– Wścibiam nos? – Książę znów uniósł monokl do oka. – Picie herbaty z gospodynią nazywasz wścibianiem nosa, Dorsey? A niech to, język angielski musi przybierać inne znaczenia w hrabstwie Leicester niż w innych częściach kraju, w których miałem okazję przebywać.

– Czego chciałeś od pani Ruffles? – Nie ustawał w pytaniach Dorsey.

– Mój drogi – odezwał się beznamiętnie książę. – Chciałem się dowiedzieć, wprost pałałem niezaspokojoną ciekawością, ile kompletów bielizny pościelowej trzyma wasza gospodyni w szafce z bielizną.

Jego rozmówca poczerwieniał z irytacji.

– Nie podoba mi się twój żart, Portfrey. Ostrzegam cię, byś w przyszłości trzymał się z daleka od mojego wuja, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre.

– O, z pewnością to wiem – odparł powoli książę. – A teraz, pozwolisz, że cię opuszczę. Mam ochotę porozmawiać z żoną jednego z moich krewnych. Upłynęło trochę czasu, odkąd, jakiś miesiąc temu, obydwaj raczej wyraźnie ignorowaliśmy się w Newbury Abbey. Mam nadzieję, że minie równie dużo czasu, kiedy znów będziemy mieli okazję się spotkać.

Odpowiedzi, jakie usłyszał od pani Ruffles, w pełni go zadowoliły. Gospodyni musiała tylko wysilić pamięć, ponieważ wydarzenia, o które ją wypytywał, rozegrały się dwadzieścia lat wcześniej. Otóż tak, w Grange była zatrudniona niejaka Beatrice. Gospodyni zdołała sobie przypomnieć, że dziewczyna została zwolniona z powodu impertynenckiego zachowania, ale, jeśli dobrze pamiętała, nie chodziło o pannę Frances. Dlaczego pomyślała, że mogłoby chodzić o pannę Frances, spytał książę? No cóż, pani Ruffles przypomniała sobie już całkiem wyraźnie, ponieważ Beatrice była osobistą pokojówką panny Frances, a panienka bardzo ją lubiła i zdenerwowała się na swego kuzyna. Gospodyni aż zmarszczyła brwi na to wspomnienie. Tak, właśnie tak było. To wobec pana Dorseya pokojówka zachowała się tak impertynencko, chociaż gospodyni nie pamiętała, a może nawet wtedy nie wiedziała, co dokładnie dziewczyna powiedziała lub zrobiła.

Pani Ruffles uważała, że Beatrice opuściła Nuttall Grange rok, a może nawet wcześniej – o, tak, z pewnością wcześniej – przed śmiercią panny Frances. Gospodyni nie wiedziała jednak, dokąd się pokojówka udała. Jej siostra nadal mieszkała we wsi, dodała po namyśle.

Książę odwiedził tę kobietę, a ta, kiedy już przestała się rumienić i mamrotać coś bez sensu, poinformowała go, że Beatrice wyjechała do ciotki i poślubiła szeregowca Thomasa Doyle'a, którego ojciec pracował jako stajenny w majątku pana Craddock w Leavenscourt, położonego jakieś sześć mil stąd. Rodzina Doyle'ów wyjechała do Indii, gdzie Beatrice zmarła jakiś czas później. Wydaje się, że Thomas Doyle też już nie żyje. Nie słyszała, by powrócił do kraju. Nie żeby miał wracać do Leavenscourt, dodała. Z tego, co słyszała, jego ojciec i brat również nie żyją.

Nie wiedziała natomiast, że Beatrice i Thomas dochowali się dzieci.

Nic nie słyszała o Lily Doyle, której teraz książę Portfrey przyglądał się bacznie, kiedy z Freddiem Farnhope'em tańczyła kadryla na balu u Ashtonów.


*

Lily była oszołomiona. Uśmiechała się i nawet prowadziła rozmowę. Tańczyła skomplikowane, niedawno poznane kroki, ani razu się nie potknąwszy. Oto bawiła na balu w najwyższych kręgach londyńskiej arystokracji. Szybko zdała sobie sprawę, że nie występuje tu jako anonimowa przyzwoitka lady Elizabeth Wyatt, ale że wszyscy wiedzą, kim jest i wiedzieli to prawdopodobnie jeszcze przed jej przybyciem. Zauważyła jednak, że nie traktują jej z wrogością, ale z pobłażliwym, chciwym zaciekawieniem.

