– Och. – Zamknęła je na moment. – To tylko ty.

– Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – spytał z ciekawością. Nie miała na głowie kapelusza – gdyby tylko zobaczyła to jego matka! – miała za to starannie ufryzowane włosy.

Potrząsnęła głową.

– Nie wiem – powiedziała. – Może księcia Portfrey.

– Księcia? – zmarszczył brwi.

– Co się stało z twoim płaszczem? – spytała.

– Nie założyłem dzisiaj płaszcza – odparł, spoglądając na swój strój do konnej jazdy. – Jest za ciepło.

– Ach. W takim razie pomyliłam się.

Nie chciał jej dotykać, pochylił się jednak bliżej.

– Dlaczego się przestraszyłaś?

Uśmiechnęła się słabo.

– Wcale nie. Naprawdę. Nic się nie stało. Przestraszyłam się własnego cienia.

Przyjrzał się jej uważnie. Wciąż jeszcze tuliła się do drzewa, wyglądała jak zagubione dziecko rozpaczliwie szukające schronienia i bezpieczeństwa. Nowa, bolesna myśl przyszła mu do głowy.

– Myślałem o twojej niewoli i pobycie w Lizbonie, gdzie próbowałaś znaleźć kogoś w Wojsku, kto uwierzyłby w twoją opowieść. Jest jednak pewien okres, o którym nie wspominałaś, mam rację? Byłaś gdzieś w Hiszpanii i dostałaś się do Lizbony, idąc na piechotę przez całą Portugalię. Sama, Lily?

Skinęła głową.

– A każde wzgórze, wklęsłość terenu czy zarośla mogły skrywać bandę partyzantów – ciągnął. – Lub francuski oddział, który zaplątał się z dala od swych pozycji. A nawet naszych ludzi. Nie miałaś żadnych papierów. Powinienem pomyśleć o tamtej podróży, prawda? – Jaki strach musiała przeżywać w tej długiej drodze, oprócz trapiących ją niewygód fizycznych?

– W życie każdego wpisane jest cierpienie – powiedziała. – Wystarczy, że sami musimy je przeżywać. Nie musimy się obarczać zmartwieniami innych osób.

– Nawet jeśli jedną z nich jest własna żona? – spytał.

Umilkł na chwilę, zawstydzony, że aż dotąd nie pomyślał o jej mozolnej, samotnej i pełnej niebezpieczeństw wędrówce przez półwysep.

– Wybacz mi, Lily.

– Co? – Uśmiechnęła się do niego i znów przypominała słodką, czarodziejską, dawną Lily. – Ten las jest piękny. Stary. Zaciszny. Pełen ptaków i ich śpiewu.

– Z czasem wszystko się ułoży – powiedział. – W końcu uwierzysz, że tu, w Anglii jesteś bezpieczna. Że tu jest twój dom. Nic ci tu nie grozi, Lily.

– Nie boję się teraz – zapewniła go, jej poważny uśmiech zdawał się zaprzeczać tym słowom. – To było tylko… takie uczucie. Byłam niemądra. Czy jestem spóźniona? Dlatego mnie szukałeś? Mamy jakichś gości? Zapomniałam, że ciągle ktoś nas odwiedza.

– Nie spóźniłaś się – zapewnił. – Nie ma żadnych gości, przyjadą dopiero wieczorem. Nawet jednak gdybyś się spóźniła, nie miałoby to znaczenia. Pragnę, byś czuła się tutaj wolna, Lily. To twój dom.

Nie odpowiedziała, skinęła jedynie głową. Odruchowo wyciągnął do niej rękę. Zanim ją cofnął, podała mu swoją i splotła palce, jakby dotykanie go było dla niej najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Ujął mocno jej ciepłą, gładką dłoń, kiedy ruszyli w drogę powrotną do domu.

Po raz pierwszy od tamtego popołudnia w domku mógł jej dotykać. Spojrzał na jej jasne włosy, splecione na karku w węzeł z warkocza.

Zmieniła się. Nie była już tą Lily Doyle, niefrasobliwą, młodą kobietą, która potrafiła zmiękczyć serca najtwardszych wojaków w Portugalii. Straciła swą niewinność.

