Wdychała w nieco wilgotnym powietrzu mocny zapach roślin i słuchała odległego odgłosu końskich kopyt.

Jeśli książę Portfrey rozmawiał z siostrą jej matki, to oznacza, że on również przebywał niedawno w hrabstwie Leicester. Dlaczego nie miałoby tak być? Przecież poślubił kobietę, która tam mieszkała. Może nadal pozostawał w bliskich kontaktach z jej rodziną.

Usłyszała za sobą zbliżającego się konia. Jego kroki stały się szybsze, jakby przyspieszył niemal do galopu. Po tych kilku razach, kiedy Lily jeździła konno, uznała, że to jedno z najwspanialszych uczuć na świecie. Pomyślała, że chętnie popędziłaby na koniu ścieżkami Hyde Parku.

Nagle trzy rzeczy zdarzyły się jednocześnie – odgłos kopyt stał się stłumiony, jakby koń jechał teraz po trawie, ktoś krzyknął i Lily znów tego doznała – ogarnął ją dojmujący, obezwładniający strach. Wiedziona instynktem odskoczyła i upadła na trawę. Koń minął ją w galopie.

Znów usłyszała krzyk, młoda służąca biegła przed trawę, odrzuciwszy wielki koszyk. Dwaj mężczyźni, jeden ubrany jak robotnik, drugi wyglądający bardziej jak zamożny kupiec, również pojawili się jakby spod ziemi. Lily leżała oszołomiona na mokrej trawie, patrząc na nich.

– Och, panienko. – Dziewczyna uklękła obok niej. – Och, panienko, żyje pani?

– Jest zszokowana, ale żyje, ty głupia – powiedział robotnik. – Czy pani jest ranna, panienko?

– Nie – odparła Lily. – Myślę, że nie. Nie wiem.

– Lepiej niech się panienka nie rusza – powiedział żywo kupiec. – Trzeba się upewnić. Najpierw niech pani się uspokoi, a potem zobaczymy, czy nic się nie stało z nogami.

– Brutal! – krzyknęła pokojówka za szybko znikającym jeźdźcem. – Nie patrzy taki, gdzie jedzie. Pewnie nawet nie zauważył, że omal kogoś nie zabił.

– Nic takiemu nie zależy – dodał cynicznie robotnik. – Bogacze nie przejmują się, że mogliby poturbować jakiegoś człeka, bardziej ich obchodzi, czy koń se kopyt nie zniszczył. Proszem, panienko, chce panienka; wstać?

– Dajcie jej na razie spokój – powiedział kupiec. – Nie ma z panią służącej, proszę pani?

Lily zaczynała wreszcie rozumieć, że o mały włos uniknęła śmierci – i to już po raz drugi. Na razie nie zwracała uwagi na liczne sińce, które spowodował upadek.

– Już mi lepiej – powiedziała. – Dziękuję.

– To jakiś diabeł z piekła rodem – powiedziała pokojówka. – Czarny płaszcz za nim powiewał. Nie widziałam jego twarzy. Może jej nie miał. Och, ani chybi diabeł.

– Nie bądź głupia, dziewczyno – odezwał się robotnik. – Chociaż po co mu był ten kaptur na głowie? Żeby go kto nie rozpoznał, czy co? Bogacze to mają przewrócone w głowach, mówię wam.

Kupiec pragnął okazać bardziej praktyczną pomoc i pomógł Lily wstać. Oparła się na jego ramieniu, zanim upewniła się, że może utrzymać się na nogach.

– Czy pozwoli pani, bym odprowadził panią do domu? – spytał.

– Och, dziękuję – odparła. – Dziękuję, ale nie trzeba. Już mi jest lepiej, tylko się trochę zmoczyłam. Dziękuję państwu. Jestem wam bardzo wdzięczna.

– No cóż, jeśli jest pani pewna… – Kupiec, psując rycerski gest, wyjął z kieszeni zegarek i zmarszczył brwi, dając do zrozumienia, że już jest spóźniony na spotkanie.

