Znów roześmiały się razem.


*

Neville czekał przez miesiąc.

Próbował żyć normalnie. Wyjąwszy fakt, że normalne życie po jego powrocie z wojny na Półwyspie Iberyjskim oznaczało bliskie kontakty z siostrą i kuzynką, a także stopniowe nieuchronne zabiegi o względy Lauren.

Przyjaźń została zburzona. Nie chciał zwodzić Lauren, nie chciał, by uwierzyła, że może znów obdarzyć ją uczuciami, a ona najwyraźniej dawała do zrozumienia, że tego od niego oczekuje. Z kolei Gwen czuła się po prostu skrępowana. Jak Lauren powiedziała przy obiedzie tego wieczoru przed wyjazdem Lily, nic już nie będzie takie samo.

A mimo to najwyraźniej oczekiwano, że on i Lauren pobiorą się. Sąsiedzi, którzy przyjeżdżali z wizytą pod jakimkolwiek pretekstem i którzy przysyłali więcej niż zazwyczaj zaproszeń na obiady, gry w karty, tańce i pikniki, byli zbyt dobrze wychowani, by wspomnieć o tym otwarcie, ale ukradkowo i na różne sposoby napomykali o tym i próbowali wybadać sytuację.

Czy mogą liczyć na ponowny przyjazd barona Galtona, dziadka panny Edgeworth, do Newbury w najbliższym czasie, spytała pewnego dnia lady Leigh. To taki dystyngowany dżentelmen!

Czy hrabina Kilbourne ma zamiar ponownie wprowadzić się do domu, chciała wiedzieć panna Amelia Taylor. Pytała o to, w razie gdyby razem z siostrą przyjechała pewnego dnia i okazało się, że hrabina mieszka w rezydencji. Zarumieniła się na myśl o tym.

Czy jego lordowska mość nadal planuje wyprawę nad jeziora, zastanawiał się sir Cuthbert Leigh. Jego kuzyn ze strony żony właśnie stamtąd wrócił i oznajmił, że to przepiękne miejsce i w dobrym tonie.

Jego lordowska mość musi się czuć obecnie samotnie w Newbury Abbey, od kiedy jego siostra i kuzynka już tu nie mieszkają, powiedziała mu pani Cannadine.

Czy jego lordowska mość uspokoił się już po tym małym zamieszaniu, dopytywała się pani Beckford, żona pastora, tym uspokajającym, współczującym tonem, jakim jej mąż przemawiał u łoża umierających. Ona i wielebny mieli nadzieję – słowu nadzieja towarzyszyło figlarne spojrzenie, nie pasujące do żony pastora – że sprawy przybiorą wkrótce szczęśliwy obrót.

Zachowywali się tak nie tylko sąsiedzi. Hrabina również naciskała, by powrócili do pierwotnego planu.

– Lubiłam Lily, Neville – zapewniła go, kiedy jedli razem śniadanie tydzień po wyjeździe dziewczyny. – Mimo wszystko lubiłam ją. Ma słodki, naturalny wdzięk. Pragnęłam obdarzyć ją uczuciem i wsparciem przez resztę życia. Wiem, że ją uwielbiasz i ten tydzień był dla ciebie z pewnością ciężki. Jesteś moim synem, więc wiem o tym, a moje serce boleje nad tobą.

– Ale? – Obdarzył ją raczej ponurym uśmiechem.

– Ale ona nie jest twoją żoną – przypomniała. – I nie chce nią być. Lauren była ci przeznaczona od waszego dzieciństwa. Znacie się dobrze, zawsze ją lubiłeś, macie taką samą umysłowość i wykształcenie. A przejęcie przez nią mojej pozycji nie wymagałoby przejścia przez bolesny okres przystosowania. Wprowadziłaby do twojego życia trochę stabilizacji, dałaby ci dzieci. Chciałabym mieć wnuki, Neville. Pewnie nie zrozumiesz, jaka byłam rozczarowana, kiedy Gwen poroniła po wypadku, i jak rozpaczałam z jej powodu. Ale zbaczam z tematu. Postanowiłeś poślubić Lauren. Byłeś szczęśliwy z powodu tej decyzji. Staliście przecież już przy ołtarzu. Zapomnij o zamieszaniu panującym w ciągu ostatnich kilku tygodni i wróć do takiego życia, jakim żyłeś wcześniej. Dla dobra wszystkich.

