Neville podszedł do niej i przygarnął do siebie. Czuła jego ciepło i siłę. Przez chwilę miała wrażenie, że jest bezpieczna, że ktoś ją darzy miłością, że znalazła się wreszcie w domu.

A jednak czuła się jak ktoś, kto dotarł na drugi koniec tęczy, by odkryć, że nie ma tam nic – żadnego złota, nawet strzępów tęczy. Tylko… nic. Przestała wierzyć w to, co po drugiej stronie. Została sama, czekało ją mozolne budowanie nowej tożsamości, nowego życia.

Odsunęła się od niego, nie chcąc zatracić się w poczuciu zależności, które do niczego dobrego przecież by nie doprowadziło.

– Lepiej byłoby dla nas, gdybym umarła.

– Nie, Lily – odparł gwałtownie.

– Nie powiesz mi chyba, że przynajmniej raz nie przyszło ci na myśl, że tak byłoby lepiej?

Przerwała na ułamek sekundy, ale nie uszło jej uwagi, że nie spieszył z zaprzeczeniem.

– Myślę, że gdybym żyła, gdybyś ty wiedział, że żyję, nigdy byś mnie tu nie przywiózł. Znalazłbyś jakąś wymówkę, by tego nie robić. Załatwiłbyś to delikatnie. Wyjaśniłbyś, że to dla mojego dobra, że tak będzie lepiej. Jednak nigdy byś mnie tu nie przywiózł.

– Lily. – Podszedł do jednego z okien i spojrzał w ciemność. – Tego nie można przewidzieć. Ja tego nie wiem. Nie wiem, co by się wtedy stało. Byłaś moją żoną. Byłaś mi… droga.

Ach, tak, była mu droga. Nie była miłością jego serca, tak jak nazwał ją tamtej nocy. Uśmiechnęła się blado i usiadła na łóżku, objęła się ramionami, czując wieczorny chłód.

– Uważam, że to wszystko jest bez sensu – powiedziała. – To, że zupełnie tutaj nie pasuję, jest tak oczywiste, że aż chce się śmiać. Ona za to pasuje tu dobrze, prawda? Ta twoja Lauren. Została wychowana do takiego życia, przygotowana, by zostać twoją żoną i hrabiną. A zamiast tego została skrzywdzona, twoje plany legły w gruzach, a ja… No, cóż.

– Lily. – Podszedł znów do niej, pochylił się i wziął ją za ręce. – Nie ma rzeczy niemożliwych… Tylko posłuchaj tego, co mówisz. Czy tak mówi Lily Doyle? Lily Doyle, która przemaszerowała wzdłuż i wszerz Półwysep Iberyjski, nie zważając na gorące lato, mroźną zimę, niebezpieczeństwa bitew i potyczek, niedogodności i niewygody obozowego życia? Lily Doyle, która zawsze się uśmiechała i miała dla każdego miłe słowo? Która potrafiła dostrzec piękno nawet w najbardziej ponurej okolicy? Spośród wszystkich znanych mi osób jesteś jedyną, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Pomogę ci. Z własnej woli połączyliśmy nasze życie na tamtym wzgórzu w Portugalii. Musimy walczyć dalej, Lily. Nie mamy innego wyboru.

Nie wiedziała, czy potrafi wskrzesić tamtą Lily. Jednak rozgrzała ją jego wiara.

– Może jestem po prostu zmęczona i zniechęcona – uśmiechnęła się słabo. – Może rano wszystko ujrzę w jaśniejszych barwach. Ten dzień był trudny dla nas obojga. Dziękuję za twoją dobroć. Byłeś naprawdę dla mnie dobry.

– Pewnie chciałabyś zostać sama? – spytał. – Zostanę z tobą w nocy, jeśli potrzebujesz otuchy, Lily. Nie będę cię zadręczał moimi atencjami.

Propozycja była kusząca. Jeśli jednak chciała znaleźć sposób, by dać sobie radę z tym nowym, strasznym życiem, nie może poddać się tęsknocie za bezpieczeństwem jego ramion, zwłaszcza że niczego innego nie pragnęła.

