– Ja uważam, że jest nielicho piękna – zauważył kuzyn Neville'a, Hal Woolston.

– Z pewnością, Hal – odparła pogardliwie rudowłosa Wilma Fawcitt, córka księcia Anburey. – Jakby ładny wygląd coś znaczył. Zgadzam się z ciocią Klarą. Ona jest niemożliwa!

– Prosiłbym, Wilmo, żebyś nie zapominała, że mówisz o mojej żonie – przypomniał z naciskiem, lecz spokojnie Neville.

Wymruczała coś pogardliwie, ale nie odezwała się więcej.

Hrabina wstała, szykując się do wyjścia.

– Muszę wracać do domu, by zobaczyć, co u biednej Lauren – powiedziała. – Jutro jednak przeniosę się tutaj, Neville. W domu przyda się gospodyni, a z pewnością Lily nie będzie mogła w najbliższej przyszłości podjąć tej roli. Dopilnuję jej edukacji.

– Porozmawiamy o tym innym razem, mamo – odparł. – Chociaż ja też uważam, że powinnaś się tu przeprowadzić. Jednakże nie pozwolę, by Lily czuła się nieszczęśliwa. To wszystko jest dla niej niezmiernie trudne. O wiele trudniejsze niż dla nas.

Opuścił pokój, zanim ktokolwiek zdążył powiedzieć coś jeszcze, i ruszył w stronę schodów. Bywają takie dni, myślał, które nie różnią się od innych i tydzień później nie można sobie przypomnieć ani jednego związanego z nimi wydarzenia. Zdarzają się też takie dni, które pełne są niezmiernie ważnych doświadczeń. Ten dzień z pewnością do nich należał.

Po powrocie z wdowiego domu napisał kilka listów, a następnie zajrzał do Lily, która, jak się okazało, szybko usnęła. Przygotował listy do wysłania. Czekało go teraz niełatwe oczekiwanie na odpowiedź.

Prawdę powiedziawszy, mimo całej okazanej troski, mimo pozornego spokoju, nie był po prostu pewien, czy Lily była jego żoną.

Pobrali się bez zezwolenia na ślub i zwyczajowych zapowiedzi. Kapelan zapewnił, że ślub został zawarty zgodnie z prawem i wypisał odpowiednie dokumenty, na których Neville złożył swój podpis, a Lily postawiła krzyżyk. Świadkami zostali Harris i Rieder. Jednak Parker – Rowe zginął w zasadzce następnego dnia. Harris oznajmił mu potem, że wszystkie rzeczy zostały z poległymi na przełęczy.

A to oznaczało, że ich małżeństwo nie zostało zarejestrowane. Czy w takim razie w ogóle zostało uznane? Czy było ważne? W zasadzie podejrzewał już wcześniej, że to całkiem możliwe. Nigdy jednak dłużej się nad tym nie zastanawiał. Nie musiał. Lily przecież zmarła.

Teraz jednak przebywała w Newbury Abbey, a on uznał ją za swą żonę i hrabinę. Lauren cierpiała przez to. Wszystko w ich życiu zostało przewrócone do góry nogami. Być może jednak małżeństwo było nielegalne. Napisał do Harrisa – teraz już, jak się okazało, kapitana Harrisa – oraz kilku cywilnych i kościelnych autorytetów, by się tego dowiedzieć.

Co się stanie, jeśli okaże się, że ich małżeństwo jest nieważne?

Czy powinien podzielić się z nią swymi wątpliwościami, zanim otrzyma odpowiedzi? Czy powinien porozmawiać o tym z kimkolwiek? Pytanie to nie dawało mu spokoju. W końcu jednak postanowił, że nie zdradzi się ze swoją rozterką, dopóki nie otrzyma listów. Poślubił Lily w dobrej wierze. Miał zamiar dotrzymać złożonych wtedy przyrzeczeń. Poza tym, małżeństwo zostało skonsumowane.

A co najważniejsze, kochał ją.

