odpowiedni moment.

Delikatnie wyswobodził ręce i z uśmiechem w oczach wyszedł bez słowa.

Doszedł pieszo niemal do domu, kiedy uprzytomnił sobie, że przecież wyruszył do Elizabeth kariolką.

CZĘŚĆ PIĄTA. ŚLUB

25

Lily z ożywieniem wyglądała przed okno powozu, zapominając o dystyngowanym zachowaniu, jakie przystoi damie. Wioska Upper Newbury wyglądała bardzo znajomo. Ujrzała gospodę, przy której wysiadła kiedyś z dyliżansu, a także stromą alejkę biegnącą do Lower Newbury. I nagle…