To miała być próba sił, Elizabeth rozmyślnie tak wszystko zorganizowała, by Lily uwierzyła, że stanie na wysokości zadania. Miała nadzieję, że nie zawiedzie ani Elizabeth, ani siebie. Pamiętała o wszystkim, czego ją nauczono, i jakoś dawała sobie radę. Jeśli nie czuła się swobodnie, to przynajmniej panowała nad sobą.

Dopóki nie odwróciła głowy, by poznać kolejnego dżentelmena, który poprosił Elizabeth o prezentację, i nie ujrzała Neville'a.

Od tej chwili nie pamiętała nawet dokładnie, co się działo. On skinął głową, ona ukłoniła się. Zwrócił się do niej chyba „Panno Doyle”. Nigdy tak jej nie nazywał. I złożył bardzo oficjalny ukłon. Nie uśmiechał się. Pamiętała, by zwrócić się do niego,,milordzie”, w każdym razie miała nadzieję, że to zrobiła.

Obydwoje zachowywali się, jakby się nigdy nie spotkali. A przecież…

Pan Farnhope odezwał się do niej, uśmiechnęła się więc do niego i odpowiedziała coś bez namysłu.

A przecież łączyła ich ta noc nad jeziorkiem i w domku, ta noc, którą nieustannie przywoływała we wspomnieniach. W miarę upływu czasu wspomnienia te stawały się coraz bardziej bolesne. Zrozumiała, że bardzo dobrze jest mieć jakieś zajęcie, jakieś zadanie do wykonania. Inaczej z pewnością pogrążyłaby się w cierpieniu.

Tańczyła z panem Farnhope, zdając sobie sprawę, że wszyscy przyglądają się jej jeszcze uważniej niż na początku balu. Tańczyła, uśmiechała się i ani na chwilę nie opuszczał jej żywy ból. Po co tu przyszedł? Z pewnością nie wiedział, że spotka ją tu dzisiaj. Dlaczego jednak przyjechał do Londynu? Może po to, by uzyskać specjalne pozwolenie? Tym razem na ślub z Lauren?

Nie chciała wiedzieć. I nagle przypomniała sobie, że obiecała mu następny taniec. Po raz pierwszy tego wieczoru ogarnął ją strach, strach, który często towarzyszył jej w Newbury Abbey. Opanowała ją przemożna chęć, by rzucić się do ucieczki. Jednak nie było parku za drzwiami rezydencji lady Ashton, gdzie mogłaby się skryć, ani lasu lub plaży. Poza tym, ucieczka nic by nie dała, tyle tylko, że uniemożliwiłaby jej powrót. Dama nigdy nie ucieka. Lily Doyle, jeśli już o to chodzi, również. Już nigdy więcej.

Neville stał z Elizabeth, kiedy kadryl się skończył. Pan Farnhope poprowadził ją w ich kierunku. Neville patrzył na nią bez uśmiechu, niemal wyniośle. Może on również czuł się zakłopotany, wiedząc, że stanowią pewną towarzyską sensację, chociaż wszyscy są zbyt dobrze wychowani, by to otwarcie okazać. Wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Trudno było w nim rozpoznać mężczyznę, który kiedyś ją poślubił – majora lorda Newbury. Tego mężczyznę, który kochał się z nią w domku przy wodospadzie.

Skinął jej znów głową, ona znów odpowiedziała ukłonem.

– Mam nadzieję, że hrabina Kilbourne czuje się dobrze, milordzie? – zwróciła się do niego.

– Tak, dziękuję – odparł.

– Lauren i Gwendoline również?

– Tak, obie czują się dobrze.

Uśmiechnęła się, czekając z przerażeniem, by Elizabeth wtrąciła choć słowo, ale ta nie odezwała się.

– Mam nadzieję, że dobrze się pani bawi… panno Doyle – powiedział Neville.

– Och, wyśmienicie, milordzie. – Lily nie zapomniała o uśmiechu i o wachlarzu, i zrobiła z nich użytek.

– Mam nadzieję, że zwiedziła pani już Londyn?

– Nie widziałam zbyt wiele, milordzie – odparła. – Byłam bardzo zajęta.

Jeśli Elizabeth miałaby nóż, pomyślała Lily bez wesołości, mogłaby pokroić ciszę panującą pomiędzy nimi. Czy nikt im nie pomoże? Wreszcie ktoś to zrobił.