Sięgnął ponad stołem i ujął dłoń matki.

– Bardzo mi przykro, mamo – powiedział. – Ale nie.

Próbował wymyślić jakieś wyjaśnienie, które miałoby dla niej sens, ale nie znał żadnego. A nie potrafił obnażyć swego serca nawet przed nią.

– Pozostawmy to czasowi – dodał niezręcznie.

Wyglądało na to, że jego życie w owe dni stało się wielkim oczekiwaniem, dawaniem sobie czasu. Czekał dłużej niż tydzień na odpowiedź na list, który wysłał do dowództwa pułku po wyjeździe Lily. W końcu nadeszła; spodziewał się, że problem będzie trudniejszy do rozwiązania, jeśli nie niemożliwy. Nie powierzył listu poczcie, lecz wysłał go, wraz z ustnymi instrukcjami, przez lokaja, który kiedyś służył pod jego rozkazami jako ordynans, tęgiego, dość posępnego mężczyzny, który zawsze wypełniał polecenia swego pana co do joty. Odpowiedź sprawiła, że Neville miał wreszcie coś do zrobienia, a także znalazł wymówkę do opuszczenia majątku, w którym pozostawanie stało się dla niego zbyt uciążliwe.

Mógł wysłać kolejnego posłańca z poleceniem, by dowiedział się więcej, postanowił jednak, że pojedzie osobiście do Leavenscourt w hrabstwie Leicester, gdzie odesłano rzeczy Doyle'a po ich przewiezieniu do Anglii. Ojciec sierżanta pracował jako stajenny w majątku Leavenscourt.

Podróż była uciążliwa z powodu deszczów, burzy i chłodu. Neville musiał jechać w zamkniętym powozie, czego nie znosił. Obawiał się, że nie znajdzie nic u kresu swej podróży. W końcu jednak, myślał, czekając w gospodzie, w której zatrzymał się z powodu złej pogody na noc, może wreszcie coś robić. Newbury stało się dla niego nie do zniesienia, wszystko przypominało mu tam o Lily. Zadał sobie nawet dodatkowy ból, spędzając noc w domku, kładąc się tam, gdzie leżeli kiedyś razem, przepełniony taką pustką że nie był nawet w stanie zmusić się do jakiegokolwiek ruchu, do wyjścia stamtąd.

Leavenscourt było małym, ale kwitnącym majątkiem. Rozejrzał się wokół z ciekawością, kiedy dochodził do domu. To tutaj dorastała Bessie Doyle? Rodziny właścicieli nie było w rezydencji, a jego pojawienie się wprawiło gospodynię w konsternację. Patrzyła na niego, kiedy wyjaśniał jej, że przybył porozmawiać z panem Doyle, jednym ze stajennych, ojcem zmarłego sierżanta Thomasa Doyle'a z dziewięćdziesiątego piątego pułku. Zapomniała nawet mu się ukłonić.

Okazało się, że Henry Doyle zmarł jakieś cztery lata temu.

Neville poczuł się, jakby mu ktoś zatrzasnął drzwi przed nosem.

– Rozumiem – powiedział. – Jednak pułk zwrócił rzeczy należące do sierżanta po jego śmierci, czyli osiemnaście miesięcy temu. Czy wie pani coś o tym?

– Och. – Wreszcie przypomniała sobie o ukłonie. – Pewnie zostały zwrócone Williamowi Doyle, proszę pana. To syn Henry'ego Doyle'a.

– A gdzie go mogę znaleźć? – spytał.

– Nie żyje, milordzie – odparła. – Zmarł jakiś rok temu w okropnym wypadku.

– Przykro mi to słyszeć – powiedział. I tak naprawdę było. Dwaj mężczyźni, prawdopodobnie jedyni krewni Lily, nie żyli. – A czy wie pani, co się stało z jego rzeczami?

