Kiedy oprowadził ją po domu, oglądała wszystko z zainteresowaniem, widać było, że wywarło to na niej duże wrażenie. Wpatrywała się długo i uważnie w wizerunki członków rodziny wiszące w długiej galerii.

– To musi być cudowne uczucie, znać wszystkich przodków, a nawet mieć ich portrety – odezwała się, kiedy doszli do połowy drogi. – Przypominasz swojego dziadka z tego obrazu. Ani mama, ani tata nigdy nie opowiadali o swych rodzinach ani swoich przodkach. Do śmierci taty nie zdawałam sobie nawet sprawy, jaka jestem samotna. Gdybym po powrocie do Anglii chciała znaleźć jego krewnych lub krewnych mamy, nie wiedziałabym nawet, gdzie ich szukać. Wydaje mi się, że Leicester to rozległe miejsce.

– Nie jesteś sama – odezwał się ze współczuciem. – Masz mnie i moją rodzinę.

Podeszła do następnego portretu.

– Czy w medalioniku nie masz wizerunków taty i mamy? – spytał Neville. Pamiętał, że zawsze go nosiła, chociaż teraz nie miała go na sobie.

Dotknęła dłonią szyi, jakby medalionik nadal tam wisiał.

– Nie – odparła. – Był pusty.

Nie spytał, co się z nim stało. Prawdopodobnie zabrano go jej, kiedy dostała się do niewoli, przypominanie jeszcze o tej stracie mogło być dla niej bolesne.

Następnego ranka z rozczarowaniem odkrył, że nie wyszła na dwór, by oglądać wschód słońca. W nocy padało, a rano nadal było pochmurnie i zapowiadało się na burzę, nie wierzył jednak, że to brzydka pogoda powstrzymała ją przed spacerem. Kiedy zajrzał do jej pokoju, siedziała w oknie, wpatrzona spokojnie przed siebie. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała, że jedna z nowych sukni ma być dostarczona wcześnie i że czeka, by ją przymierzyć. Hrabina miała przedstawić jej gospodynię i wprowadzić ją w rozmowy na temat menu.

Przypuszczał, że to dość ważne – przynajmniej jego matka w to wierzyła – by jego żona nauczyła się prowadzić duży dom. Nie chciał jednak, by nowe życie zabrało jej całą lekkość i radość. Chciał, by pozostała dawną Lily, tą, którą zapamiętał z Półwyspu Iberyjskiego.

Jak się okazało, o czym Neville dowiedział się później, Lily źle zrozumiała i nie wiedziała, że to gospodyni przyjdzie do niej. Zeszła sama do kuchni, myśląc, że tam poczeka na swą teściową. Jednak po jakimś czasie pani Ailsham poinformowała starszą jaśnie panią, że hrabina Kilbourne jest na dole i kiedy zaskoczona teściowa zeszła tam, ujrzała jak Lily siedzi przy ogromnym kuchennym stole, ubrana w wielki fartuch, obiera ziemniaki razem z kuchenną i zabawia zaskoczoną, lecz zachwyconą służbę opowieściami o gotowaniu w wojsku i racjach, które przychodziły nieregularnie, a kiedy wreszcie nadchodziły, okazywało się, że nie wystarczają na potrzeby tylu ludzi.

Neville usłyszawszy o tym, zaczął się śmiać, chociaż jego matka nie zdawała się tym zachwycona, i poszedł poszukać Lily. Ona jednak znajdowała się już w bezpiecznym schronieniu porannego salonu w towarzystwie jego ciotek i kuzynek. Sprawiała wrażenie jednocześnie pogodnej, niemej i apatycznej – i wyglądała przepięknie w nowej, błękitnej sukni.


*

Przysłano wiadomość z wdowiego domku, że Lauren i Gwendoline przybędą z wizytą po południu.

Kiedy cała rodzina zebrała się w salonie, zapanowało ogólne napięcie. Wszyscy zachowywali się nienaturalnie. Każdy się ciągle uśmiechał, dużo mówił i wybuchał śmiechem częściej, niż było to konieczne. Lily pozostawała spokojna.

Neville oczekiwał gości z największym strachem.

