Lily była przerażona. Newbury Abbey dało jej przedsmak tego, na czym polegało życie wyższych sfer. Był to obcy, nieznany świat. Z tego, między innymi, powodu z zadowoleniem przyjęła fakt, że wcale nie jest mężatką. A teraz udawała się na bal w Londynie. Poczuła mdłości, chociaż podczas obiadu zdołała przełknąć jedynie kilka kęsów. Nie będzie zdziwiona, jeśli kolana odmówią jej posłuszeństwa, kiedy będzie wysiadała z powozu.

Miała nadzieję, że po tańcu z księciem Portfrey będzie mogła się wycofać w jakiś bezpieczny kącik, ale czy na balu znajdzie się takie miejsce? Miała nadzieję, że Elizabeth nie będzie naciskała, by zatańczyła z kimś jeszcze. Miała nadzieję, że nikt jej nie zna. Wiedziała, oczywiście, że niektórzy z obecnych gości z pewnością byli w kościele w Newbury na ślubie, który przerwała. Nie wierzyła jednak, że ktoś ją rozpozna. Z pewnością by ją haniebnie wyrzucono, jeśli ktokolwiek by odkrył, kim jest lub, co gorsza, kim nie jest. A z pewnością nie jest damą.

Kiedy zerknęła na księcia okazało się, że ten nie odrywa od niej wzroku. Zawsze przez niego traciła oddech – nie z tego samego powodu, co przebywając z Neville'em, i nie ze strachu. Nie potrafiła nazwać tego uczucia, wiedziała jednak, że nie jest ono przyjemne.

– To zupełnie nadzwyczajne – wymruczał.

– Nieprawdaż? – powiedziała wesoło Elizabeth. – Zupełnie jak Kopciuszek, zgodzisz się ze mną, Lyndonie? Musisz jednak przyznać, że nie niemożliwe. Jest w niej wiele piękna i naturalnego wdzięku, na którym można się było oprzeć. Nie stworzyliśmy nowej Lily. My jedynie wypolerowaliśmy dawną i uczyniliśmy ją taką, na jaką się zapowiadała.

– Ciekawe. – Książę uniósł brwi i spoglądał na nią uważnie. Mówił miękko, ale dziewczyna niespokojnie zdała sobie sprawę, że Elizabeth nie zrozumiała jego poprzedniej uwagi.

Nie miała jednak czasu na obawy. Powóz zwolnił, wreszcie zatrzymał się. Lily, wyjrzawszy przez okno, ujrzała, że stanęli w długiej kolejce pojazdów. Przed nimi widniał rzęsiście oświetlony pałac. Czerwony dywan rozpostarto od drzwi na schodach i chodniku tak, by goście wychodzący z powozów nie musieli stawać na twardej, zimnej ziemi.

Przybyli już prawie na miejsce. Musieli jeszcze poczekać na swoją kolej, tymczasem powozy podjeżdżały do dywanu, gdzie ubrani w liberię lokaje pomagali wysiąść pasażerom w bogatych strojach.

Lily marzyła ze strachem, by ich kolej nigdy nie nadeszła. To znów pragnęła, by mieli to już za sobą, by nie miała czasu na trwożne myśli.

– Wejdzie pani do domu wsparta o moje ramię, panno Doyle – powiedział spokojnie książę, najwyraźniej zdając sobie sprawę z jej niepokoju, chociaż myślała, że go nie okazuje. – Nic pani przy mnie nie grozi. A nawet bez mojego towarzystwa wygląda pani w każdym calu jak dama. Tak pięknie, że z pewnością wywoła pani podziw każdej obecnej tu osoby.

Lily nie chciała w ogóle zwracać na siebie uwagi, ale musiała przyznać, że jego słowa podziałały na nią uspokajająco. I nagle sprawił wrażenie człowieka, na którym można polegać i któremu można ufać. Uspokoiła się. Aż wreszcie powóz podjechał kolejnych kilka metrów, jeden z lokajów otworzył drzwi i rozłożył schodki.


*

Neville przyjechał na bal dość późno. Zjadł obiad z markizem Attingsborough, a potem zasiedzieli się nad swoim porto dłużej niż zwykle.