Nie mógł jednak zapomnieć o ubranej w ślubną suknię Lauren, huśtającej się w tę i z powrotem na huśtawce, apatycznej i spokojnie znoszącej swe rozczarowanie. Z pewnością gotowa była wybuchnąć gniewem, który, jak mu wtedy powiedziała, byłby bezcelowy. Panna młoda odrzucona i poniżona.

W tym właśnie tkwił problem. Czuł się przytłoczony winą, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że przecież nie mógł przewidzieć, co się później stanie.

Lily z wdzięcznością przyjęła propozycję spaceru, cieszyła się, mogąc przebywać z dala od wielkiego strasznego domu i od tych wszystkich ludzi wprawiających ją w zakłopotanie.

Elizabeth zaproponowała jej przechadzkę do skalnego ogrodu, ta dziwna nazwa nie oddawała istoty, ponieważ znajdowało się tam więcej kwiatów i ozdobnych drzew niż skał. Przez ogród wiły się wysypane żwirem kręte' ścieżki, przy których ustawiono metalowe ławki, zachęcające, by przysiąść na nich i podziwiać stworzone przez człowieka piękno. Lily przyzwyczajona była bardziej do dzikiej przyrody, jednak doszła do wniosku, że ogród, pięknie urządzony i doglądany przez ogrodników, również ma swój urok.

Elizabeth spacerowała obok, wsparta na ramieniu księcia Portfrey. Lily powtórzono jego nazwisko, jednak zauważyła go już poprzednio w salonie, być może częściowo z tego powodu, że wyglądał niezwykle dystyngowanie. Domyślała się, że ma około czterdziestu lat, nadal jednak był bardzo przystojny. Nie był wysoki, lecz szczupły, a wyniosłe zachowanie sprawiało, że wydawał się wyższy. Miał wyróżniające się arystokratyczne rysy twarzy oraz ciemne włosy, siwiejące lekko na skroniach. Zauważyła go jednak przede wszystkim dlatego, że przyglądał się jej baczniej niż inni. W istocie prawie nie spuszczał z niej wzroku. Na jego twarzy malował się wyraz zaskoczenia.

W trakcie spaceru zaczaj jej zadawać dziwne pytania.

– Kim był twój ojciec, Lily?

– Sierżantem dziewięćdziesiątego piątego pułku, sir. Nazywał się Thomas Doyle.

– A gdzie mieszkał, zanim poszedł na służbę jego królewskiej mości?

– Wydaje mi się, że w hrabstwie Leicester, sir.

– Ach – odparł. – A gdzie dokładnie w Leicester?

– Nie wiem, proszę pana. – Ojciec nie opowiadał zbyt często o swojej przeszłości. Lily domyślała się tylko, że wyjechał z domu i wstąpił do armii, ponieważ czuł się nieszczęśliwy.

– A jego rodzina? ~ indagował dalej książę. – Co o nich wiesz?

– Niewiele – odparła. – Wydaje mi się, że tatuś miał ojca i brata.

– Nigdy ich jednak nie odwiedziłaś?

– Nie. – Potrząsnęła głową.

– A twoja matka – pytał dalej. – Kim była?

– Miała na imię Beatrice. Zmarła na malarię w Indiach, kiedy miałam siedem lat.

– A jak brzmiało jej panieńskie nazwisko, Lily?

Elizabeth roześmiała się.

– Czy masz zamiar napisać jej biografię, Lyndon? – spytała. – Lily, nie musisz odpowiadać na te wszystkie pytania. Jesteśmy ciebie ciekawi, ponieważ dość nieoczekiwanie okazało się, że jesteś żoną Neville'a, a twoje życie jest tak fascynująco odmienne od naszego. Musisz nam wybaczyć, jeśli nasza ciekawość przeradza się we wścibstwo.

Lily zauważyła z ulgą, że książę nie zadał już żadnego pytania. Jego niebieskie oczy wprawiały ją w zakłopotanie. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który potrafi czytać w myślach.

– Czy znasz nazwy tych kwiatów? – spytała Elizabeth.

– Są prześliczne. Różnią się jednak od tych, które znałam do tej pory.