Lily wróciła sama, udało jej się nawet wejść do domu tak, że nie zauważyła jej ani Elizabeth, ani nikt ze służby. Zrzuciła z siebie wilgotne ubranie, a następnie zadzwoniła po Dolly i uśmiechając się do dziewczyny powiedziała, że poszła do parku i pośliznęła się na trawie – chciałaby jednak, by nikt nie dowiedział się o tej wyprawie. Pokojówka przyłączyła się wesoło do spisku i obiecała, że będzie milczała jak grób, a następnie, pomagając Lily doprowadzić się do porządku, zaczęła opowiadać entuzjastycznie o coraz bliższej znajomości z przystojnym stangretem Elizabeth.

To był wypadek, wmawiała sobie Lily, zaczynając odczuwać bolesne skutki upadku. Jakiś nierozważny jeździec zjechał ze ścieżki i nawet jej nie zauważył.

Miał na sobie ciemny płaszcz – ciemny płaszcz z kapturem.

Zapewne każdy dżentelmen w tym kraju miał przynajmniej jeden ciemny płaszcz. A przecież był chłodny, chociaż nie bardzo zimny poranek.

Może była to kobieta, a nie mężczyzna?

To był tylko wypadek.

Bała się jednak, że to nieprawda.

Tym razem incydent był poważniejszy niż zrzucenie kamienia ze szczytu urwiska w Newbury Abbey.


*

Sprawy posuwały się naprzód bardzo powoli, jeśli w ogóle. Od czasu przyjazdu do miasta Neville nawet nie widywał Lily codziennie. A jeśli miał taką możliwość, to zazwyczaj na jakimś przyjęciu, kiedy dziewczyna znajdowała się blisko Elizabeth.

Nadal obserwowano ich z zaciekawieniem, kiedy tylko pokazywali się gdzieś razem. Joseph powiedział mu, że stali się głównym tematem salonowych rozmów. Mówiono nawet, że w związku z nimi poczyniono kilka zakładów w klubie White. Niektórzy z panów obstawiali możliwość, że Neville ożeni się z Lily znów w tym roku. Inni – a może nawet ci sami – twierdzili, że poślubi Lauren, podając zresztą ten sam termin.

Joseph był w tajemnicy zachwycony tym wszystkim. Publicznie zaś dawał do zrozumienia, że go to nudzi – a nikt nie potrafił lepiej okazać znudzenia niż markiz Attingsborough.

Neville miał zamiar machnąć ręką na to wszystko podczas wieczoru w Vauxhall. Chciał w pełni wykorzystać nadarzającą się okazję. Chociaż zarezerwował prywatną lożę i zaprosił kilka osób, pragnął spędzić kilka chwil sam na sam z Lily. Od niemal dwóch tygodni zabiegał o jej względy dyskretnie i ostrożnie. Postanowił zalecać się do niej bardziej energicznie w ogrodach Vauxhall. Miał nadzieję osiągnąć sukces. Popołudnie spędzone u jubilera, a potem u Guntera wspominał z zapartym tchem. Była wtedy taka spokojna i szczęśliwa - szczęśliwa, że jest z nim.

Modlił się tylko o ładną pogodę.

Modlitwy zostały wysłuchane. Nadszedł gorący i słoneczny, chociaż trochę wietrzny dzień. Kiedy zapadł zmierzch, wiatr uspokoił się. Nie można byłoby sobie wymarzyć lepszej pogody na wyprawę do Vauxhall.

Przepłynęli Tamizę łódką. Neville usiadł obok Lily, a Elizabeth naprzeciwko. Portfrey, który od kilku dni przebywał poza miastem, miał dołączyć do nich dzisiaj, ale jeszcze się nie pojawił. Za nimi siedział Joseph, flirtując dyskretnie z lady Seliną Rowlings, swą aktualną wybranką, obecną na tym wieczorze dzięki temu, że Elizabeth odgrywała rolę przyzwoitki. Kapitan Harris i jego żona siedzieli na rufie. Kolorowe światełka z ogrodów połyskiwały na rzece. Zmierzch dopiero zapadał.

– I cóż, Lily? – Neville pochylił się bliżej, by móc zobaczyć wyraz jej twarzy.