12

Po południu zrobiło się niezwykle gorąco jak na tę porę roku. Wieczorem nadal było ciepło, a nieco przed północą zapanował miły chłód, kiedy Neville, odprowadzając gości, wyszedł z nimi na taras. Ciotka i wuj Wollstonowie, ich synowie, Hal i Richard, Lauren i Gwen, Charles Cannadine z matką i siostrą, Paul Longford, lord i lady Leigh z najstarszą córką – wszyscy przybyli na obiad i zostali, by wieczorem posłuchać muzyki i zagrać w karty.

Neville wiedział, że dla Lily to ciężki wieczór. Nie grała w karty – biedna Lily, kolejna nieumiejętność, jaką jego przyjaciele i sąsiedzi odkryli u niej. I chociaż mogła znaleźć stosowne towarzystwo w osobach Hala i Richarda, a może nawet Charlesa i Paula – nie bez zdziwienia odkrył, że zawsze lepiej czuła się w męskim niż kobiecym towarzystwie – dostała się pod skrzydła lady Leigh i pani Cannadine, które pilnie tropiły wszystkie jej uchybienia. Następnie przeszła z Lauren do pokoju muzycznego, gdzie wszystkie młode panny oprócz niej, mogły popisać się swym muzycznym kunsztem.

To doprawdy fascynujące, że lady Kilbourne musiała spać na twardej ziemi pod gwiazdami w Portugalii, otoczona setką mężczyzn, lady Leigh zapewniła później Neville'a. Ukochana żona jego lordowskiej mości musi im jeszcze opowiedzieć więcej o swych szokujących doświadczeniach.

Z pewnością bywało ich więcej niż setka, pomyślał Neville z rozbawieniem, i zastanowił się, czy panie, najwyraźniej podniecone taką skandaliczną przeszłością młodej hrabiny, zdają sobie sprawę, że czasami większa liczba oznaczała większe bezpieczeństwo.

Czuł się nadal niespokojny, kiedy wszyscy poszli już spać. Przebywanie w towarzystwie Lily dzisiejszego ranka, rozmowa z nią i spacer, dotyk jej ręki, obudziły w nim pragnienie, o którym próbował zapomnieć. Nie była to jedynie fizyczna namiętność, nade wszystko głęboko pragnął zespolenia dusz, bliskości umysłów i serc. Zdał sobie sprawę, nigdy nie odczuwał takiej potrzeby, kiedy był z Lauren. Z nią wystarczała mu spokojna przyjaźń i przywiązanie, które łączyło ich od zawsze. Ale nie z Lily.

Walczył z pokusą, by pójść do jej pokoju, czego nie robił od chwili ich wspólnej wizyty w domku. Bał się, że będzie chciał znaleźć wymówkę, by zostać z nią na noc.

Nagle pochylił się do okna sypialni, przez które wpatrywał się bezczynnie. Zacisnął ręce na parapecie. Tak, to była Lily. Czyżby go mylił wzrok? Kto inny miałby opuszczać o tej porze dom? Płaszcz powiewał za nią, kiedy pospiesznie szła w kierunku ścieżki prowadzącej do doliny. Jej włosy, puszczone luźno na plecy rozwiewał lekki wiatr.

Najpierw zdziwił się, że zdecydowała się wyjść sama w środku nocy, chociaż bała się w lesie za dnia. Jednak tylko przez chwilę. Zrozumiał szybko, że jeśli Lily wciąż dręczą koszmary, to wyjdzie im naprzeciw i stawi im czoło. Wiedział, że potrafi czerpać siłę i spokój z samotności, którą umiała znaleźć nawet pośród tłumu żołnierzy.

Powinien zostawić ją samą.

Powinien pozwolić jej odnaleźć pociechę na plaży pod gwiazdami, pozwolić, by sama natura ukoiła jej zbolałe serce.

A przecież tęsknił za nią okropnie. Chciał być częścią jej życia, jej świata. Pragnął ofiarować się jej, jak jeszcze nigdy nie ofiarował się innej kobiecie. Pragnął, by ona również mu zaufała, by chciała podzielić się z nim sobą.