– Pewnie Bessie Doyle je ma, milordzie. To wdowa po Williamie. Mieszka w wiosce. Ma dwóch nastoletnich chłopaków i pana, który miał na tyle dobre serce, że jej nie wygonił. Pracuje jako praczka.

Ciotka Lily i jej kuzyni.

– Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie mam ich szukać?

Gospodyni, najwyraźniej znów zakłopotana, zapewniła jaśnie pana, że może kazać przywołać tutaj Bessie, ale nie skorzystał z jej propozycji i otrzymał od niej adres, o który prosił.

Bessie Doyle była otyłą kobietą w średnim wieku o rumianej twarzy. Jej dom był niezbyt zadbany, ale dość czysty. Pojawienie się wykwintnie ubranego gościa w swych progach powitała spojrzeniem mierzącym go od stóp do głów.

– Jeśli ma pan dla mnie rzeczy do wyprania, dobrze pan trafił – powiedziała. – Chociaż nie odpowiadam za takie wyszukane buty, jak pana, po chodzeniu po błocie. Lepiej niech pan wytrze je, zanim wejdzie do środka.

Neville obdarzył ją uśmiechem. Zaplecze armii pełne było takich Bessie Doyle, silnych, przystosowujących się do okoliczności, praktycznych kobiet, które mogłyby przywitać całą armię Bonapartego, podpierając się pod boki, z kilkoma ciętymi uwagami na ustach.

Tak, Bessie pamiętała list, który nadszedł po śmierci Thomasa. Will zabrał go do pastora, by ten mu przeczytał. Ach tak, zostały przesłane również rzeczy – bezużyteczne klamoty i to wszystko. Kiedy wróciła od chorej matki, którą pielęgnowała, znalazła ich cały stos o, tam, skinęła w kierunku kąta pokoju. Okazało się, że matka wcale nie umarła, za to Will owszem. Przebywała kilka mil stąd, kiedy dowiedziała się, że Will spadł z konia i rozbił sobie głowę o kamień.

– Przykro mi – powiedział Neville.

– No cóż, przynajmniej okazało się, że miał głowę, no nie? – odparła filozoficznie. – A czasami miałam co do tego wątpliwości.

Neville zdał sobie sprawę, że Bessie Doyle nie była nieutuloną w żalu wdową.

– Spaliłam to wszystko – powiedziała, zanim zdążył spytać. – Wszystkie te cholerne rupiecie.

Neville na chwilę zamknął oczy.

– Czy najpierw je pani przejrzała dokładnie? – spytał. – Czy był tam jakiś list, paczka, a może pieniądze?

Wspomnienie o pieniądzach wywołało krótki napad śmiechu u pani Doyle. Według jej opinii, Will przepiłby je w mig, jeśli nawet by tam były.

– Może właśnie przez to zwalił się z konia – zasugerowała niezbyt poważnie. – Nie, nie było żadnej forsy. Tom nie należał do takich, co pozwoliliby, by po śmierci ich forsa dostała się w ręce takiego Willa, chyba nic się nie zmieniło?

– Thomas Doyle miał córkę – poinformował ją Neville.

No cóż, Bessie Doyle nic o tym nie wiedziała, ale też nie zapałała nagłą, chęcią ujrzenia nigdy nie widzianej siostrzenicy. Chłopcy już niedługo wrócą ze stajni, powiedziała jaśnie panu. Pracują tam. Przyjdą pewnie tak głodni, że zjedliby konia z kopytami.

Neville zrozumiał, że czas już na niego. Jednak coś wpadło mu w oko, kiedy zabierał się do wyjścia – na gwoździu przy drzwiach wisiał plecak wojskowy.

– Czy to właśnie jest plecak Thomasa Doyle'a? – wskazał.

– Pewnikiem tak – odparła. – To była jedyna pożyteczna rzecz w tym wszystkim. Ale jaka brudna! Musiałam go wyszorować do imentu, zanim nadał się do użytku. – Plecak pełen był szmat.

– Czy mogę go wziąć? – spytał Neville. – Zapłacę za niego. – Wyjął portfel z kieszeni, a z niego dziesięciofuntowy banknot.