– Tak naprawdę, nie miałem okazji jej zobaczyć – przyznał kuzyn. – Elizabeth trzymała ją cały czas przy sobie. Nie wiedziałbym nawet, że przebywa w mieście, gdybym nie był w Newbury, kiedy stamtąd wyjeżdżała. Cały świat wie, że Lily przyjedzie na bal, i oczywiście, że ty tam będziesz.

Neville skrzywił się. Myślał, że wie – miał taką nadzieję – co Elizabeth zamierza, nie był jednak pewien, czy pochwala stosowane przez nią metody. Wolałby po prostu odwiedzić je w domu, ale ciotka nie zgodziła się na to. Mógłby się założyć, że Lily nawet nie wie o jego przyjeździe do Londynu.

Starał się nie myśleć, jak zareagowałaby na wiadomość o tym lub jak zareaguje, widząc go niespodzianie dzisiaj.

Biedna Lily – dzisiaj wieczór czeka ją nie tylko ta niespodzianka. Spodziewał się po Elizabeth większej delikatności, wiedziała przecież, że Lily czuje się niepewnie w towarzystwie, nie musiała jej brać ze sobą na bal, skoro nawet zwykły dzień w Newbury Abbey był ponad siły dziewczyny. Nie da sobie rady w takiej sytuacji, i znienawidzi to. Gdy wreszcie razem z kuzynem dotarł na Cavendish Square i wszedł na schody prowadzące do sali balowej Ashtonów, denerwował się o nią równie mocno jak o siebie.

– Do licha – wymruczał do przyjaciela, kiedy stanęli w drzwiach. – Po co ja to robię?

Weszli, niestety, akurat w przerwie między tańcami. Na ich widok najpierw rozległy się szepty, a potem wszyscy zaczęli rozmawiać z jeszcze większym ożywieniem, nie kryjąc się z tym zupełnie. Oznaczało to, że Lily już tu jest. Neville nie wierzył, że to tylko jego pojawienie się wywołało takie wielkie poruszenie.

Podejrzewał, że cała ta historia z pewnością jest sensacją roku. Do licha z tym, powinien się na to nie zgodzić. To nie tak miało być.

– Ach, ta Elizabeth! – wymruczał.

– Mój drogi, właśnie dla takich okazji wynaleziono monokle – powiedział markiz. Właśnie przystawił do oka swój i wyniośle zmierzył wzrokiem zebranych gości.

– Po to, żebym w powiększeniu zobaczył własne zakłopotanie? – spytał Neville, zakładając rękę na plecy i zmuszając się, by rozejrzeć się dokoła. Przez cały miesiąc pragnął zobaczyć Lily chociaż przez chwilę, a teraz zrozumiał, że boi się ją ujrzeć, boi się zobaczyć dziewczynę sparaliżowaną z zażenowania, które nawet dla niego było niemal nie do zniesienia.

– Po prawej stronie, Nev. – Usłyszał kuzyna.

Naraz ujrzał Portfreya, a u jego boku Elizabeth. Otaczał ich wianuszek osób, w większości mężczyzn, chociaż wydawało się, że w środku stoi jakaś kobieta. Lily? Neville poczuł jak opanowuje go chłód, jaki zawsze ogarniał go podczas bitwy, kiedy widział jednego ze swych ludzi otoczonego wrogami.

Jeszcze go nie zauważyli. Za to inni zebrani tak. Kiedy szedł przez salę w tamtym kierunku, wszyscy przyglądali mu się ciekawie, chociaż domyślał się, że gdyby nagle odwrócił głowę, nie przyłapałby na tym nikogo.

– Spokojnie, Nev – odezwał się zza prawego ramienia markiz. – Wyglądasz, jakbyś miał zamiar przebijać się łokciami. To nie byłyby dobre maniery, stary. Z pewnością całe towarzystwo rzuciłoby się na to z chciwością kota pożerającego śmietankę i wystawiłoby cię na niesławę na wiele lat. A przy okazji również Lily.

Elizabeth ujrzała, jak nadchodzą, i posłała im uprzejmy uśmiech.