Pragnął jej przebaczenia, chociaż wiedział, że ona uważała, że nie ma powodu, by mu przebaczyć. Chciał jakoś to odpokutować.

Powinien zostawić ją samą.

Jednak czasami trudno zwalczyć egoizm. A może nie tylko egoizm ciągnął go do niej. Może z dala od domu, w pięknie księżycowej nocy, mogliby odnaleźć dawną bliskość. Może skrępowanie, które dzieliło ich od jej przybycia – a zwłaszcza od tamtego popołudnia – mogłoby wreszcie zniknąć. Ich poranne spotkanie stanowiło pewną obietnicę. Może…

Może po prostu szukał wymówki, jakiejkolwiek wymówki, by zrobić to, co zamierzał zrobić. Znalazł się szybko w garderobie, przywdział strój do konnej jazdy, który kamerdyner przygotował mu na następny dzień.

Wyszedł, by ją odszukać.

Dopilnuje przynajmniej, by była bezpieczna, by nie stało się jej nic złego.


*

Od czasu pikniku Lily była na plaży tylko raz, wcześnie rano, kiedy padał deszcz. Po jej powrocie Dolly utyskiwała, przewidując ponuro, że jej pani przeziębi się na śmierć, chociaż miała na sobie pożyczony płaszcz z kapturem. Lily wybrała się na plażę, ale nigdy więcej nie poszła do doliny, do jeziorka i domku.

Było to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, zepsuła je, kiedy przestraszyła się pocałunku. Nie chciała uwierzyć w piękno, spokój i dobroć, i została przez to ukarana. Od tamtego dnia nie mogła znaleźć spokoju ani zadowolenia. Ogarnął ją strach. Zaczęła wyobrażać sobie mężczyzn, a może kobiety, w ciemnych płaszczach skradających się po jej śladach. Nie umiała przezwyciężyć obaw i pogardzała sobą za tę słabość.

Ten wieczór był dla niej wyjątkowo wyczerpujący. Nie chodziło o liczbę gości. Ani o to, że ktoś zachowywał się wobec niej nieuprzejmie lub otwarcie okazywał dezaprobatę. Ani nawet o to, że czuła się tam nie na miejscu. Po prostu po tygodniu spędzonym w Newbury Abbey Lily zdała sobie sprawę, że ten wieczór zapowiadał wiele podobnych wieczorów, które nadejdą w przyszłości. A takie dnie jak ten będą powtarzać się stale przez następne lata.

Może w końcu potrafi się dostosować. Może żaden następny tydzień nie będzie tak trudny jak ten, który minął. Jednak coś zniknęło na zawsze z jej życia – jakaś nadzieja, marzenia.

Zamiast nich pojawił się strach.

Strach przed nieznajomym. A może wcale nie był to nieznajomy. Książę Portfrey zawsze przyglądał się jej, kiedy była w domu. A może też wtedy, kiedy wychodziła na dwór, szukając samotności? A może to nie był on? Może Lauren. Przychodziła do pałacu każdego dnia i niezmiennie nie odstępowała Lily na krok, zachowywała się wobec niej uprzedzająco grzecznie, dbała o jej dobre samopoczucie, pragnęła nauczyć ją tego, co powinna wiedzieć, i robiła za Lily to, czego dziewczyna nie potrafiła. Zachowywała się łaskawie i uprzejmie. Zupełnie inaczej, niż można by się spodziewać, to na pewno. Spokój i pogoda, z jaką znosiła swoją niewesołą sytuację, były nienaturalne. Już sama myśl o tym przyprawiała Lily o dreszcze. Może to Lauren uważała, że należy mieć na nią oko. Może w jakiś złośliwy sposób starała się uprzykrzać Lily życie, a nawet chciała przestraszyć ją, i w ten sposób zmusić do odejścia.

A może, pomyślała Lily z drżeniem, nie było nikogo, ani mężczyzny, ani kobiety, ani znajomego, ani nieznajomego.