– Wolałabym zostać sama – odparła.

Uścisnął jej dłonie i wstał.

– W takim razie do zobaczenia – powiedział. – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, moja przebieralnia przylega do twojej, a sypialnia jest za nią.! Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, dzwonek jest za twoim łóżkiem. Na jego dźwięk zjawi się pokojówka.

– Dziękuję – odparła. – Dobranoc.

Nagle zaczęła się zastanawiać, jak jego niedoszła żona – Lauren – czuje się dzisiaj. Czy kocha go? Lily było naprawdę przykro z jej powodu. To miała być noc poślubna Lauren, a jednak to Lily była w sypialni hrabiny.

Wszystko potoczyło się w złym kierunku.

8

W nocy Lilly zrywała się często, dwa razy obudził ją ten sam sen – stary koszmar, który ją często nawiedzał.

Manuel leżał na niej, a ona otworzyła oczy i ujrzała jego – majora Newbury Neville' a, który stał w drzwiach chaty. Przyglądał im się z tym samym wyrazem, który widziała u niego często po bitwie, miał ciężki, zimny, ogarnięty szaleństwem walki, niemal nieludzki wzrok i ręce zaciśnięte na rękojeści szpady, aż pobielały mu kostki. Miał zamiar zabić Manuela i uwolnić ją. Nadzieja zaświtała boleśnie, kiedy próbowała leżeć bez ruchu, by nie ostrzec Hiszpana.

We śnie przebieg zdarzeń był zawsze ten sam. Najpierw Neville stał tam z pobladłą twarzą, znieruchomiały, zdawało się, na wieczność, a potem odwracał się i znikał. Drogocenne chwile mijały, a Manuel nadal nie przestawał jej wykorzystywać.

We śnie wreszcie była wolna i mogła pobiec za Neville'em, kiedy tylko partyzant skończył z nią, jednak miała tak słabe nogi, że nie mogła wstać, a gęste powietrze wręcz uniemożliwiało każdy ruch. Nie mogła zawołać go, nie wiedziała, dokąd odszedł, w jakim kierunku. Wokół zawsze unosiła się mgła, a ją ogarniała panika. Wtedy mgła nagle opadała i znów go widziała, stał nieruchomo o kilka kroków dalej, odwrócony do niej plecami.

We śnie zawsze w tej chwili ona również nieruchomiała, bała się poruszyć, bała się dotknąć go, bała się tego, co ujrzy w jego oczach, kiedy się do niej odwróci. Był to najokropniejszy i jednocześnie niemal ostatni moment snu, kiedy dotykała najstraszniejszych głębi rozpaczy. Kiedy stała tak, wahając się, mgła unosiła się znowu, a on znikał jej z oczu.

Koszmar ten przyśnił się jej dwukrotnie podczas pierwszej nocy w Newbury Abbey.

Obudziła się, kiedy na dworze panował jeszcze mrok, posłała łóżko, umyła się w zimnej wodzie w garderobie i ubrała w starą niebieską suknię z bawełny. Musiała wyjść na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem. Chciała poczuć ziemię pod stopami. Chciała poczuć wiatr na twarzy i we włosach. Na schodach i przy drzwiach, gdy mocowała się z zamkiem, nie spotkała nikogo.

Wreszcie wyszła na dwór, gdzie na wschodniej stronie nieba zaczynały pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Głęboko wciągnęła do płuc chłodne powietrze. Czuła na nagich ramionach gęsią skórkę, ścierpły jej nogi. Nagle uspokoiła się i zaczęła iść w kierunku plaży.

Zatrzymała się dopiero nad samym brzegiem morza. Na granicy lądu, na granicy miejsca i czasu. Na obrzeżu nieskończoności i wieczności. Wiatr przemierzający rozległe przestrzenie nieznanego był silny, słony i zimny. Rozwiewał jej suknię i targał włosy. Czuła, jak stopy zapadają się nieco w miękkim piasku. Wysoko w górze mewy krążyły i krzyczały jak duchy uwolnione od czasu i przestrzeni. Przez moment poczuła zazdrość.