– Lady Elizabeth? Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i znów mnie przedstawi? – Głos był miły, więc Lily odwróciła się z uśmiechem ku jego właścicielowi. Poznała go. Przez kilka dni po jej przyjeździe przebywał w Newbury Abbey. Należał do przyjaciół barona Galtona, dziadka Lauren.

– Pan Dorsey? – Elizabeth odwróciła się do dziewczyny. – Lily, pamiętasz pana Dorseya? Panie Dorsey – panna Doyle.

– Miło mi pana poznać. – Lily skłoniła się, mając nadzieję, że mężczyzna zostanie z nimi i podejmie rozmowę, chociaż zdawała sobie sprawę, że niedługo znów zaczną się tańce.

– Bardzo mi miło panią poznać – powiedział. – Jestem panią oczarowany, jeśli wolno mi to wyznać. Czy sprawi mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną następny taniec?

– Obiecałam go już panu hrabiemu – odparła.

– Ach tak. – Uśmiechnął się do Neville'a. – Witaj, Kilbourne. Może więc następny taniec, panno Doyle?

– Następny panna Doyle obiecała mi, Dorsey.

Lily odwróciła się z zaskoczeniem, by zobaczyć, że książę Portfrey stoi tuż za nią. Odezwał się gwałtownie, nie siląc się bynajmniej na uprzejmość.

– I każdy następny taniec – ciągnął dalej. Kłamał, przecież poprosił ją do tańca tylko raz.

– Lyndon… – zaczęła Elizabeth.

– Żegnam, Dorsey – książę zbył Dorseya stanowczym tonem.

Mężczyzna uśmiechnął się, złożył ukłon i odszedł bez jednego słowa.

– Lyndon, co cię napadło, by tak się karygodnie zachować? – spytała Elizabeth.

– Karygodnie, lady Elizabeth? – odparł zimno. – Bo chcę trzymać hultajów z dala od młodych niewinnych dziewcząt? Jestem zdumiony, że ty nie masz nic przeciwko temu, by przedstawiać pannie Doyle każdego łajdaka, który o to poprosi.

Elizabeth zacisnęła usta i zbladła.

– A ja jestem zdumiona, książę, że pozwalasz sobie pouczać mnie, jak mam postępować. Pan Dorsey, o ile pamiętam, jest kuzynem twojej żony. Jeśli miałeś z nim jakiś zatarg, nie możesz oczekiwać ode mnie, bym opowiadała się w tym sporze po którejś ze stron.

To była krótka, ostra wymiana zdań, wyrażona szeptem. Zaszokowało to i zasmuciło Lily, która czuła, że jest przyczyną tej nieoczekiwanej kłótni. Pomogło jej to również stłumić własne oburzenie na księcia, że pozwolił sobie mówić i działać w jej imieniu.

– Lily. – Neville wyciągnął do niej dłoń. – Tańce zaraz się zaczną. Czy możemy?

Na kilka chwil zapomniała o jego obecności. Ale rzeczywiście pary zaczynały się już ustawiać, a ona zgodziła się spędzić całe pół godziny w jego towarzystwie. Perspektywa pół godziny spędzonej z nim, kiedy czekała ją cała wieczność bez niego, stawała się nieznośna.

Podała mu dłoń, mając nadzieję, że nie zauważy jej drżenia, i położyła ją, tak jak ją uczono, na rękawie jego czarnego wieczorowego stroju. Poczuła bijącą od niego siłę i ciepło. Doszedł do niej znajomy zapach wody kolońskiej. Aż zapomniała o otoczeniu i obawach, że właśnie na tę chwilę zebrani musieli czekać, od kiedy Neville wszedł do sali balowej. Pragnęła uścisnąć mocno jego rękę, przylgnąć do jego ciała i ukryć się w jego bezpieczeństwie i cieple. Chciała wypłakać smutek i samotność. Chwilę później przestraszyła się tej chwili zapomnienia i własnej słabości. Minął miesiąc, miesiąc nie tylko wytężonej pracy, ale i zabawy. Przygotowywała się do niezależnego i wartościowego życia. Próbowała usilnie w ciągu tego miesiąca odgrodzić się od Neville'a niby potężnym wałem ochronnym, przynajmniej tak jej się wydawało. Wystarczyło jednak, że na niego spojrzała i wszystko runęło. Ból, była tego pewna, stał się jeszcze bardziej nieznośny niż do tej pory.