– To magia – powiedziała.

I tak też było – magia miała rzucić na nich urok i uwolnić ich dopiero wtedy, kiedy skończy się noc, a może nigdy.

Kiedy dotarli do Vauxhall, Neville poprowadził Elizabeth i Lily do zamówionej przez siebie loży, sąsiadującej z innymi lożami i miejscem dla orkiestry. Dzisiejszego wieczoru miały odbyć się tańce.

– Czy tańczyłaś kiedyś pod gwiazdami, Lily? – spytał, kiedy zajęli miejsca i zamówili jedzenie i picie.

– Oczywiście, że tańczyłam – odparła. – Nie pamiętasz tych wszystkich tańców, które kiedyś tańczyliśmy?

W armii? Tak, rzeczywiście, mieli wiele okazji ku temu. Oficerowie mieli swoje potańcówki, lepiej zorganizowane, chociaż Neville uważał, że nie były tak ciekawe jak te, które odbywały się przy ogniskach lub w barakach. Czasami stał tam i się przyglądał.

– Tak, pamiętam. – Uśmiechnął się do niej. – Ale czy tańczyłaś walca pod gwiazdami? Czy znasz kroki?

– Nie mogę go tańczyć – powiedziała mu. – Powinnam najpierw zostać zaakceptowana przez jedną z patronek Almanachu, chociaż pewnie to nigdy się nie zdarzy.

Pochylił bliżej głowę i wyszeptał jej do ucha.

– To nie jest oficjalny bal, Lily. Tutaj tamte zasady nie obowiązują. Dzisiaj zatańczysz walca… ze mną.

Z jej oczu wyczytał, że chciała tego. Wyczytał z nich wiele innych rzeczy. Wyraźnie zobaczył w nich tęsknotę, wiedział, że nie pomylił się co do wyrazu jej twarzy.

I wtedy zobaczył medalionik.

– Czy masz go po raz pierwszy? – spytał.

– Tak.

– Czy zatem uważasz, że to specjalna okazja, Lily.

– Tak, Neville.

To dziwne, pomyślał, jego imię w jej ustach brzmiało jak najintymniejsze z wyznań.

Przez jakiś czas nie mieli więcej okazji do prywatnej wymiany zdań. Przyniesiono jedzenie i napoje, orkiestra zaczęła grać.

Kiedy zaczęły się tańce, Neville zaprosił najpierw na parkiet Elizabeth, później panią Harris. Trzecim tańcem był walc, więc uznał, że czas obowiązków towarzyskich dobiegł końca. Nadszedł czas na miłość.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pragnęłam zatańczyć walca. – Kiedy orkiestra zaczęła grać, Lily podała mu jedną dłoń, a drugą położyła na jego ramieniu. – Może dlatego, że myślałam, że nigdy nie będę miała takiej okazji.

– Ze mną, Lily? – wymruczał. – Czy marzyłaś o walcu ze mną?

Jej oczy rozszerzyły się.

– Tak – powiedziała. – Och, tak. Z tobą.

Nie próbowali nawet rozmawiać. Był czas na słowa i był czas na doznania. Powietrze było chłodne, a nad nimi świeciły jasno księżyc i gwiazdy. Przyroda w Vauxhall pozostała w szczęśliwej wspólnocie z dziełami człowieka: dźwiękami orkiestry, barwami latarenek kołyszących się lekko na drzewach.

Trzymał w objęciach kobietę, drobną, zgrabną i filigranową, która uśmiechała się do niego przez cały czas, nie okazując zakłopotania i nie udając, że jej to obojętne.

– I jak? – zapytał, kiedy taniec miał się ku końcowi. – Czy jest tak gorszący, jak się o nim mówi, Lily?

– Och, tak – powiedziała. – Nawet bardziej.

Roześmiał się miękko, a ona przyłączyła się do niego.

– Pójdziemy na spacer? – spytał. Skinęła głową.

– Musimy wziąć ze sobą resztę towarzystwa – powiedział, prowadząc ją ku loży. – Przy odrobinie szczęścia, Lily, uda nam się ich zgubić, zanim zajdziemy za daleko.