Jedynie przez moment. Lata spędzone w armii nauczyły ją świadomości nieskończonej wartości każdej chwili. Życie było tak niepewne, pełne kłopotów, strachu i cierpienia, a jednocześnie tak pełne cudów i piękna, i tajemnicze. Jak wszyscy ludzie, ona również doznawała przykrości. Pasmo bolesnych przeżyć zaczęło się dla niej nazajutrz po dniu, który był jednocześnie najbardziej nieszczęśliwy i najszczęśliwszy w jej życiu, kiedy zmarł ojciec, a major Newbury ją poślubił.

Przetrwała to wszystko!

A teraz, teraz, w tej najpiękniejszej z chwil, była wolna i otoczona takim nadziemskim pięknem, że aż czuła ból w piersiach i gardle. Wydawało się jej, że wiatr nie okrąża jej, lecz przepływa przez nią, przepełniając tajemniczą siłą życia.

Czy mogłaby tak po prostu odrzucić taki dar?

Przynajmniej żyła.

Lily rozwarła ramiona, podniosła głowę w kierunku wschodzącego słońca i stojąc na piasku, okręciła się dwa razy. Czuła, że na krótką chwilę dotarła do samego rdzenia tajemnicy.

Była żywa.

Po prostu żywa!

Przepełniona nową nadzieją, nową odwagą, nowym bogactwem uczuć ruszyła dalej, bosymi stopami ostrożnie badając drogę przez skały wyrastające w miejscu, gdzie kończyła się plaża, ciesząc się z odosobnienia, jakie oferowało wysokie urwisko z lewej i morze z prawej strony. Nie trwało to długo. Gdy tylko minęła zakręt cypelka, zobaczyła przed sobą łódki kołyszące się na wodzie, małe domki i inne budynki, zgromadzone u stóp urwiska. Domyśliła się, że dotarła do Lower Newbury, leżącego u podnóża stromego wzgórza, które widziała wcześniej z gospody.

Uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła dalej. Mimo wczesnej pory widziała krzątających się w wiosce ludzi. Zwykłych ludzi, takich jak ona sama.


*

Lily czuła się niezwykle szczęśliwa, kiedy wreszcie boso przekroczyła bramy prowadzące do Newbury Abbey i weszła w szeroką aleję. Wcześniej wspięła się na wysokie wzgórze i przemaszerowała przez łąkę do Upper Newbury, pozdrawiając nielicznych napotykanych ludzi uniesieniem dłoni. Wszyscy, po krótkim wahaniu, odpowiadali tym samym gestem.

To zadziwiające, że nowy dzień potrafił tak jej przywrócić chęć do życia i odwagę.

Gdy minęła alejkę, którą razem z Neville'em szli poprzedniego dnia - z kościoła, ujrzała, że na ścieżce ktoś jest. Niedaleko spacerowały dwie damy. Lily stanęła i uśmiechnęła się. Młode kobiety ubrane były elegancko, należały zapewne do gości, chociaż nie przypominała sobie żadnej z nich.

Jedna, ta wyższa i szczuplejsza, miała ciemne włosy. Druga, niska i jasnowłosa, lekko utykała. Obie były piękne. Widok ich nienagannej elegancji przypomniał Lily, jak musi się prezentować w skromnej sukni z bosymi stopami, z puszczonymi luźno, potarganymi przez wiatr i poskręcanymi włosami, z cerą zapewne zaróżowioną od powietrza i wysiłku. Zawahała się przed następnym krokiem. Ostatecznie nie znała ich.

Nagle żołądek podjechał jej do gardła, zrozumiała, kim jest ta wyższa, chociaż dzień wcześniej widziała ją z twarzą zasłoniętą welonem.

Obydwie kobiety również ją rozpoznały. Widać to było wyraźnie. Obie przystanęły. Spojrzały na nią rozszerzonymi oczami, a na ich twarzach malował się taki sam wyraz konsternacji. Wtedy wyższa z nich podeszła bliżej.