Kiedy jednak przyszły, wszyscy się zawiedli. Nie chciały, by je zapowiadano, i weszły, kiedy tylko lokaj otworzył drzwi, jak wiele razy przedtem, przed przyjazdem Lily. Obydwie wyglądały niezwykle elegancko. Gwen nie uśmiechała się. Lauren wręcz przeciwnie – zachowywała się pogodnie i łaskawie. Rozglądała się wokół, patrząc wszystkim w oczy z pozorną swobodą.

Neville, który zerwał się, by je przywitać, domyślał się, że ta chwila kosztowała ją wiele wysiłku.

– Lauren – powiedział, powstrzymując się, by uścisnąć jej dłonie. Zamiast tego skłonił głowę. – Jak się masz? Witaj, Gwen.

– Witaj, Neville. – Lauren uśmiechnęła się i sama wyciągnęła do niego ręce. – Przyszłyśmy odwiedzić twoją żonę, nieprawdaż Gwen? Nie musisz nam jej przedstawiać. Poznałyśmy się wczoraj rano, kiedy byłyśmy na spacerze. Och, tu jesteś, Lily. – Odwróciła się od Neville'a z ciepłym uśmiechem i znów wyciągnęła dłonie. – Sprawiasz wrażenie… poskromionej. – Roześmiała się. – Jaka piękna suknia. Wyglądasz świetnie w kolorze pierwiosnków. – Wzięła dłonie Lily w swe ręce i pochyliła się, by pocałować ją w policzek.

To było wspaniałe przedstawienie. Czy na pewno jednak przedstawienie? Lauren przywitała się spokojnie ze wszystkimi i usiadła obok Lily na sofie.

Różnica między obiema – pomiędzy jego żoną a tą, która dwa dni wcześniej o mało nie została jego żoną – była bardzo wyraźna. Lily – drobna, śliczna, spokojna, nieco zakłopotana, siedziała oparta na krześle, piła herbatę, nie odstawiając ani razu filiżanki na spodek, dopóki jej nie opróżniła, i z pewnością brakowało jej tej dystynkcji, którą według jego matki powinna mieć hrabina. Lauren, piękna i elegancka, perfekcyjna w swej pewności siebie, siedziała wyprostowana, pełna wdzięku, nie dotykając plecami oparcia sofy, piła herbatę drobnymi łyczkami i odstawiała filiżankę na spodek, okazując, jak wypadało, uznanie dla pięknego przedmiotu.

Neville pomyślał, że wyglądało to tak, jakby specjalnie usiadła obok Lily, wiedząc, że wszyscy zauważą tę różnicę i będą ją komentować. Zganił się za tę niemiłą myśl. Lauren nigdy nie była nieuprzejma. Ale też, oczywiście, nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji.

To Gwen zachowywała się tak, jak powinna zachowywać się odrzucona narzeczona. Chociaż była dobrze wychowana, od chwili oficjalnej sztywnej prezentacji celowo ignorowała zarówno Lily, jak i brata. Pogrążyła się w rozmowie z grupą kuzynek.

Neville oczekiwał, a i miał trochę nadziei, że Lauren opuści Newbury Abbey tego samego ranka, kiedy wyjeżdżał jej dziadek i pan Calvin Dorsey, który pocieszał starszego pana od momentu tego niedoszłego ślubu i okazał się tak miły, że zaproponował mu towarzystwo na pierwszy dzień podróży do domu barona w Yorkshire. Jednak Lauren nie wyjechała z nimi. Mieszkała przecież w Newbury przez większość życia. I może, pomyślał Neville, było dla niej ważne, by nie uciekać, ale zostać i stawić czoło nowym okolicznościom.

Dawała sobie świetnie radę. Może powinien odczuwać ulgę, i odczuwał ją. Nie mógł jednak nadal zapomnieć, jak Lauren w dzieciństwie szczebiotała szczęśliwie o tym, co zrobi, kiedy mama przyjedzie do domu, aż wreszcie pewnego dnia przestała i nigdy już o tym nie wspomniała. A kiedy dorastała, opowiadała z ożywieniem, że napisze do rodziny ojca i nawiąże z nimi ponownie kontakt, może nawet spędzi u nich kilka miesięcy, aż wreszcie przestała o tym wspominać, kiedy nie otrzymała odpowiedzi na swój list. Nie mówiła nigdy ani o jednej, ani o drugiej sprawie. Nie straciła pogody ducha. Po prostu milczała.