Kiedy usiedli na jednej z ławek, Elizabeth zaczęła wskazywać wszystkie kwiaty i drzewa, a Lily próbowała zapamiętać ich nazwy – łubiny, malwy, lak wonny, lilie, irysy, róże pnące, bzy, wiśnie, grusze. Czy zdoła je wszystkie zapamiętać? Książę Portfrey spacerował po alejkach, kiedy rozmawiały, jednak zatrzymał się na chwilę w dolnej części skalnego ogrodu i znów zmierzył ją wzrokiem.


*

Elizabeth stała przy fontannie, spoglądając, jak Lily wraca do domu. Mała zagubiona figurka. Jednak odmówiła, kiedy zaproponowała jej, że odprowadzi ją do pokoju. Powiedziała, że chyba zapamiętała drogę.

– Odważna dziewczyna – Elizabeth odezwała się bardziej do siebie niż do księcia stojącego tuż za nią.

– Muszę ci podziękować, że wytknęłaś mi grubiańskie i niezwykle wścibskie pytania – powiedział sztywno.

Odwróciła się do niego.

– Och, obraziłam cię – odparła, uśmiechając się smutno.

– Ależ nie. – Skinął lekko głową. – Uważam, że miałaś absolutną rację.

– Biedne dziecko – powiedziała. – Wydaje się taka dziecinna, a przecież Neville poślubił ją ponad rok temu, więc już dawno nie jest dzieckiem, nieprawdaż? Jest taka drobna i wygląda tak delikatnie, a przecież przebywała z wojskami w Indiach, a potem w Portugalii i Hiszpanii. To nie było łatwe. A przez prawie rok przebywała we francuskiej niewoli. Dlaczego się nią tak interesujesz?

Książę uniósł brwi.

– Właśnie z tego powodu, o którym mówiłaś. Ponieważ jest interesująca. I pojawiła się w najlepszym z momentów, lepszego nie mogła wybrać.

– Z pewnością jednak uważasz, że nie zrobiła tego rozmyślnie? – spytała ze śmiechem.

– Oczywiście, że nie. – Spojrzał z zamyśleniem na drzwi, w których zniknęła Lily. – Jest piękna. Nawet teraz. Kiedy Kilbourne wyłoży majątek na ubrania i klejnoty i odpowiednio ją przygotuje…

Nie skończył myśli, nie musiał zresztą tego robić.

Elizabeth nic nie odpowiedziała. Nigdy nie potrafiła wyjaśnić natury związku łączącego ją z księciem Portfrey. Od kilku lat byli bliskimi przyjaciółmi. Łączyła ich zażyłość i bliskość rzadka pomiędzy samotnym mężczyzną i samotną kobietą. Istniał jednak również między nimi dystans. Może był to dystans nieunikniony, skoro byli różnych płci, a nie zostali kochankami.

Czasami Elizabeth sama zadawała sobie pytanie, czy chciałaby zostać jego kochanką, gdyby jej to zaproponował. Jednak nigdy tego nie uczynił. I nigdy nie poprosił jej o rękę. Cieszyło ją to. Chociaż w młodości żyła marzeniem, że spotka mężczyznę, którego kochałaby na tyle, by go poślubić, chyba już nie chciała zrezygnować z niezależności, którą tak sobie ceniła.

Czasami jednak myślała, że chętnie doświadczyłaby prawdziwej miłości – fizycznej miłości – na przykład kogoś tak przystojnego jak książę.

Portfrey w młodości był żonaty – krótko i tragicznie. Służył wtedy jako oficer w wojsku, a jako młodszy syn nie miał szans na odziedziczenie tytułu książęcego po ojcu. Ożenił się w tajemnicy, zanim wyjechał ze swym oddziałem do Holandii, a następnie Zachodnich Indii, zostawiając swoją żonę i nie ujawniając małżeństwa. Żona umarła przed jego powrotem. Chociaż zdarzyło się to wiele lat temu, Elizabeth czuła, że nigdy tak naprawdę nie otrząsnął się po tym, być może nigdy sobie nie darował, że zostawił żonę, że nie był przy niej, kiedy zmarła w wypadku, nie przybył nawet na jej pogrzeb.