– Joseph? Neville? – rzekła. – Cieszę się, że was widzę.

Dobre maniery przeważyły. Neville skłonił się, kuzyn poszedł w jego ślady. Wymienili ukłony z księciem Portfrey, który odwrócił się, by się z nimi przywitać.

– Mam nadzieję, że zostawiłeś matkę w zdrowiu, Neville? – spytała Elizabeth. – A także Gwendoline i Lauren.

– Wszystkie cieszą się dobrym zdrowiem – zapewnił ją. – Przesyłają ci pozdrowienia.

– Dziękuję. Czy poznałeś już pannę Doyle? Czy mogę cię przedstawić?

Cóż za kobieta, pomyślał Neville. Musi się świetnie bawić. Był świadom, że grupka uciszyła się. Kilku panów wycofało się. I wtedy głupio przestraszył się, by odwrócić głowę. Wręcz nie mógł tego zrobić. W końcu zmusił się, by to uczynić.

Zapomniał, że obserwuje go połowa śmietanki towarzyskiej. I ją też.

Była ubrana na biało, z delikatną prostotą. Wyglądała jak anioł. Miała na sobie ozdobioną tiulową tuniką satynową suknię z wysokim stanem, dekoltem karo i krótkimi rękawami, a także biały wachlarz, pantofelki i długie rękawiczki. Biała była nawet wstążka wpleciona w jej włosy – jej włosy! Zostały obcięte krótko i kręciły się miękko wokół twarzy, podkreślając jej kształt i sprawiając, że oczy dziewczyny wydawały się jeszcze większe. Wyglądała gustownie, niewinnie i wyjątkowo pociągająco.

Lily. O, wielkie nieba! Odkąd wyjechała, tęsknił za nią każdą minutę, każdą godzinę. Nie zdawał jednak sobie sprawy z tego bólu, dopóki znowu jej nie zobaczył.

– Lily, pozwól, że przedstawię ci markiza Attingsborough i hrabiego Kilbourne – odezwała się Elizabeth. – Panowie, panna Doyle.

Po co ta cała farsa? – myślał Neville, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Jej oczy rozszerzyły się. Patrzyła na niego zarumieniona – zatem nie powiedziano jej, że go tu spotka. Jednak nie straciła zimnej krwi. Skłoniła się ślicznie.

– Panowie – zwróciła się najpierw do Josepha, a później do Neville'a.

Ukłonił się jej oficjalnie, przyłączając się do farsy.

– Panno Doyle?

Zdał sobie sprawę, że nigdy się tak do niej nie zwracał. Zawsze ją podziwiał i szanował jako córkę sierżanta Doyle'a, ale zazwyczaj mówił do niej po imieniu, jak nigdy by nie uczynił, gdyby była córką jednego z oficerów. A więc nigdy nie traktował jej jak damy?

– Tak – Lily odpowiedziała na pytanie, które zadał jej Joseph. – Dziękuję, milordzie. Wszyscy byli bardzo uprzejmi. Tańczyłam do tej pory trzy razy. Jego książęca mość był tak miły i zaproponował mi pierwszy taniec.

Jak bardzo się zmieniła, nie tylko jej włosy, które, trzeba to przyznać, wyglądały prześlicznie, chociaż Neville czuł, że nie przeboleje utraty jej dawnej dzikiej fryzury. Zmieniła się pod innym względem, pod tysiącem innych względów. Zawsze była pełna wdzięku. Lecz tego wieczoru jej zachowanie było nie tylko wdzięczne, ale i eleganckie. Zmienił się również jej sposób mówienia. Nigdy nie odzywała się z pospolitym akcentem, lecz teraz jej wymowa była bardzo wyrafinowana. Jednak największa różnica, z czego zdał sobie sprawę po bardzo krótkim namyśle, polegała na tym, że nie sprawiała wrażenia zagubionej lub zakłopotanej, jak to się zdarzało w Newbury. Wyglądała na pewną siebie, zachowywała się spokojnie. Jakby przynależała do tego świata.

– Czy zatańczy pani ze mną, panno Doyle? – zapytał nagle. Zobaczył, że wszyscy przygotowują się do następnego tańca.