Gdyby jakiś nieznajomy pojawił się teraz w ich salonie, nigdy by nie zgadł, że Lauren jeszcze dwa dni temu miała zostać żoną – jego żoną – i że jej marzenia zostały nagle i okrutnie zniszczone.

Lauren, pomyślał niespokojnie, jest niczym beczka prochu, sprawia wrażenie nieszkodliwej, a przecież wystarczy iskra, by wybuchła.

Może nie miał racji. Może w Lauren nie kryła się taka pasja.

Kiedy poszedł do niej dwa dni temu, miał jednak nadzieję, że zacznie na niego krzyczeć. Miał również nadzieję, że wpadnie dzisiaj do salonu i urządzi jakąś głośną i skandaliczną scenę.

W końcu Pauline Bray, siostra Josepha, zaproponowała coś, co złagodziło napiętą atmosferę, panującą wśród zebranych w salonie.

– Mam ochotę iść na spacer – oznajmiła. – Spójrzcie. Właśnie wyszło słońce, minęło tyle czasu, że trawa z pewnością wyschła po ostatnim nocnym deszczu. Czy ktoś chce się przyłączyć?

Wyglądało na to, że wszyscy. Kuzyni przyjęli propozycję z entuzjazmem, nawet starsi krewni wyrazili chęć odetchnięcia świeżym powietrzem. Przez moment dyskutowano tylko, czy wybrać ścieżkę rododendronową, iść na wzgórze za domem, czy też przejść się na plażę. Zwyciężyła wyprawa na plażę, chociaż Wilma twierdziła, że morze działa niekorzystnie na cerę, a piasek dostaje się wszędzie, bez względu na to, jak ostrożnie się chodzi.

Zanim towarzystwo wyszło na dwór, plany stały się bardziej szczegółowe, wydano pospieszne rozkazy służbie, by przygotowała herbatę na piknik i przyniosła wszystko potem na plażę, chociaż dopiero co pito herbatę w salonie.

Neville cieszył się z tej odmiany, nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim z powodu Lily. Siedziała w domu przez ostatnie półtora dnia, wiedział, że czuje się oszołomiona i zdeprymowana, chociaż wcale się nie skarżyła. Zwłaszcza wizyta Lauren kosztowała ją wiele.

Nie udało mu się jednak, jak zamierzał, wziąć jej pod ramię i poprowadzić z dala od dużej grupy. Lauren nie odstępowała Lily na krok. Uśmiechnęła się do niej i wzięła ją pod rękę.

– Pójdziemy razem, Lily – powiedziała. – W ten sposób poznamy się bliżej.

10

Przeszli spokojnym krokiem przez taras i trawnik. Równie spokojnym krokiem przeszli przez strome wzgórze na plażę. Doszli jeszcze dalej, tam dokąd Lily jeszcze nie trafiła, minąwszy górującą nad nimi dużą skałę.

Lily miała na sobie stare buty, chociaż kilka nowych par wykonał dla niej wioskowy szewc. Za to ubrała się w nową pierwiosnkową suknię i płaszcz – pani Holyoake i jej córka musiały ciężko pracować, by skończyć je w jeden dzień – a także prosty kapelusz ze słomki, wybrany spośród tych, które przyniosły ze sobą do pałacu. Elizabeth wyjaśniła jej, że ponieważ we wsi nie ma modystki, pani Holyoake zawsze ma u siebie coś do wyboru.

Szerokie rondo kapelusza chroniło twarz Lily przed słońcem. Lauren nalegała jednak, by osłaniać swym parasolem również Lily, tak że nawet promień słońca nie dosięgnął jej twarzy. Muszą bardzo uważać na cerę, wyjaśniła Lauren, zwłaszcza teraz, kiedy zbliża się wielkimi krokami lato. Zauważyła, że twarz Lily nieco niestety zbrązowiała, może z powodu podróży z Portugalii. Nie jest to jednak powód do rozpaczy, opalenizna szybko zniknie, jeśli Lily będzie nosiła ze sobą parasolkę. Lauren może jej pożyczyć jedną.